Galaxy Quest (Kosmiczna załoga) – recenzja

Film Galaxy Quest z roku 1999 uchodzi za jedną z najlepszych parodii Star Treka. W grupie poznańskich fanów sci-fi każdy z nas go zna i nie boję się tego powiedzieć: uwielbia. Specjalnie jednak dla osób które nie zetknęły się jeszcze z tą komedią, postanowiłem spłodzić tę recenzję.

Zacznijmy może od tego, jak krzywdzące jest zaszufladkowanie tego filmu jako „parodii”. Oczywiście czerpie on ze spuścizny Star Treka (szczególnie z serii oryginalnej z lat 60-tych), wyszydzając wszystko co się da, a dodatkowo uderza również w sferę fandomową. Lekko kpi z konwentów i problemów fanów w postaci: czy to co się wydarzyło w danym odcinku, czy tamto nie stoi w sprzeczności z innym epizodem. Jednak muszę tu zauważyć, że film ten to nie tyle parodia, co komedia sci-fi, która pod maską dowcipów pokazuję bardzo ważne i ciekawe rzeczy oraz nieskrywany hołd i szacunek dla filmów z których się naśmiewa.

Fabuła jest następująca: mamy tu podstarzałą załogę serialu pod tytułem „Galaxy Quest”, którą poznajemy podczas jednego z wielu konwentów. Okazuję się, że wszyscy, oprócz grającego rolę kapitana Jasona Nesmitha (Tim Allen), są zniechęceni i mają poczucie zaszufladkowania. Jednak zwątpienie dopada również wyżej wspomnianego Jasona i to zdecydowanie mocniejsze. Tymczasem prawdziwi kosmici, którzy uznali serial za kronikę, przybywają na Ziemię, aby prosić Jasona i załogę o pomoc. Więcej wam nie powiem, żeby nie spojlerować. Dodam tylko, że są tam wybuchy, małe zielone ludziki, a nawet zabawa czasem.

Co do obsady, to oprócz wspomnianego Allena zobaczymy tu również Sigourney Weaver, Tony’ego Shalhoub oraz nieodżałowanego Alana Rickmana. Jednak to co mnie osobiście ujmuje w tym filmie, to tzw. drugie dno. Tak naprawdę jest to bowiem historia o nas samych. O ludziach, którzy nie lubią swojej pracy, ale ciągle do niej idą. O ludziach, którzy mają wielkie marzenia, ale boją się je realizować. Dodatkowo film potrafi skutecznie wyleczyć z egocentryzmu i pokazać, że warto korzystać z każdej szansy, jaką da nam los i że nie warto się przejmować jeśli ktoś dziwnie na nas patrzy, bo uważa, że nasze hobby jest „dziecinne” i słabe. Jeśli uważacie inaczej, to zapraszam do komentowania na portalach społecznościowych, gdzie chętnie o tym podyskutuję.

Jeśli macie ochotę na świetną zabawę lekko podszytą dywagacjami o ludzkich charakterach, to szczerze polecam.

Galaxy Quest (Kosmiczna załoga) – recenzja
Avatar photo

Bartosz Krzywosz

Chciałbym mieszkać w South Parku, a pracować w Dunder Mifflin. Lubię kosmiczne przygody, pośmiać się i wypić piwo z przyjaciółmi. Wielki fan kina gangsterskiego oraz dawnego kina PRL. Chociaż Kilera też lubię. :) A boję się tylko dwóch rzeczy: że niebo spadnie mi na głowę i że przyjdzie po mnie Pickle Rick.