
Biuro (The Office) w wersji amerykańskiej jest jednym z najlepszych sitcomów w historii telewizji. Przygody Michaela Scotta i ekipy Dunder Mifflin bawią nieprzerwanie od momentu powstania i zyskały miano kultowych. Jednak w Polsce powstał pomysł, aby stworzyć naszą rodzimą wersje tego serialu. Sama idea nie była zła, w końcu The Office doczekał się sporej ilości adaptacji. Nie jest jednak przypadkiem, że poza wersją USA i Niemiecką inne wersje kończyły żywot po góra dwóch sezonach. No ale cóż. Polak potrafi. 🙂 Czy choć na milę zbliżyliśmy się do amerykańskiego ideału?

Dlaczego The Office US jest zabawne?
Nie da się rozmawiać o polskiej wersji bez odniesienia do oryginału (tak, wiem, że wersja brytyjska była pierwsza). Na czym polega jego sukces? Moim zdaniem, na trzech płaszczyznach:
Pierwsza: idealne połączenie tzw. cringe z sympatią. Choć wiem, jak dziwnie to brzmi, w wersji amerykańskiej udało się osiągnąć ten poziom żartu na granicy dobrego smaku, ale nigdy (albo rzadko) go przekraczając. Dzięki temu widz ma odczucie w stylu „co tu się odjaniepawliło” zamiast „to skrajnie głupie i żenujące„. Oczywiście są to uczucia subiektywne, ale bardzo często spotykam się z taką opinią na temat żartów w biurze Dunder Mifflin.
Drugą płaszczyzną są genialnie napisane i zagrane postacie. Nawet nie mówię tu o Michaelu, tylko o reszcie jego załogi. Każdy, kto oglądał ten serial, doskonale zna i pamięta takie postacie jak Kevin, Meredith czy Creed, mimo że nie były to role pierwszoplanowe. To tak naprawdę dzięki nim ten serial wybija się ponad przeciętność, a jeśli do tego dodamy żarty dotyczące tych postaci (Kevin i chili!), to mamy majstersztyk.
No wreszcie the last but not least: Steve Carell. Postać Michaela w jego wykonaniu to nie tylko wnerwiający szef idiota, przekonany o swojej nieomylności. To tak naprawdę miły gość, który bardzo pragnie mieć przyjaciół i nie bardzo umie się zachować. Zależy mu, żeby wszyscy go lubili, a swoja wiedzę na temat relacji międzyludzkich czerpie z filmów, seriali i skeczy komików. Do tego niejednokrotnie w serialu pokazywano nam, że tak naprawdę jest bardzo dobrym sprzedawcą oraz dość inteligentnym (na swój pokręcony sposób) człowiekiem. No i do tego bywa irytujacy i lubi wprowadzać ludzi w zakłopotanie, a my uwielbiamy to oglądać. 🙂
Dlaczego The Office PL nie jest zabawne?
Polacy w tej produkcji spotkali szereg problemów, wyraźnie ich przerastających. Zacznijmy od postaci i relacji między nimi. Po obejrzeniu 1. sezonu złapałem się na tym, że kompletnie nie pamiętam imion bohaterów poza Michałem (ale tu scenarzyści poszli na łatwiznę). Brakuje kompletnie chemii między postaciami, a mizerne próby nadania im charakteru kończą się spektakularną klęską. Bohaterowie rzecz jasna mają potencjał, ale twórcy z niewiadomych dla mnie przyczyn postanowili iść w stereotypy i nie nadawać im żadnych cech szczególnych poza może Gruzinem, który rzeczywiście zapada w pamięć.

