
Spiderhead Penitantiary Reaserch Center to ośrodek badawczy, który rozwija całą paletę leków psychoaktywnych. Zakład prowadzi ekscentryczny milioner Steve Abnesti, którego gra Chris Hemsworth. Testy środków przeprowadzane są na więźniach, którzy zgodzili się na to za obietnicę skrócenia kary. Całość dalszej fabuły opiera się głównie na wyrachowanych i sadystycznych próbach jakim poddaje Abnesti swoich „pensjonariuszy” i zasadzie działania poszczególnych leków. Wstępnie koncept wydaje się ciekawy i ze zwiastunów przypominał nieco świetną Ex Machinę. Nie ukrywam, że właśnie to nawiązanie zwróciło moją uwagę na tę produkcję.
Aptekarskie Bingo
Pierwsza część filmu mocno mnie zaintrygowała. Główny bohater Jeff (Miles Teller) jest poddawany kolejnym testom. Dostaje leki z pełnej palety ciekawych nazw. Na przykład preparat o oznaczeniu B-15 i nazwie Verbulance poprawia umiejętność wysławiania się i łatwość opisywania obserwowanej rzeczywistości. W połączeniu z N-40 Luvactine nasz pacjent poetycko opisywał, że widzi najpiękniejszy w życiu krajobraz będąc de facto na śmierdzącym wysypisku śmieci. W fazie testów jest też G-46 Laffodil – mocny konkurent gazu rozweselającego. I-16 Darkenfloxx wywołuje lęk, strach skłonności destrukcyjne i samobójcze. Natomiast I-27 Phobica, jak sama nazwa wskazuje wywołuje fobię. Pacjent pod jej wpływem może panicznie bać się na przykład ogórka.

Co ciekawe, leki są podawane poprzez dystrybutor wszczepiony w odcinek lędźwiowy pacjenta. Ma on postać niewielkiej skrzynki obudowanej elektroniką z miejscem na kilka fiolek różnych specyfików. Ten z kolei sterowany jest poprzez zwykły smartfon. Ułatwia to dawkowanie i podawanie preparatu więźniom. Sam ośrodek Spiderhead ulokowany jest natomiast na odizolowanej od świata wyspie w ultranowoczesnym, schludnym budynku. Daje to poczucie lekkości i wysokiego poziomu technologicznego. Scenografia robi wrażenie i buduje klimat filmu, ale też sprawia między innymi, że mocno skojarzyłem Pajęczą Głowę z Ex Machiną.
Zawsze musi być jakiś szalony naukowiec…
Z pozoru wszystko wygląda bardzo dobrze i jak wiemy nigdy takie nie jest, kiedy zacznie się drążyć. Pierwsze wskazówki, że coś jest nie tak dają same eksperymenty zaprojektowane przez Steve’a. Na pozór logiczne i w jego argumentacji nawet takie postępowanie ma sens od strony naukowej. Jednak jest jeszcze strona etyki i moralność, no i w tym aspekcie od razu widać, że coś tu zgrzyta.

Naszą czujność próbuje uśpić fakt, że eksperymenty są przeprowadzane na więźniach, którzy przecież odbywają tutaj karę. Jednak jeśli poprzez leki zmusza się ich do zbliżeń seksualnych lub nakazuje się decydować, który ze współtowarzyszy ma dostać ostrą dawkę Darkenfloxxa, to całość wydaja się okrutna i nieludzka. Przestaje też mieć znaczenie, czy eksperymentuje się na więźniach, którzy godzą się przed każdym testem na niego. Człowiek nie powinien tak traktować drugiego człowieka i ten przekaz w filmie wybrzmiał bardzo dobrze. Na tym niestety powoli kończą się pochwały.
Sam Abnesti jest dziwny. Z jednej strony jest to klasyczny szalony naukowiec, który za nic ma ludzkie życie, byle zrealizować swój okrutny plan. Z drugiej jego zachowanie i sposób bycia mocno temu przeczy. Grana przez Chrisa Hemswortha postać sprawia cały czas wrażenie przyjaznego kanapowego mopsa. Niby miły pyszczek, ale lekko przygłupi. Bardzo na myśl mi przychodzi postać Kevina z Ghostbustersów z 2016 roku, w którego Hemsworth zresztą się wcielał. Może w przypadku Spiderhead nie jest aż tak skrajnie głupi, ale wrażenie oderwania od rzeczywistości i głupkowatość pozostaje. Jest kompletnie niewiarygodny i mocno rezonuje z ciekawym pomysłem na nieetyczne testowanie leków na ludziach.
Pajączek stracił zęby
Problemem tego filmu jest też brak porządnej konkluzji. Eksperymenty same w sobie są ciekawym konceptem, ale ostatecznie do niczego nie prowadzą. Finał jest wręcz kuriozalny. Nagle film z thrillera science-fiction zmienia się w głupią naparzankę, gdzie wszyscy wszystkim dają sobie po mordzie, gonitwy, strzelaniny i pościgi. Krótko mówiąc Bolec z Chłopaki nie płaczą byłby wniebowzięty. Co tu się odjaniepawliło, to nie mam pojęcia. A to wszystko jeszcze wieńczy wisienka na torcie w postaci wjechania Jeffa jako narratora w ostatniej scenie filmu. Tak po prostu z czapy, bo przez cały film narratora żadnego nie było. Masakra. Aż oczy przecierałem jak można to było tak spartolić.

