Serial Halo, sezon 1, recenzja

Seria Halo to swoisty fenomen. Gry komputerowe zyskały ogromną popularność i wyszło na chwilę obecną naście gier pod tym szyldem. Co ciekawe, świat przedstawiony na tyle przypadł do gustu i był na tyle ciekawy, że powstało też sporo książek i komiksów w tym uniwersum znacznie je rozbudowując. Mniej szczęścia Halo miało z adaptacją filmową. Przez lata zapowiadano wielokrotnie aktorską wersję przygód Master Chiefa podczas wojny ludzi z Przymierzem. Jednak na samych obietnicach zawsze się temat kończył. Podobnie zatem podszedłem do zapowiedzi serialu Paramount+. Kiedy pierwsze informacje docierały do zainteresowanych, całkowicie nie wierzyłem, że cokolwiek z tego powstanie. Tymczasem serial udało się zrealizować i, co więcej, na pierwszych trailerach wyglądał bardzo interesująco.

Od razu uprzedzę wszelkie pytania. Nie jestem jakimś psychofanem uniwersum Halo. Liznąłem jedynie nieco gier komputerowych i tuż przed obejrzeniem serialu ogarnąłem główną fabułę serii. Nie czytałem natomiast żadnych publikacji papierowych. Krótko mówiąc jestem zorientowany w temacie, ale na pewno wielu aspektów nie udało mi się poznać. Dlatego serial oglądałem jedynie przez pryzmat osoby, która wie mniej więcej co do tej pory w uniwersum się zadziało i to z takiej perspektywy będę oceniał aktorską wersję Halo.

Serial Halo
Photo CR: halowaypoint.com

Postacie

Historia opowiedziana w serialu jest przez trzech głównych bohaterów. Oczywiście najważniejszym z nich jest Spartanin John 117, czyli legendarny Master Chief znany z głównej serii gier komputerowych. Do tego dochodzi Kwan, mieszkanka planety Madrigal zaatakowanej przez Covenantów w pierwszym odcinku. Ciekawym konceptem jest też Makee, ludzka kobieta wysoko postawiona w hierarchii Przymierza. Założeniem scenarzystów było sprzężenie ze sobą tych trzech historii, jednak wyszło to bardzo średnio i trochę do końca nie rozumiem, po co tak przekombinowali.

Master Chief i jego wataha

Główne skrzypce w serialu gra rzecz jasna Master Chief i jego wątek jest na szczęście najciekawszy. Znajduje on tajemniczy artefakt na wspomnianym już Madrigalu i jako jedyna osoba potrafi wejść z nim w interakcję. Cały pierwszy sezon opiera się o ten motyw. Jest tutaj trochę tajemnicy, jest sporo historii całego programu Spartan jak i dzieciństwa Johna. Dochodzi do tego równie legendarna co sam Master Chief Cortana, czyli sztuczna inteligencja. Dobrze się ogląda odkrywanie kolejnych warstw tajemnicy i postępującej relacji Spartanina z wszczepioną do swojej czaszki AI.

Ciekawym tłem są też pozostali członkowie oddziału, którym dowodzi John, czyli tak zwanej Silver Team. Sporo dowiedzieliśmy się o Kai-125 i to ona często jest naszym papierkiem lakmusowym w kontekście zmian psychofizycznych, jakie zostały wprowadzone u kandydatów na Spartan. Chciałbym wręcz sporo więcej czasu antenowego dla całego oddziału, bo były momenty, gdzie o pozostałej dwójce Srebrnych nieco scenarzyści zdawali się zapominać.

Doktor Halsey

Z Master Chiefem jest też związana mocno postać doktor Halsey, która – przyznam szczerze – mocno mnie irytowała w serialu. Pewnie dlatego, że jest to całkowicie odmienna postać od tej, którą znam z gier. W porównaniu do komputerowego pierwowzoru wydawała się jakaś przerysowana wręcz do rangi złoczyńcy z kreskówek. Z drugiej strony, gdy już argumentowała swoją motywację, wydawała się dojrzała i nawet jej wierzyłem oraz poniekąd rozumiałem. W każdym razie, oprócz swojej bardzo osobliwej agendy, odgrywała rolę matki Johna, której ten ufał do pewnego momentu wręcz ślepo. Oglądanie ewolucji tej relacji też było czymś ciekawym, a test posłuszeństwa Cortany wobec doktor Halsey wręcz mnie wbił w fotel.

