Z hasłem „Star Trek” można spotkać się dookoła praktycznie co chwilę. Skala tego, co zachwyca i z czym chcą się zmierzyć nowi fani może na początku przerażać. Tym bardziej, że ciągle kręcone są nowe seriale, co robi wrażenie mając na uwadze, że pierwszy odcinek powstał w 1966 roku. Być może wielu z was nie oglądało jeszcze żadnej produkcji i zastanawia jak się do tego zabrać, żeby ze spokojem obejrzeć i poznać całą historię w świecie Federacji. Poniższy artykuł na pewno Wam pomoże.
Słowem wprowadzenia
Tak naprawdę jest kilka sposobów podejścia do tematu. Jeden szkoła zakłada, że należy zacząć oglądanie od produkcji pierwszej nakręconej, czyli wydanej w latach 60-tych serii nazywanej obecnie TOS („The Original Series”). Ja natomiast bardzo tej szkoły nie lubię, i z to paru powodów. Przede wszystkim TOS niesamowicie się zestarzał. Bardzo łatwo jest się od niego odbić i zniechęcić się do całej serii. Po za tym bliższe memu sercu jest podejście chronologiczne – czyli w kolejności wydarzeń w świecie przedstawionym, ale z jednym zastrzeżeniem.
W fabule Star Treka, który jest przecież bardzo rozbudowanym uniwersum fantastyczno-naukowym, co rusz pojawiają się historie alternatywne, albo traktujące o równoległych wszechświatach. Ci sami bohaterowie pojawiają się w serialu z lat 60-tych, jak i filmach z XXI wieku. Dlatego wybierzemy sobie taką kolejność, która z jednej strony wprowadzi widzów w ten niezmiernie interesujący świat, a drugiej zachowa jako-taką kolejność.
Filmy kinowe
Zaczynamy od dzieł „abramsowych” czyli trzech filmów nakręconych przez J. J. Abramsa: „Star Trek” z roku 2009, jego kontynuacji „W ciemność. Star Trek” z 2013 oraz „Star Trek: W nieznane” z 2016. Powód? Głównie dlatego, że są one najbardziej przystępne dla współczesnego widza. W pierwszej części można świetnie poznać genezę załogi Enterprise, a część druga i trzecia to całkiem przyzwoite filmy, na których można się świetnie bawić.
Jeżeli po obejrzeniu tych pełnometrażówek naszła cię ochota na dalsze przygody załogi USS Enterprise, to proponuję wcześniejsze filmy kinowe. Tylko nie wszystkie! Niestety z grubsza można powiedzieć, że jakość trekowych filmów jest z zbliżona do sinusoidy, tzn. na przemian produkcje słabe mieszają się z filmami całkiem fajnymi. W związku z tym zabieramy się za:
- „Star Trek II: Gniew Khana” z 1982 roku. Przyzwoity film sci-fi z oryginalną obsadą TOSa przez wielu (w tym mnie) uważany za najlepszą kinówkę z tą obsadą. Jest to o tyle ciekawe, że możemy porównać produkcję do „ST: Into Darkness” i samemu stwierdzić, który z aktorów mierzących się z postacią Khana wypadł lepiej.
- „Star Trek IV: Powrót na Ziemię” z 1986. To jedyny film trekowy, o którym z całą mocą można powiedzieć, że jest to film familijny. Zasiadamy całą rodziną i oglądamy kapitana Kirka, który cofa się w czasie, aby uratować wieloryby.
- „Star Trek VI: Wojna o pokój” (1991). Pod tym intrygującym tytułem kryje się wielki konflikt klingońsko-ludzki, a w zasadzie jego końcówka. Sporo emocji, ciekawa fabuła, kawał porządnego sci-fi, odrobinę bardziej poważnego niż poprzednia propozycja.
Powyższe filmy praktycznie w całości obejmują przygody oryginalnej załogi statku Enterprise, którą to załogę najbardziej pokochali fani w Stanach Zjednoczonych. Co do reszty, to pod żadnym pozorem nie tykamy części piątej „Ostateczna granica” – filmu tak słabego, że swego czasu nawet wyleciał z kanonu. Stanowczo odradzam również podejście do części pierwszej, która pierwotnie miała być tylko 45 minutowym pilotem serialu, ale została sztucznie wydłużona do dwóch godzin. Dzięki takiemu zabiegowi na ekranie można oglądać 20 minutowe dokowanie promu do USS Enterprise. Nuda.
