
Artykuł zawiera spoilery z serialu Ms. Marvel
Filmowe uniwersum Marvela to fenomen. Kilkadziesiąt filmów, sporo seriali, a ciągle powstają nowe produkcje. W poprzednim miesiącu uraczono nas kolejnym tytułem ze stajni MCU, a mianowicie Ms. Marvel i trochę z obowiązku (bo to na czasie), trochę z rutyny (bo to jednak MCU), a trochę z ciekawości (po zwiastunach) postanowiłem obejrzeć to dzieło. Oto kilka przemyśleń…
Ammi! Nanni!
Przyznaję, że do seansów podchodziłem z mieszanymi nastrojami. Nie mówię tu o realiach komiksowo-superbohaterskich, bo do tego już przywykliśmy. Interesujące wydawało się środowisko, w którym osadzono fabułę. Dla mnie, mieszkańca środkowej Europy, obracającego się w zachodnim kręgu kulturowym, realia muzułmańskiej postaci pochodzenia pakistańskiego wydawały się bardzo egzotyczne. I nie ma tu żadnego znaczenia, że akcja dzieje się w New Jersey w USA. Codzienne życie, stroje, muzyka, potrawy i historia osób na ekranie są inne od tego, z czym na co dzień mam do czynienia. A zatem, niejako z definicji, jest to odwrotność nudy i powtarzalności. I tu się udało.

Problem jednak w tym, że ta egzotyka czasami wykraczała poza to, co mogłem zrozumieć. O ile na przykład stroje były ciekawe, o tyle maniera postaci, by zwracać się do siebie nieznanymi mi określeniami powinnowactwa rodzinnego trochę wytrącała z rytmu. Przyznaję, że przez długi czas nie wiedziałem czy Ammi to imię jednej z postaci, formalne określenie matki, czy jeszcze coś innego.
Miss Marvel we własnej osobie
Kamala Khan, czyli główna postać produkcji, to zwykła nastolatka. Ma swoje problemy, chce zdobyć prawo jazdy, trochę kłóci się ze starszą siostrą. Jednak to, co ją najmocniej definiuje to chęć posiadania „supermocy”, jak jej idolka Kapitan Marvel. I dziwnym zbiegiem okoliczności te moce dostaje. Gdyby próbować odpowiedzieć na pytanie „co jest motywem przewodnim serialu?”, to odpowiedź „próba opanowania mocy przez młodą i niedoświadczoną” byłaby chyba najtrafniejsza. Mamy zatem pierwsze, nieudolne ratowanie kogoś z opresji, ukrywanie mocy przed najbliższymi, wpadki wywołane nieporozumieniami, próby stworzenia kostiumu, itd. Rzecz w tym, że widzieliśmy to już setki razy. Swego czasu, gdy w tym samym uniwersum pojawił się Spider-Man (kreowany przez Toma Hollanda), scenarzyści byli przecież chwaleni za to, że nie dają widzom po raz n-ty tej samej historii. A tu proszę… Zaczynamy się powtarzać.

Co wyróżnia bohaterkę na tle innych postaci z MCU, to chyba jej wiek i po prostu bycie nastolatką. Może to zaleta, a może wada. Dla mnie chyba jednak to drugie, bo nie interesują mnie rozterki miłosne, maślane oczka i zastanawianie się, z którym z trójki (sic!) potencjalnych chłopaków po raz pierwszy się pocałuje. Ewidentnie nie jestem w docelowej grupie odbiorców i wybór adoratora miałem po prostu gdzieś.
Co tam, panie, w scenariuszu?
Wspomniałem o głównym wątku, czyli próbach ogarnięcia własnych mocy, nauczenia się ich używania i wejścia w dorosły, superbohaterski świat. No właśnie… Cały czas nie jestem do końca pewien, czy to aby na pewno jest główny wątek, bo równie mocno jest akcentowanych kilka innych. Historia rodziny Kamali, czyli to, skąd pochodzi jej prababka to druga sprawa. Walka z dżinami w wymiaru Noor, to trzecia. Do tego dochodzą wspomniane rozterki miłosne i w sumie ciężko mi powiedzieć w kilku słowach, o czym tak naprawdę jest ten serial. Dochodzi do tego, że w jednym z odcinków – chyba żeby spiąć te wątki w całość – Kamala jest wysyłana w czasie w przeszłość, gdzie do zrobienia ma tylko przytulenie jednego dziecka. Po czym wraca do czasów współczesnych z poczuciem dobrze spełnionej misji.