Do tego twórczyni programu Spartan ma bardzo skomplikowane życie prywatne. Córkę Mirandę Keys niejako kompletnie odtrąciła, mimo że pracują w tym samym naukowym departamencie sił zbrojnych. Niewątpliwie potencjał na rozwój tej postaci jest wręcz nieograniczony i mimo mojej ogromnej awersji do niej uważam ją summa summarum za bardzo cenną dla serialu.

Serial Halo
Photo CR: halowaypoint.com

Burdel macie w tym Halo

Postaciowo w wątku Master Chiefa jest jednak lekki bałagan. Wydaje mi się że po prostu jest tutaj ich za dużo, przez co ważne postacie, jak wspomniany Silver Team, dostaje za mało czasu antenowego. Część bohaterów zdaje się kompletnie zbędna. Ba! Często musiałem się zastanawiać kim dana postać de facto jest. Oprócz wspomnianej doktor Halsey jest jej side-kick Adun – totalnie bez wyrazu i zbędny, ale przynajmniej wiemy mniej więcej co robi. A tymczasem wśród naukowców błyszczy wspomniana już Miranda, córka pani doktor.

Potem mamy panią admirał Margaret Parangosky, która snuje się, wydaje jakieś rozkazy, ale średnio ktokolwiek ją słucha, a i tak zdaje się odpowiadać przez znanym z gier admirałem Hoodem. Jest Jacob Keys – ojciec Mirandy i były mąż Halsey, który jest tutaj kapitanem i też jakimś dowódcą czegoś tam. Ale czego? Tego nie wiem. Jakoś maczał palce w programie Spartan, ale teraz robi coś innego? Cholera go wie.

Kwan a sprawa Halo

Krótko mówiąc jest lekki chaos i moim zdaniem kilka postaci można było spokojnie zlikwidować i po prostu skupić się na jednym wątku. Bo jak pamiętacie wspomniałem o 3 głównych bohaterach. Tak jak Makee wydaje się niezłym pomysłem, który nieco przedobrzono, to historia Kwan to jest kompletnie nieporozumienie. Nie dość, że nudne to i generyczne, to jeszcze pozbawione jakiegokolwiek sensu i de facto ostatecznie całkowicie oderwane od wątku Master Chiefa. Natomiast finał tego wątku w pierwszym sezonie jest już tak głupi, że ze śmiechu spadłem z krzesła jak go oglądałem. Powiem tak – pustynne blond wiedźmy robią robotę. 😀

Pytam więc: dlaczego w ogóle ten wątek jest tutaj poruszany? Nie dość, że jest to postać, której w grach nie uraczymy, to jeszcze absolutnie nic nie wnosi. Sama Kwan natomiast jest denerwująca, bez wyrazu i miałka. Jej rola sprowadza się do powtarzania frazesów w stylu „muszę wyzwolić Madrigal”. Infantylność na poziomie świnki Peppy. No masakra!

Mandalochief?

Nie obyło się też bez kontrowersji i podejrzewam, że zagorzali fani komputerowego pierwowzoru rzucali mięchem w ekran. Największy problem to sam Master Chief, który pokazuje twarz już w pierwszym odcinku. Całą serię gier udało się zachować tożsamość Johna-117 w tajemnicy, a tu pyk myk i już po krzyku. Podejrzewam, że twórcy nie chcieli oskarżeń o ostre inspirowanie się i zbyt duże podobieństwo z Mandalorianinem, ale na litość Forerunnerów! Halo było pierwsze! Przez to część magii i charyzmy dzielnego Spartanina nieco pryska. Nie zrozumcie mnie źle, Pablo Schreiber doskonale radzi sobie w tej roli, jednak widząc Master Chiefa 90% czasu bez hełmu odczuwa się pewien dysonans.

Co z tą Cortaną?

Niestety na tym kontrowersje się nie kończą. Problem jest też z Cortaną. Koncepcja sztucznej inteligencji, która wspiera Johna-117 jest tutaj wywrócona do góry nogami. I tak jak zdjęty hełm Spartanina jestem w stanie przełknąć, tak tutaj zazgrzytało mi i to mocno. Zamiast „zwykłego” oprogramowania, który wgrać można do zbroi Spartan, tym razem jest ona wszczepiona bezpośrednio do mózgu Master Chefa. Niby sam pomysł jest do przyjęcia, ale nie robi się tego w kontekście tak dobrze opisanego już uniwersum.

