The Gray Man – recenzja filmu

Bracia Russo są ostatnio na fali dzięki całkiem udanym produkcjom spod znaku Marvela. Widać, że dobrze czują się w blockbusterowym kinie akcji takim jak Kapitan Ameryka, czy Avengers. The Gray Man od Netflixa powinien być w zasadzie samograjem. Wysokobudżetowa produkcja, podobno najdroższa w historii firmy, z gwiazdorską obsadą i oczywiście napakowana akcją. Sukces w zasadzie gwarantowany. Czy jednak faktycznie Anthony i Joe Russo oderwani od MCU dowieźli dobry produkt?

Fabuła

Pod względem fabularnym nie ma fajerwerków w zasadzie żadnych. Dawno temu niejaki Fitzroy, wysoko postawiony agent CIA, grany przez Billy’ego Boba Thortona, tworzy program Sierra. Wyciąga z więzienia osoby, których zniknięcia nikt nie będzie drążył i daje im drugą szansę jako zabójcom na garnuszku amerykańskiej agencji wywiadowczej. Jednym z takich rekrutów jest Szóstka, główny bohater filmu grany przez Ryana Goslinga. Wszytko było super aż do momentu jednego feralnego zlecenia. Podczas likwidacji celu nie wszystko poszło jak trzeba, co więcej okazało się, że zlikwidowany miał być inny agent z programu Sierra – Czwórka. Na domiar złego miał zostać zabity wyłącznie dlatego, że miał obciążające materiały na nowego szefa operacyjnego CIA Carmichaela, następcy Fitzroya.

W ten sposób Szóstka zostaje wplątany w intrygę i zostaje celem numer jeden. Upolować wroga numer jeden ma Lloyd Holden, prywatny kontraktor, który lat temu wyleciał z CIA, bo stosował zbyt drastyczne metody. Koleś lubi sobie potorturować ludzi i jest klasycznym psychopatą z adekwatnym wąsikiem. W tę postać wciela się Chris Evans. Przez resztę filmu mamy klasyczne pościgi, sceny walki, zdrady, ucieczki i inne chwyty niezbędne w każdym szanującym się akcyjniaku. Sami widzicie, fabuła prosta jak budowa cepa, ale jak wiadomo nie o nią w takich produkcjach chodzi.

The Gray Man: Chris Evans jako Lloyd Hansen
Photo CR: Netflix

Postacie

Główną osią filmu jest pojedynek między Szóstką i Lloydem i tutaj trzeba przyznać, że lekcje zostały odrobione. Historia może nie zaskakuje w najmniejszym stopniu, jednak wiele uwagi zwrócono na budowę postaci. Choć trzeba przyznać, że może w kilku miejscach przedobrzono i dodano ich za wiele. Ale o tym za chwilę. Ważne, że aktorsko jest tutaj nieźle, a postacie mają swój charakter.

Szóstka

Postać grana przez Ryana Goslinga to klasyk gatunku – mistrz w swoim fachu, maszynka do zabijania, wyszkolona w sztukach walki, posługiwaniu się bronią wszelaką oraz o poziomie improwizacji, której nie powstydziłby się McGyver. Od strony osobowości to sarkastyczny odludek z lekkim poczuciem humoru. W ostateczności dostajemy klasycznego protagonistę takich filmów. Czy coś go wyróżnia na tle innych produkcji? Raczej nie, wpisuje się w szum tła. Jedyne co faktycznie jest rzadziej spotykane, to jego tryb McGyver, który nieco zaskoczył i był faktycznie miłą odmianą. Czy Gosling udźwignął rolę? W zasadzie nie było co dźwigać, więc jak najbardziej. W scenach walki sprawdził się znakomicie, ale to u niego raczej nie pierwszyzna. Po prostu poprawnie zbudowana rola.

The Gray Man: Chris Evans jako Lloyd Hansen
Photo CR: Netflix

Wąsik, białe spodnie, wszystko krzyczy: Lloyd

Natomiast bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie Chris Evans i wykreowany przez niego psychopatyczny Lloyd Hansen. Umówmy się, ostatnie rolę Evansa przyzwyczaiły nas do tego, że grywa raczej grzecznych chłopców, co potęgowało tym bardziej odbiór postaci Lloyda. Z jednej strony główny szwarccharakter filmu też oryginalnością nie grzeszy, ale jednak aktorsko tchnięto w niego ożywczego ducha i to zagrało. Co więcej wszelka interakcja Hansena z Szóstką to też mocna strona filmu. Bracia Russo sięgnęli tutaj do klasyki gatunku, niczym Ostatni Skaut czy Szklana pułapka, i postawili na dosadne, zabawne dialogi, które – umówmy się – zawsze sprawdzają się w tego typu filmach.