Star Trek – Złota era
Jeśli powyższe filmy wydadzą Ci się mocno archaiczne, to sugeruję podejście do trzech serii, które według mnie pochodzą z najlepszego okresu w historii Star Treka, jako produkcji telewizyjnych. Mam na myśli seriale: „Star Trek: Następne pokolenie„, „Star trek: Deep Space 9” oraz „Star Trek: Voyager„. Każdy z nich zawiera po 7 sezonów, a każdy z sezonów po około 20 odcinków. Wymieniam te produkcje łącznie, bo choć nominalnie są odrębne, to przenikają się wzajemnie, dzieją w tym samym czasie, a bohaterowie pojawiają się gościnnie pomiędzy produkcjami. Poza efektami specjalnymi, które zdążyły się zestarzeć, można tu znaleźć wszystko, czego fan sci-fi może oczekiwać. Są wciągające historie, interesujące postacie oraz przemycone w widowiskowy sposób pytania o naszą codzienność i człowieczeństwo.
Kontynuacją serialu „Następne pokolenie” są filmy kinowe, z których szczerze polecam „Star Trek: Pierwszy kontakt„. Film opowiada o początku podróży ludzkości w kosmos, a przy okazji mamy tu do czynienia z jednym z największych wrogów w historii Star Treka. Zabawa gwarantowana. Niestety pozostałe produkcje, czyli „Rebelia” oraz „Nemezis” nie były do końca udane. W pierwszym wypadku dostaliśmy słaby odcinek serialu TNG, a w drugim coś wyraźnie poszło nie tak przy pisaniu scenariusza.
Telenowele najnowsze
Rozumiem to, że produkcje lat 90-tych, które dla mnie są absolutnym szczytem, jeśli chodzi o fascynację Star Trekiem, mogą niektórym wydawać się dziwne. W końcu część widzów woli szybszą akcję i nie zawsze ma ochotę na tempo z końca XX wieku. Dla takich osób skierowane są najnowsze telenowele, czyli „Star Trek: Discovery„, „Star Trek: Picard” oraz „Star Trek: Strange New Worlds„. Mam z nimi jednak pewien problem, a raczej dwa.
Po pierwsze żeby podejść do tych seriali warto coś wiedzieć o świecie Star Treka. Bohaterowie często nawiązują do osób, miejsc czy wydarzeń, które pojawiły się w produkcjach z lat wcześniejszych. Przyznaję jednak, że to niewielki problem, bo wspomniane wcześniej tytuły kinowe bardzo pomagają, jeśli ktoś chciałby zmierzyć się z ciągle produkowanymi, nowymi odcinkami. Druga sprawa jest o wiele poważniejsza.
Uważam, że jakość dwóch z trzech seriali jest… jakby to powiedzieć… mocno dyskusyjna. Nie mam nic do zarzucenia efektom specjalnym, oświetleniu i innym technicznym aspektom tego, co widzę na ekranie. Wybuchy, pościgi, wartka akcja, zagrożenie dla galaktyki – to wszystko tu jest. Kłopot mam z fabułą, która w mojej opinii jest najzwyklej w świecie infantylna. Zamiast opowieści opartych o bieżący stan nauki, podszytych pytaniem o moralność człowieka i próbujących przemycić jakieś wartości filozoficzne dostajemy kosmiczne grzyby, jedną główną, wszechwiedzącą bohaterkę i nadmiar sztucznych emocji. To nie jest Star Trek, którego szukam i lubię.
Jest jednak nadzieja. „Strange New Worlds” jak na razie (a jesteśmy w połowie pierwszego sezonu) nie powiela błędów fabularnych „Discovery” i „Picarda”. Ten akurat tytuł póki co mogę polecić.
Słowem podsumowania
Świat Star Treka to nie tylko wymienione przeze mnie filmy i seriale. Poza powyższymi są przecież jeszcze świetny „Star Trek: Enterprise„, a nawet produkcje animowane, jak „Star Trek: Lower Decks„, czy – ciągle będący absolutną nowością – „Star Trek: Prodigy„. Te dwa ostatnie tytuły spokojnie można polecić najmłodszym, chociaż i dorośli z pewnością będą się nieźle bawić.
Nie chciałbym, aby ilość tytułów przytłaczała. Wręcz przeciwnie. Star Trek to ogromny i rozbudowany świat, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Tego jestem pewien.