Co więcej, geneza jej powstania jest kuriozalna. Stworzona została niejako z klona doktor Halsey – co za bzdury. Na tym jednak nie koniec. Docelowo Cortana ma możliwość całkowitego przejęcia ciała Spartanina. Koncept może niezły i zrozumiały – koniec z nieposłuszeństwem, itp. Jednak jest to kompletna profanacja tego, co widzimy w grach. W takich okolicznościach fakt, że przemawia ona głosem Jen Taylor, czyli tej samej aktorki, co użycza jej głosu w grach nie pomaga. 😛

Docenić natomiast należy relację jaka się tworzy między Johnem, a Cortaną. Na początku nieufność i wręcz agresja Spartanina. Później powolne poznawanie się nawzajem. Na koniec pełne zaufanie. Do tego w dialogach między nimi czuć naprawdę chemię i to ten aspekt najlepiej zbliża ten duet do swoich komputerowych pierwowzorów. Muszę przyznać, że ta para całkiem zgrabnie scenarzystom wyszła i mimo mocnych rozbieżności z grą ogląda się to dobrze. Najlepsze co usłyszałem widząc tę dwójkę na ekranie, to tekst Master Chiefa: „I know how the game is played Cortana”. Być może zbyt bezpośrednie mrugnięcie okiem i być może niestosowne, biorąc pod uwagę rażące odchylenie od uniwersum gry, ale bardzo mi się ten tekst spodobał.

Serial Halo
Photo CR: halowaypoint.com

Fabuła

Od strony historii jest podobnie jak w przypadku postaci. Wątek Kwan jest po prostu tragiczny i nudny i na tym poprzestanę. Historia Makee miała potencjał, ale bardzo dziwnie została poprowadzona. Z jednej strony fajnie, że w końcu w serialu scienice-fiction ludzie nie ufają bezgranicznie każdemu uciekinierowi. Z drugiej wątek splatający ze sobą Makee i Master Chiefa jest naiwny, przewidywalny i zbędny. Dzięki niej trochę lepiej poznajemy Przymierze, ich strukturę społeczną, wierzenia. Jednak jest to moim zdaniem bardzo szybko sprzeniewierzone. Mam wrażenie, że w przypadku tego wątku pomysł gdzieś skończył się w połowie sezonu.

Plusy dodatnie

Dobrze natomiast wygląda wątek samego Johna-117. Zarówno sama historia tajemniczego artefaktu jak i całego programu Spartan wciąga i intryguje. Jedyne co go psuje, to wspomniane pojawienie się w tej historii Makee. Ta relacja naprawdę jest bardzo na siłę i wydaje się być po prostu doklejona. Poza tym tutaj wszystko w miarę gra. Poznajemy szczegóły z dzieciństwa Master Chiefa i to, jak poznali się z doktor Halsey. W tle dowiadujemy się nieco więcej o Kai-125, czyli jednej ze Spartanek z drużyny Johna. Mamy okazję przekonać się jaki potencjał bojowy ma Silver Team i sam Master Chief. Zdecydowanie wątek ten potrafił zainteresować. Co więcej jeden odcinek traktował wyłącznie o historii Johna i to ten wciągnął mnie najmocniej.

Plusy ujemne

Co mi przeszkadza, to przede wszystkim zakończenie. Jest bardzo przewidywalne i nie do końca w duchu gier. Twisty fabularne zwyczajnie nie zadziałały jak należy i zadziałać nie mogły skoro scenarzyści podpowiadali co się wydarzy przez kilka poprzednich odcinków. Zatem zarówno na to, co stało się z Master Chiefem, jak i doktor Halsey byłem jak najbardziej przygotowany. Natomiast odniosłem wrażenie, że twórcy wpadli w samozachwyt, jakie to potężne zwroty akcji nam zafundowali.

Oprócz tego momentami historia bywa bardzo naiwna. Jest to o tyle zaskakujące, że są momenty w fabule, gdzie byłem mile zaskoczony, że nie robili z widza głupka. Tylko po to, by już w następnym odcinku wyciąć jakiś naiwny numer. Wygląda na to, jakby scenariusz po prostu potrzebował jeszcze doszlifowania, ale nie było już na to czasu.

No i jest jeszcze coś. W serialu zatytułowanym Halo w zasadzie nie występuje ten gigantyczny legendarny pierścień. Wiem, że będzie drugi sezon i miało to być preludium, ale jednak niesmak pozostaje. Tym bardziej, że można było wywalić cały ten paskudny wątek Kwan i zamiast tego nieco bardziej połechtać naszą ciekawość chociaż jednym, końcowym epizodem już na tytułowym Halo.