Wrażenie bałaganu potęguje u mnie brak wyraźnie zaznaczonego antagonisty. Na początku wydaje się, że złolami są istoty z innego wymiaru, które chcą wrócić do domu. Niestety sam fakt otwarcia bramy do ich świata spowoduje zagładę życia u nas. No dobrze. Zatem zadaniem świeżo upieczonej bohaterki jest ich powstrzymanie. Problem w tym, że to się udaje, a wtedy tymi „złymi” okazują się być federalni pracownicy agencji „Damage Control”. Agencja broni Ziemię przez nadnaturalnymi niebezpieczeństwami i z jakichś nie do końca wyjaśnionych powodów, uznają Kamalę za zagrożenie. To wszystko powoduje, że odczuwam w scenariuszu dość spory chaos i pośpiech.
Konsekwencja, głupcze!
Za największą wadę produkcji uważam brak konsekwencji. I to na każdej chyba płaszczyźnie. Zacznijmy od motywacji postaci, bo ta często i znacząco się zmienia. Matka Kamali na początku jest przestawiana jako osoba ponad normę opiekuńcza. Każe młodej wracać o określonej godzinie do domu. Nie zgadza się na udział w konwencie, opiernicza egzaminatora prawa jazdy, bo ten oblał Kamalę (w mojej ocenie słusznie). I co? I nic. W ostatnim odcinku zachęcą Kamalę do narażania życia i jeszcze szyje jej kostium superbohaterki. Szefowa „Damage Control” wyraźnie mówi o złapaniu Kamali żywcem tylko po to, żeby ostatecznie wydać rozkaz strzelania ostrą amunicją.
Pytań bez odpowiedzi jest więcej. Niech mi ktoś do cholery wytłumaczy, jakim cudem Kamran otrzymał moce po śmierci swojej matki? Skąd wiadomo, że po otwarciu bramy miedzy światami to nasz będzie zniszczony, a nie ten drugi? I jak to się stało, że uzbrojeni po zęby agenci federalni ze specjalnej jednostki zostali pokonani w kretyński sposób na szkolnych korytarzach piłeczkami do softballa?
Podsumowując Ms Marvel
Mam bardzo nieładne podejrzenie. Pierwsze filmy MCU były ciekawym eksperymentem artystycznym, jednak cieszyło mnie to, że były spójne pod kątem realizacji. Najważniejsza była w nich fabuła i to ona nakręcała historię i działania bohaterów. Czasem bardziej, a czasem mniej udanie filmy łączyły dwie funkcje: opowiadały samodzielną, logiczną historię, a jednocześnie były spięte w całość jednym wątkiem. W prawie każdym z filmów albo pojawiał się kolejny kamień nieskończoności, albo dowiadywaliśmy się o nim czegoś nowego. Wszystko powolutku pchało widzów do nieuchronnej konfrontacji z Thanosem. Kulminacją był Avengers: Endgame i finał tzw. trzeciej fazy.

Czwarta faza MCU, w której jesteśmy obecnie, sprawia na mnie wrażenie niepoukładanego chaosu. Nie mamy żadnego motywu przewodniego, żadnego wątku, który spajałby wszystko w całość, a poszczególne produkcje są coraz bardziej oderwane od siebie. Dostaliśmy już ideę multiwersum, rasę Celestialsów, Eternalsów, a teraz dowiadujemy się o mutantach. Na szczęście Kamala nie okazała się być dżinem… Może się mylę (oby!), ale jak na razie ciężko mi sobie wyobrazić, jak to wszystko zebrać w logiczną całość.
Ogarnięcie świata przedstawionego sprawa coraz większą trudność. Mnie jest łatwiej, bo filmy oglądam od 2008 roku w miarę na bieżąco, ale moim zdaniem nowi odbiorcy będą się gubić. Do tego problematycznym staje się podział medium. Dopóki główna fabuła pokazywana była w kinach, a mniejsze seriale telewizyjne nie miały wpływu na główny wątek, to było ok. Ale coraz mniej podoba mi się sytuacja, w której by zrozumieć odniesienia w filmie kinowym muszę wcześniej odrobić lekcje i obejrzeć serial na płatnej platformie.
Bo tym chyba jest właśnie serial „Ms Marvel”. Płatną reklamą postaci, które zobaczymy w 2023 roku na dużym ekranie. W dodatku skierowaną do nastoletnich dziewczyn.