Kolejnym błędem był pomysł, żeby Franek (czyli polska wersja Jima) na samym początku zatrudniał się w firmie. Przez ten „genialny” zabieg jego żarty wobec Darka (Dwight) są kompletnie niezrozumiałe. Powiedzcie mi drodzy czytelnicy, czy ktoś z was od pierwszego dnia pracy zaczął robić złośliwe żarty koledze w nowej (!!!) pracy? Do tego dobranie aktorów do ról Franka i Asi (amerykańska Pam) sprawia, że nie ma między nimi totalnie żadnej chemii. Asia zdaje się być całkiem szczęśliwa w swoim związku, a scenarzyści jej narzeczonego przedstawiają nam dopiero w połowie serialu (nawet myślałem, że zrezygnowali z tego wątku), co sprawia, że widz nie znający wersji oryginalnej nie bardzo rozumie tych podchodów Asi i Franka.
Czy Piotr Polak jako Michał jest zabawny? Prawdę mówiąc nie jest aż tak źle. Polak robi co może, żeby ta postać była równie zwariowana i „odklejona” jak w oryginale. Jednak scenarzyści zabierają mu najsilniejszą broń Scotta, czyli genialne teksty oraz to, o czym pisałem akapit wyżej, czyli dobre cechy tego bohatera. Pamiętacie, jak w oryginale Michael i Jane urabiali klienta w restauracji? Mamy tu podobną scenę, ale tym razem twórcy postanowili pokazać, że Michał nie potrafi kompletnie nic, a całą scena służy tylko do lekko kretyńskich żartów i nachalnych podrywów. Z kolei nasz rodzimy kierownik oddziału gada do tego stopnia bez sensu, że aż… ma to sens. Przykład? W biurze był kryzys, ale udało się zapanować nad sytuacją. Wobec tego Michał porównuje to do filmu Apollo 13 i życzy sobie, żeby każdy dzień w biurze był jak misja Apollo 13. I to ma sens. 🙂 Każdy dzień z problemami, które rozwiążemy. Wyraźnie scenarzyści coś kombinują, ale nie mają za bardzo pojęcia o czym mówią.
Polską wartością dodaną do świata Office miała być Patrycja. Szumnie zapowiadana silna postać kobieca (bo jak oczywiście wiadomo: w oryginale takich nie było) miała dać coś nowego do tego serialu. I ja naprawdę nie wiem, co mam Wam powiedzieć. Po pierwsze: nie widzę w niej nic nowego, co więcej bardzo mocno jej stanowisko i sposób prowadzenia przypomina Jane. Po drugie: jest to najbardziej stereotypowa blondynka, jaką widziałem kiedykolwiek w polskiej produkcji. Głupiutka (często walczy z Michałem na odjechane pomysły), z bogatym tatusiem, który kupił jej firmę, żeby miała co robić po studiach. Aż się dziwię, że aktywistki pokroju Maji Staśko nie podniosły lamentu na widok tej postaci. Innymi słowy: zmarnowany potencjał. Podobnie jak żart o niej i Dawidzie Podsiadło (to już w ogóle nie miało sensu).

Co jest dobre?
Jedynym plusem jaki widzę w tym serialu to postać Darka grana przez Adama Woronowicza. Aktor robi co może żeby stworzyć postać która jest „jakaś”. Ciekawym motywem przedstawienie go jako patrioty i miłośnika historii, tęskniącego trochę za stanem wojennym. To taki trochę boomer połączony z nosaczem. Jednak nawet tutaj scenarzyści sami się zgubili. Na początku Darek mówi, że wziął rozwód z żoną, ale mieszkają razem, a kilka odcinków później Dario śpi na kanapie w Biurze, bo pokłócił się z żoną i na naszych oczach ją przeprasza… Do tego dla tych, którzy znają oryginał motyw, że on jest w związku, zamyka trochę drogę do dość ciekawego wątku obecnego w oryginale.

Podsumowanie The Office PL
Czy polska wersja się broni? Moim zdaniem poległa całkowicie. Błędy scenariuszowe, brak chemii miedzy postaciami i, jako wisienka na torcie, nieudolne próby nawiązywania do oryginału. W jednym z odcinków mamy słynny dzień równości, czy roast. Ale o ile w pierwszym jeszcze scenarzyści próbują być zabawni, to drugi kompletnie nie ma sensu. Przecież my po paru odcinkach nie znamy Michała na tyle, by przejmować się jego roastem. No i dość istotne pytanie: skąd Asia zna rozmiar penisa kierownika? Bo w wersji amerykańskiej było to wytłumaczone. A wrzucenie na siłę frazy „that’s whats she said” jest skrajnie żałosne. Dam więc wam dobrą radę. Zamiast męczyć się z tym małym potworkiem odpalcie wersję amerykańską i spotkajcie się ponownie z jedynym, prawdziwym Michaelem Scottem.