Serial Halo
Photo CR: halowaypoint.com

Realizacja

Pod względem realizacji nie mam do czego się przyczepić. Halo jest po prostu piękny. Świetne plenery, doskonale odwzorowana technologia zarówno ludzka jak i Covenantów. Wszelkie bronie, zbroje, pojazdy znane z gier znajdziemy także na ekranie oglądając serial. Nie zabrakło też znanych graczom lokalizacji. Jest planeta Reach, gdzie jest sztab główny sił zbrojnych Narodów Zjednoczonych. Z drugiej strony odwiedzamy też majestatyczne High Charity, czyli stolicę Przymierza. Scenografia w obu przypadkach naprawdę robi wrażenie.

Efekty specjalne

Efekty specjalne naprawdę cieszą oko, a sceny batalistyczne to już majstersztyk. To tutaj ta produkcja lśni moim zdaniem najjaśniej. Walki nie są może częste i na mój gust mogło by być ich więcej, ale jak już dochodzi do starcia ludzi z Przymierzem, to się dzieje, oj dzieje się. Czuć dokładnie tę samą dynamikę, jaką znamy z gier. Do tego mamy rewelacyjne ujęcia, przejścia do perspektywy pierwszej osoby, aby mieć jeszcze większą immersję. No i te dźwięki zbroi przeniesione jeden do jednego z komputerowego pierwowzoru. Każdy kto grał kiedyś w Halo od razu wiedział, kiedy pancerz traci moc, a kiedy na powrót jest w pełni naładowany. Pod tym względem dobrze odrobiona praca domowa.

Ścieżka dźwiękowa

Oprócz tego, na pochwałę zasługuje muzyka. Dawno nie zwróciłem uwagi na ten aspekt w serialu. Fakt, że również ścieżka dźwiękowa w grach miała sporo fanów i pod tym względem produkcja Paramount+ doskonale nawiązuje do pierwowzoru. W czołówce oczywiście usłyszymy najbardziej znany motyw przewodni całej serii, ale muzyka w całym serialu jest bardzo dobra. Prawdopodobnie nie raz jeszcze do niej wrócę na Spotify.

Obsada

Aktorsko jest bardzo dobrze poza drobnymi wyjątkami. Pablo Schreiber, czyli Master Chief, podołał zadaniu. Natascha McElhone, wcielająca się w doktor Halsey, to klasa sama w sobie, jak zawsze z resztą, choć nie do końca rozumiem wizję twórców na tę postać. Teatralna gra Charlie Murphy dość dobrze sprawdza się w roli Makee. W zasadzie nie mam zastrzeżeń do nikogo, prócz mojej ulubienicy Kwan. Nie dość, że sam wątek jest potrzebny jak łysemu grzebień, to chyba rola też coś nie poszła. Nie zdziwiłbym się, gdyby Yerin Ha grała „jak dla obcego”, widząc jak bardzo niepotrzebną postać odgrywa.

Serial Halo
Photo CR: halowaypoint.com

Podsumowanie

Mam ogromny problem z jednoznaczną oceną serialu Halo. Z jednej strony bawiłem się przy jego oglądaniu całkiem dobrze. Bardzo podobały mi się nawiązania do gier i sceny akcji niemal z nich wyjęte. Wątek Master Chiefa też da się lubić i mnie jak najbardziej wciągnął. Z drugiej strony mamy tutaj mnóstwo zmarnowanych szans. Kompletnie zbędna historia Kwan, która pewnie jeszcze do czegoś doprowadzi w następnym sezonie, ale jest ona tak źle napisana i poprowadzona, że aż zęby mi zgrzytają na samą myśl. Do tego boli mnie dość mocno przewidywalność tej produkcji. Bardzo bym sobie życzył, aby scenariusz drugiego sezonu był lepiej dopracowany i do jasnej cholery! Więcej Halo w Halo!!

Wyszedł z tego zatem taki średniak, którego można obejrzeć do kotleta. Niestety nie jest to z pewnością serial, na jaki legendarna seria gier komputerowych zasługuje. Nie jest też jednak tragicznie. Każdy fan science-fiction powinien znaleźć tutaj coś dla siebie. Nie należy jednak mieć zbyt dużych oczekiwań i nastawić się po prostu na niezłego akcyjniaka w futurystycznym settingu. Do pierwszej ligi pokroju The Expanse bardzo dużo jeszcze brakuje.

Serial Halo, sezon 1, recenzja
Tagi:            
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.