The Boys – Za co kocham pierwszy sezon?

Uwaga: artykuł zawiera spoilery z pierwszego sezonu The Boys!

W 2019 roku świat ujrzał ekranizację komiksu Gartha Ennisa i Daricka Robinsona zatytułowaną The Boys. Serial miał swoją premierę na platformie Amazon Prime. Dokładnie w tym samym roku premierę w kinach miała inna produkcja o superbohaterach, czyli Avengers: Endgame i trzeba przyznać, że są to skrajnie odmienne podejścia do tematu superbohaterów. Podczas gdy w produkcji Marvela mieliśmy do czynienia z prawie nieskazitelnymi postaciami, serial Amazona pokazywał nam coś zupełnie innego. Wyobraźcie sobie bowiem świat, w którym istnienie superbohaterów jest całkowicie normalne, a każde miasto w USA ma, bądź chce mieć jednego na wyłączność. Prawda, że to dość piękna wizja? Na szczęście twórcy komiksu, jak i adaptacji postanowili pokazać trochę inny, bardziej brutalny świat niż ten, który znamy z ugrzecznionych opowieści Marvela czy DC.

Zacznijmy od tego, że poznajemy w serialu słynną grupę superbohaterów zwaną Seven, czyli właśnie taki odpowiednik Avengersów. Są to kolejno: Homelander (w polskiej wersji językowej Ojczyznosław – tłumaczenie po prostu genialne), Queen Maeve, Black Noir, A-Train, Translucent oraz The Deep. Na początku serialu dołącza do nich Starlight. To właśnie ta ostatnia postać odegra sporą rolę w historii. Jednocześnie poznajemy niejakiego Hugh Campbella, który nie ma żadnych supermocy i jest zwykłym człowiekiem, raczej uległym i wycofanym wobec świata. Jednak pewne wydarzenie połączy go z niejakim Billem Butcherem, założycielem grupy The Boys, której jedynym celem jest dorwanie i zabicie (choć wydaję się to niemożliwe) Homelandera.

Dość szybko bowiem okazuję się, że członkowie Seven to tak naprawdę ludzie bardzo słabi psychicznie, nadużywający używek i często korzystający ze swoich mocy w sposób co najmniej nieodpowiedni. Często spotykają się w tajemnym barze, a uchodzący za bardzo religijnego członek grupy superbohaterów podrywa tam innych mężczyzn. A-Train (odpowiednik Flasha albo Quicksilvera) bierze narkotyki, po których zdarzyło mu się dosłownie wpaść i staranować inną osobę. Co ciekawe nawet w wewnątrz Seven nie ma zgody. Translucent, czyli osobnik posiadający moc niewidzialności, często jej używa, aby popatrzeć sobie, jak inni używają toalety, a Deep dość specyficznie i obleśnie wita Starlight w szeregach Seven. Tego całego bałaganu pilnuje ich przełożona, czyli nie jaka Madelyn Stillwell.

Tu przechodzimy do jednego z aspektów, który mnie zachwycił w pierwszym sezonie. W genialny sposób pokazano bowiem jak działają korporacje, dla których najważniejszy jest zysk. W tym świecie superbohaterowie są produktem, który ma być sprzedany i który ma zarobić. Tak więc A-Train musi odwiedzać chore dzieci w szpitalu, a cały dział firmy zajmuję się szeroko pojętym PR-em. Przy każdej akcji naszych bohaterów czuwa kamera, a patrole są tak zaplanowane, żeby na pewno mogli się wykazać. Jest coś fascynującego w oglądaniu Stillwell, która traktuje Seven jak towar. Manipuluje i oszukuje, żeby wprowadzić bohaterów do amerykańskiej armii i nieźle na tym zarobić. Z drugiej strony widać, jak Homelander i spółka nie mogą się w tej całej sytuacji odnaleźć. Każdy z członków Seven wyraźnie ma problemy psychiczne i stąd chociażby szprycowanie się A-Traina, czy obsesyjna zazdrość Homelandera o dziecko Stillwell. O Deepie i jego problemach można by napisać osobną książkę.

Teraz pewnie zapytacie co z tytułowymi The Boys? Czy są tylko dodatkiem do korporacyjnej wizji superbohaterów? Nic bardziej mylnego. Z jednej stron widzimy bezwzględną i bezkarną korporację, a z drugiej czwórkę kolesi, którzy postanowili ukrócić działalność Seven. I muszę przyznać, że oglądanie prób zabicia Translucenta, czy odnalezienie „żłobka” Vought i widok strzelania z noworodka są po prostu wspaniałe. Jest to genialne połączenie absurdu, szaleństwa i – ciężko znaleźć inne słowo – zajebistości. Już pod koniec pierwszego odcinka, gdy Hugh wraz z Butcherem walczy z Translucenetem przy muzyce Clasha twórcy pokazują nam, że będzie ostro. Trzeba też zaznaczyć, że członkowie The Boys również mają swoje problemy. Butcher jest owładnięty obsesją zemsty, a Hugh stara się być bardziej męski i zdecydowany.

Oczywiście nie jest to serial bez wad. Czasami efekty specjalne kuleją (choć trzeba pamiętać, że to serial o ograniczonym budżecie), a niektóre sceny mogą być zbyt ostre dla widza. Gdybym miał się mocno czepiać, to zebranie The Boys jest zbyt łatwe. Butcher po prostu odwiedza starych kumpli i namawia ich, niczym Rick Sanchez w osławionym odcinku „One Crew over the Crewcoo’s Morty„. Brakuje tylko żeby Mother Milk powiedział „You son of a bitch, I’m in!„.

Podsumowując: pokochałem pierwszy sezon The Boys za specyficzne podejście do superbohaterów, brutalność, świetne pokazanie działania korporacji oraz przede wszystkim za postacie. Osobiście lubię, gdy bohaterowie produkcji, którą oglądam nie sa nijacy. Jeżeli po seansie wiem, jakie problemy trapią Homelandera, dlaczego Hugh zachowuje się w konkretny sposób, a Butcher jest bezwględny – to wiem wtedy, że scenarzyści odrobili pracę domową. Akurat w przypadku tej produkcji jestem w stanie wam podać scenę, po której wiedziałem, że będę fanem tej produkcji. Był to widok Butchera „strzelającego” z noworodka. Wtedy uświadomiłem sobie, że jest to serial idealny dla mnie. Czy następne sezony utrzymały ten poziom? Niedługo się dowiecie, co o nich sądzę.

The Boys – Za co kocham pierwszy sezon?
Avatar photo

Bartosz Krzywosz

Chciałbym mieszkać w South Parku, a pracować w Dunder Mifflin. Lubię kosmiczne przygody, pośmiać się i wypić piwo z przyjaciółmi. Wielki fan kina gangsterskiego oraz dawnego kina PRL. Chociaż Kilera też lubię. :) A boję się tylko dwóch rzeczy: że niebo spadnie mi na głowę i że przyjdzie po mnie Pickle Rick.