
Przypadkiem znalazłem na Netflixie serial na motywach powieści Douglasa Adamsa zatytułowany „Holistyczna Agencja Detektywistyczna Dirka Gently’ego”. Pamiętam, że na studiach dorwałem książkę z jedną z przygód Dirka, a mianowicie „Długi mroczny podwieczorek dusz” i bardzo mi się ona wtedy podobała. Ponieważ pokręcony i abstrakcyjny humor jest mi bliski, a i motyw Sci-fi miał się pojawić, więc nie mogłem się oprzeć pokusie i spróbowałem zagłębić się w kolejne odcinki. Oj… Było dziwnie…
Czym jest „Holizm”?
„Holistyczny” detektyw nie podchodzi w zwykły sposób do życia. Dirk głęboko wierzy, że wszystko we wszechświecie jest ze sobą połączone, więc nie zajmuje się takimi bzdurami jak badanie śladów czy odcisków palców. Prędzej po prostu będzie śledził przypadkową osobę, a kompletny zbieg okoliczności (czy też raczej sam „wszechświat”) sprawi, że ta osoba naprowadzi go na rozwiązanie zagadek. Przynajmniej tak było w książce, którą czytałem jeszcze w zeszłym stuleciu.
Przyznaję, że przebrnąć przez pierwsze odcinki jest dość ciężko. Wszystko sprawia wrażenie totalnego chaosu, bohaterzy wydaja się nie wiedzieć, co w ogóle robią, a kolejne zdarzenia są kompletnie przypadkowe. Nie ma to absolutnie żadnego sensu… Holistyczny detektyw czepia się jak rzep wyrzuconego z pracy boya hotelowego, popełnione jest tajemnicze morderstwo (ze śladami wskazującymi na ugryzienia rekina), nieznana związana Murzynka jest uwięziona przez jakiegoś łysego psychola, policja szuka zaginionej córki milionera, a goście wyglądający jak punkowie pochłaniają dusze przechodniów. Wszyscy, ale to wszyscy sprawiają wrażenie ludzi oderwanych od rzeczywistości, pokręconych i do reszty szurniętych. Nic do siebie nie pasuje…
…do czasu. W tym całym „holiźmie” coś jednak jest, bo z biegiem czasu wszystkie elementy układanki wskakują na swoje miejsce i w ostatnim odcinku tak na prawdę bardzo niewiele rzeczy pozostaje niewyjaśnionych. Widz nagle zdaje sobie sprawę, że każda drobnostka była przez scenarzystów przemyślana i ten pozorny chaos był tylko jednym wątkiem pokazywanym z różnych stron i punktów widzenia.
To może kilka słów o produkcji?
Postacie to jednocześnie wada i siła produkcji. Dlaczego wada? Bo potrafią być wkurzające i przerysowane. Momentami dziecinna maniera i mimika głównego bohatera to coś, do czego trzeba się po prostu przyzwyczaić, z resztą postaci jest nie lepiej. Ale to jednocześnie jest zaleta, bo – o dziwo! – poczułem coś do bohaterów. Nawet jeśli mnie drażnili, to przynajmniej obchodził mnie ich los.
Aktorzy (a przynajmniej większość) wczuwają się w rolę i widać, że się dobrze bawią na planie. Nawet przyblakła ostatnio gwiazda Elijaha Wooda lśni tutaj całkiem niezłym blaskiem.
A skoro mowa o postaciach… Są niesamowite. Każda na swój sposób jest wyjątkowa, ale mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu Bart (tutaj to kobiece imię), czyli holistyczny morderca. To taka persona, która zabija przypadkowe osoby wierząc głęboko, że wszechświat naprowadzi na lecącą kulę kogoś, kto akurat powinien zginąć. Może brzmi to drastycznie, ale w serialu nic nie jest traktowane z powagą. Tutaj nie ma świętości.
No dobrze… Co z tego wynika?
Najlepszym chyba podsumowaniem „Holistycznej agencji” będą takie słowa: tego serialu nie można traktować poważnie. Jest komiczny, brutalny i pokręcony. Każdy, kto kojarzy „Autostopem przez Galaktykę” (czyli inną powieść Douglasa Adamsa) będzie czuł się jak w domu. Abstrakcja i odrealnienie to wyróżniki panującego na ekranie klimatu. No bo jak wytłumaczyć pasujące do siebie intrygę rządową, maszynę do wymiany dusz między ciałami i podróże w czasie? To wszystko jest dziwne i głupie, ale wciąga jak cholera.
Jeśli lubisz humor w stylu Monty Pythona i nie przeszkadza ci połączenie typowych motywów Sci-Fi z przeznaczeniem, magią i Archiwum X, to będziesz się tu czuł jak w domu. Jeśli jednak traktujesz SF poważnie, a maszyna pozwalająca uwięzić duszę jednej osoby w drugiej oraz permanentny stan „WTF?” to dla ciebie za dużo – odpuść sobie.
Ja bawiłem się setnie. Trzeba będzie zabrać się za drugi sezon…