Pozostali

Pozostałe postacie, o których warto coś wspomnieć, to między innymi wspomniany już Fitzroy, pomysłodawca projektu Sierra, który pełni tutaj rolę przyjaciela i ojca Szóstki. Cóż… Jest to kolejna poprawna postać, która niczym się nie wyróżnia – lojalny przyjaciel głównego bohatera, który na dodatek wpada w kłopoty wraz ze swoją siostrzenicą Claire. No właśnie… Nastolatka to kolejna stereotypowa postać – widz ma ją lubić, protagonista pokochać niczym córkę. Kolejny kwadracik na checkliście odhaczony. Czego nam brakuje? Tak, głównej roli kobiecej. Tutaj jest to agentka Miranda (Ana de Armas), która dostała rykoszetem po nieszczęsnej akcji Szóstki, próbuje oczyścić swoją kartotekę, dowiaduje się o co chodzi i zaczyna pomagać naszemu dzielnemu, szaremu człowiekowi z programu Sierra.

Na razie wszystko ok, poprawnie, bez szału, nie można się do niczego przyczepić. Schody zaczynają się po drugiej stronie barykady. Carmichael, czyli nowy dyrektor operacyjny w CIA, to jest totalna porażka. Bardziej niewiarygodnej postaci dawno nie widziałem. Gra aktorska również na poziomie kostki masła. Nic się tu nie klei. Nie przekonał mnie, w jaki sposób w tak młodym wieku objął tak wysokie stanowisko. Tym bardziej, że miał sporo za uszami i CIA nic o tym nie wiedziała… Ma to sens. Podobnie jest z jego prawą ręką, czyli agentką Brewer. Tutaj może i aktorsko jest dużo lepiej, ale sama postać jest kompletnie zbędna. Snuje się po ekranie przez cały czas, by zabłysnąć w końcowej scenie. Chyba ma to widza zaskoczyć, ale widząc jej bezużyteczność każdy wpadnie, że jest tylko po to, by coś wywinąć na końcu.

The Gray Man: Ryan Gosling jako Szóstka w sławetnym praskim tramwaju
Photo CR: Netflix

Plusy dodatnie

No dobrze. Póki co wyraźnie widać, że film jest totalnym przeciętniakiem, niczym się nie wyróżnia, ale też niewiele złego można o nim powiedzieć. To, na co postawiono nacisk w Gray Man, jak na każdego dobrego akcyjniaka przystało, to sceny akcji. To w tym aspekcie widać wyraźnie wyłożony szmal. Praktycznie każda sekwencja pościgu czy walki robi naprawdę wrażenie, nawet na małym ekranie. Aż szkoda, że nie można było tego zobaczyć w kinie, oko cieszy się w zasadzie cały czas. Na przykład scena w samolocie transportowym zawstydza całkowicie to, co można było zobaczyć w niedawnym Uncharted. Pościg, szczególnie ten w czeskiej Pradze, również robi robotę – ucieczka tramwajem marki Škoda to coś czego długo nie da się zapomnieć. 😛

Podobnie jest ze scenami walk. Choreografia jest pomysłowa i co najważniejsze widz może ją podziwiać. Kamera nie lata jak poparzona, a montażysta nie miał owsików w tyłku przy montażu i nie ciął ich w 500 miejscach. Twórcy chwalą się dobrze dopracowanymi sekwencjami akcji, a widz może jedynie spijać śmietankę dobrze wykonanej roboty. Co najważniejsze finałowy pojedynek w tej kwestii również nie zawodzi.

Gray Man czerpie inspiracje ze swoich wielkich poprzedników i chwała mu za to. Widać, że mocno inspirowany jest serią o Jasonie Bournie. Od niego czerpie liczne zmiany lokacji i przeniesienie głównej akcji do Europy. Chwała twórcom za to. Może nie do końca udało się zachować podobny klimat, jak w wielkim poprzedniku i mamy tutaj większe poczucie teleportacji, a nie faktycznego przemieszania, ale nadal doceniam próbę wejścia w buty jednego z kultowych klasyków gatunku. Warto też docenić próbę powrotu do dialogowych onelinerów, które często pojawiały się w filmach akcji lat 80tych i 90tych. Kilka razy faktycznie wybuchłem śmiechem po dobrej, krótkiej i, nie ukrywajmy, często wulgarnej docince.

