Naga broń: Z akt Wydziału Specjalnego

Okolice lat 80-tych to był wspaniały okres dla absurdalnych komedii i parodii. Któż nie pamięta wyczynów Mela Brooksa, czy produkcji panów Jima Abrahamsa oraz Davida i Jerry’ego Zuckerów? Ta ostatnia trójka ubawiła publiczność prześmiewczym „Czy leci z nami pilot?” oraz pewnym mało znanym w Polsce serialem o policjantach „Brygada specjalna” z 1982 roku. To właśnie ten serial stał się początkiem cyklu „Naga broń„.

Nie byłoby jednak takiego sukcesu, gdyby nie genialny dobór aktora odgrywającego główną rolę. Leslie Nielsen pojawiał się wcześniej w różnych produkcjach. Większość pamięta go z pewnością z „Zakazanej Planety„. Warto wspomnieć, że gościnnie przemykał przed kamerami na planie „Bonanzy„, „M.A.S.H.” albo „Columbo„. Jego filmografia jest ciekawa i imponująca, ale cóż z tego, skoro nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej, a jego obecność ograniczała się do mało znaczących ról gdzieś w tle.

Leslie Nielsen miał jednak pewien dar, który ciężko nawet nazwać. Potrafił rozbawiać ludzi do łez mówiąc swoje kwestie normalnym, wydawało by się niekomediowym tonem. Słyszałem gdzieś anegdotkę, której nie mogę teraz nigdzie potwierdzić, ale która wydaje mi się bardzo prawdopodobna. Podobno Nielsena zaproszono kiedyś do jakiegoś studia radiowego, albo do talk-show i kazano mu przeczytać jakiś przeciętny tekst. Była to bodajże instrukcja obsługi odkurzacza, albo coś podobnego. Leslie to zrobił, a pod koniec publiczność turlała się ze śmiechu. I to właśnie ten dar pozwolił mu zabłysnąć. Na początek jako lekarz na pokładzie samolotu w „Czy leci z nami pilot?”, a później w serialu „Brygada specjalna” i w „Nagiej broni”.

Film jest bardzo mocno zakorzeniony w realiach lat 80-tych. Gdy odświeżałem go sobie niedawno z moimi nastoletnimi synami okazało się, że dzisiejsze dzieciaki nie łapią sporej ilości nawiązań i odniesień. Nawet pierwsza scena była problematyczna, gdy musiałem tłumaczyć z kim bije się główny bohater. A kogóż tam nie było… Kaddafi, Fidel Castro, Chomeini, Gorbaczow czyli ci, którzy byli przez USA uznawani za największych wrogów kapitalistycznego świata.

Poddajcie się!
Poddajcie się!

Całe szczęście film potrafi rozbawić nawet dzisiaj niecodziennymi sytuacjami, dialogami i ponadczasowym, absurdalnym humorem. Scena, w której partner głównego bohatera, grany przez O. J. Simpsona detektyw Nordberg próbuje aresztować kryminalistów na barce jest cudowna, a sposoby, na jakie detektyw zostaje sponiewierany przywodzą na myśl kreskówki. Czego tam nie ma… Wpadnięcie na świeżo pomalowaną powierzchnię, przytrzaśniecie palców w oknie, oberwanie tortem weselnym, a nawet wdępnięcie we wnyki na niedźwiedzia. Wszystko w jednym miejscu w ciągu kilku minut.

Takich scen jest więcej. Za absolutny majstersztyk uważam osobiście scenę rozmowy z informatorem. Porucznik Frank Drebin na początku wprawdzie przekupuje podejrzanego typa, by ten ujawnił kilka ważnych informacji, ale po chwili sytuacja niespodziewanie się odwraca i to podejrzany typ płaci policjantowi. Nawet zadłuża się u głównego bohatera, żeby go przekupić! Ile razy oglądam tę scenę, zawsze śmieję się do rozpuku.

Takich przykładów jest więcej. Parodia randki, widok Franka Drebina na tle wybuchającego sklepu z fajerwerkami mówiącego „nic się nie stało”, odśpiewanie hymnu narodowego podczas meczu baseballa – za każdym razem można spodziewać się ataków śmiechu.

Nic się nie stało. Proszę się rozejść.
Nic się nie stało. Proszę się rozejść.

Ikoniczna stała się czołówka filmu, będąca rozwinięciem kilku sekund widzialnych wcześniej w „Brygadzie Specjalnej”. Widok z kamery zamontowanej na dachu radiowozu, pędzącego na sygnale przez miasto. No właśnie… Może nie końca przez miasto, bo radiowóz jest potrzebny również w myjni, na kolejce górskiej i kilku innych, równie niespodziewanych miejscach. Krótkie intro wspaniale wprowadza w klimat komedii a jednocześnie parodiuje poważne produkcje policyjne tamtych czasów. Świetne!

Mówiąc o filmie nie mogę pominąć jeszcze jednego aspektu produkcji, a mianowicie ogromnej ilości żartów z seksu i stosunków damsko-męskich. Podtekstów jest sporo, ale niektóre żarty podane są brutalnie i wprost (pamięta ktoś scenę „bezpiecznego” seksu?). Z tego powodu film nie jest przeznaczony dla młodocianych i jeśli chcemy pokazać komedię nieletnim, to trzeba o tym pamiętać.

Masz coś w kąciku ust...
Masz coś w kąciku ust…

Jak można krótko podsumować „Nagą broń”? Chyba jako genialną, prześmiewczą parodię filmów policyjnych, z absurdalnym i nie starzejącym się humorem oraz geniuszem rozśmieszania w roli głównej. Krócej się chyba nie da.

A to nie wszystko, bo gwiazda Lesliego Nielsena dopiero zaczynała błyszczeć, a na horyzoncie pojawiały się plotki o kontynuacji.

Naga broń: Z akt Wydziału Specjalnego
Tagi:            
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.