Scenariusz ma niestety więcej problemów. Próba zapoznania i sympatyzowania z bohaterami też poszła nie tak, jak scenarzyści i reżyser sobie to wymyślili. Historia Jeffa jest miałka, generyczna i płytka, przez co kompletnie nie udało mi się wejść w jego buty i był mi kompletnie obojętny. Postać Lizzy jest jeszcze gorsza pod tym względem, bo wiemy ostatecznie tylko za co siedzi i dowiadujemy się tego w tak dziwnych okolicznościach, że zamiast sympatii zacząłem czuć to niej niechęć i odrazę. Na końcu wręcz kibicowałem, żeby Abnesti wygrał, a co tam szalony sadysta, ale przynajmniej byłby jakiś twist.
Realizacja
Jak już wspomniałem, od strony realizacji, mocną stroną jest scenografia. Pomieszczenia, technologia, architektura są bardzo przyjemne dla oka i potęgują poczucie placówki hi-tech. Na plus mogę zaliczyć też oprawę muzyczną. W tle leci albo przyjemny synthpop, albo stare dobre hity disco z lat osiemdziesiątych. Piosenkami uszczęśliwia Abnesti swoich „pensjonariuszy”, bo wyraźnie w swoim szaleństwie lubi sobie posłuchać na przykład „More Than This” od Roxy Music. Sama muzyka super i byłaby świetnym motywem, gdyby postać Steve’a była nieco inaczej napisana.
No właśnie… Scenariusz… To jest największy problem tego filmu. Duet Paul Wernick/Rhett Reese, którzy napisali skrypty do obu części Deadpoola i Zombilandu, tym razem się nie spisał kompletnie. Panowie prawdopodobnie postanowili wrócić do formy i braku logiki jaką już zaprezentowali w Life. Potencjał był spory, bo koncepcja niezła. Pierwszy akt nawet wciągający, ale później już się wszystko posypało. Zabrakło moim zdaniem konsekwencji czy idziemy w powagę i zbliżamy się klimatem faktycznie do Ex Machiny, czy idziemy bardzie humorystycznie i na lekko.

Mam wrażenie, że chciano tutaj pożenić oba światy. Jeśli to zadanie jest w ogóle możliwe, to tutaj próba wyszła fatalnie. Z jednej strony poważne tematy, a z drugiej głupkowaty i milusiński szwarccharakter. Na dodatek w tym wszystkim umknęły kompletnie emocje. Nie udało się w żaden sposób przekazać, co czują więźniowie zaraz po tych nieludzkich eksperymentach. Podobnie jest z resztą z Abnesti i jego asystentem. Wszyscy na ekranie to w zasadzie bezduszne roboty, a jedyne emocje jakie widać, to te po zażyciu Luvactine’y czy Darkenfloxxa.
A to już zarzut po części do reżysera, czyli Josepha Kosinsky’ego. Nigdy go wprawdzie nie uważałem za wybitnego reżysera, ale za to za solidnego rzemieślnika. Co więcej ostatni jego projekt, czyli Top Gun: Maverick to rewelacyjny kawał rozrywki. Bardzo też cenię sobie Tron: Dziedzictwo, a z przyjemnością obejrzę co jakiś czas Niepamięć. Natomiast tutaj nie jest dobrze. Mam wrażenie, że zarówno on jak i scenarzyści zrobili sobie u Netflixa chałturkę tak na 20% swoich możliwości, byle kasiora się zgadzała. Brak pomysłu na ten film aż razi z ekranu.
Podsumowanie
Spiderhead niestety okazał się filmem dość słabym i chyba szkoda na niego czasu. Nie ma tutaj w zasadzie nic, na co warto poświęcić prawie dwie godziny swojego życia. Lepiej zamiast tego jeszcze raz obejrzeć sobie Ex Machinę lub Niepamięć. Szkoda, bo potencjał był całkiem spory. Koncepcja fabuły była naprawdę dobra, jednak z jakiegoś powodu twórcy nie chcieli, albo nie potrafili znaleźć pomysłu na realizację.