The Gray Man: Ana de Armas jako agentka Miranda
Photo CR: Netflix

Plusy ujemne

Wiecie dobrze, jaki będzie główny zarzut do Gray Mana. Tak, jest to wtórność. Fabuła, postacie, to wszystko już było. Sceny akcji trochę to nadrabiają, jednak nadal gdzieś podskórnie czuło się, że wszytko to już znamy. Wprawdzie bawiłem się dobrze, jednak oceniając na chłodno: tu nie ma niczego nowego. Czy to wystarczy, aby w dzisiejszych czasach zachwycić? Wątpię. Czy wart jest swojego budżetu? W życiu! Nie. Gdyby to był jeszcze średniobudżetowy film, no powiedzmy za 50-70 baniek, zrozumiałbym efekt końcowy. Jednak za taką kasę, mimo że bawiłem się nieźle, to nadal uważam, że coś tu nie pykło.

Małe głupotki

Na dodatek mimo pięknych scen akcji i poprawności wykonania od strony realizacji, to często scenariusz jest po prostu idiotyczny. Pierwszy przykład: czy widzieliście kiedykolwiek w tramwaju drzwi działowe między segmentami/wagonami niczym w metrze lub pociągu? Ja nie i pewnie nikt z Was też nie, bo zwyczajnie po co coś takiego stosować w tak krótkim pojeździe? Ale na potrzeby epickiej sceny takie drzwi tramwaj dostał. Amerykanie pracujący nad tą sceną chyba nie ogarnęli, jak działa tramwaj i że to jednak coś innego, niż metro. A może oryginalnie akcja miała dziać się gdzieś indziej? Nie wiem, w każdym razie jest to komiczne. Ale to nie koniec. Tramwaje w Pradze, zgodnie z Gray Man są autonomiczne. Serio! W szynowej Škodzie jest ostre mordobicie, a ona pociska sama przez Pragę.

Na tym, niestety, nie koniec. Jest też scena, gdzie nasi główni bohaterowie udają się do szpitala w stolicy Czech. Zaraz po wielkiej akcji z tramwajami i milionem rozpierdzielonych policyjnych Škód. W szpitalu sajgon totalny. Lekarze i pielęgniarki nie wiedzą gdzie ręce wsadzić. Chaos, wuchta ludzi i nie ma co się dziwić. Tymczasem nasi bohaterowie znajdują kompletnie nieużywane pomieszczenie szpitalne pełne lekarskiego sprzętu. Znów scenarzyści byli w pełni świadomi realiów postkomunistycznej służby zdrowia w centralnej Europie. Na dodatek śledzący ich zabójca widząc, że wchodzą do szpitala pogrążonego w chaosie, bez problemu znajduje ich w tym opuszczonym pomieszczeniu. Zapytał o nich na recepcji? Patrzył, które światło się zapali na piętrze?

Audi, Audi wszędzie!

Na koniec znęcania się dorzucę jeszcze „product placement”. Pewnie nie wszystkim będzie to przeszkadzało, ale ja jednak mam lekkie motoryzacyjne zboczenie, więc mnie to raziło. Mianowicie w tym filmie wszyscy poruszają się Audi. I to nie byle jakimi Audi. Są to wyłącznie bryki nówki sztuki od pół bańki w wzwyż. I tylko takie kradną nasi agenci z parkingów. Same Audi, wszędzie Audi. A nie! Przepraszam! Oprychy jeżdżą złymi, złowieszczymi, czarnymi Mercedesami klasy G. Propagandy Volkswagen Group nie powstydziłaby się nasza telewizja publiczna. No dobra. Jest jeszcze Praga, gdzie oprócz Audi, którymi akurat jeżdżą nasi bohaterowie, są jeszcze Škody i tylko one. Naprawdę nie mam nic przeciwko reklamowaniu samochodów w filmach, ale róbcie to ze smakiem i klasą. Tutaj brakowało jeszcze kilkuminutowego wywodu, jakie dobre wyposażenie ma i jak dobrze się prowadzi to nowe Audi R8 Coupe.

The Gray Man: Audi jako Audi
Photo CR: productplacementblog.com

Posumowanie

Czas jakoś to wszystko podsumować. Gray Man to całkiem poprawny film akcji w sam raz „do kotleta”. To zarazem jego największa zaleta i wada. Bawiłem się na nim całkiem dobrze. Wszystkie niezbędne elementy dobrego akcyjniaka w nim jak najbardziej są. Jednak mimo budżetu i wielkich nazwisk na pewno nie doczeka się takiej rangi, jak Szkalna Pułapka, seria o Bournie, Szybcy i Wściekli czy chociażby Ostatni Skaut. Sceny akcji są naprawdę piękne i epickie. Pod tym względem aż zal, że nie można tego filmu obejrzeć w kinie. A jak już przy tym jesteśmy, to czy zapłaciłbym za bilet? Myślę że tak i pewnie bym nie żałował. Doceniam za dobrą realizację scen akcji i Evansa jako psychopatę.

The Gray Man – recenzja filmu
Tagi:            
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.