
Artykuł zawiera spoilery z pierwszego odcinka serialu Mecenas She-Hulk. Czujcie się ostrzeżeni, ale z drugiej strony… będzie jeszcze kilka epizodów, więc spoilery z pierwszego nie powinny przeszkadzać.
Nie zamierzam owijać w bawełnę. Pomysł na uniwersum MCU kilka lat temu był czymś niesamowitym i nowatorskim. Mam jednak wrażenie, że twórcy i producenci zaczynają się rozmieniać na drobne. A jakby tego było mało, to o ile w pierwszych odsłonach (Iron Man, Kapitan Ameryka: Pierwszy Avenger, itd.) nacisk położono na ciekawe i w miarę konsekwentne wprowadzenie bohaterów, to od pewnego czasu zaczęto wypluwać kolejne tytuły taśmowo i bez większego przemyślenia całości. Ms. Marvel to przykład. Świat przestawiony rozrósł się ponad możliwości utrzymania go w ryzach.
O ile jednak wcześniej fabuła skupiała się na rozrywce (lepiej lub gorzej) i, nazwijmy to umownie, „komiksowości”, to mam wrażenie, że She-Hulk jest manifestem jedynego słusznego poglądu. Tak, wiem, że Kapitan Marvel też wzbudzała kontrowersje wśród części widzów, którzy odebrali postać Carol Danvers jako feministyczną, niekonsekwentną i nudną. Tam jednak nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Ale tu, podczas zaledwie 30 minutowego odcinka, ilość sytuacji, w których mężczyzn i kobiety pokazuje się tylko w określonym świetle zaczęła mnie drażnić.
Żeby przekazać co mam na myśli, to tym razem pozwolę sobie na omówienie całego odcinka po kolei, scena po scenie.
Fabuła She-Hulk
Zaczynamy na zapleczu sali sądowej, gdzie młoda prawniczka – Jennifer Walters przygotowuje się do wygłoszenia mowy końcowej przed sędzią i ławą przysięgłych. Dobrze jej idzie, ale krytykuje ją doświadczony prawnik (podkreślam: mężczyzna). Krytyka w zasadzie jest nietrafiona, więc wiemy, że ów prawnik jest tylko zazdrosnym i zarozumiałym dupkiem. Jennifer jest z kolei wychwalana przez kobietę, jej przyjaciółkę i prawdopodobnie asystentkę, Nikki. Po wyjściu samca jest radośnie i panuje atmosfera wygranej.

W tym momencie chyba po raz pierwszy w MCU następuje zburzenie czwartej ściany, gdy bohaterka odwraca się do kamery i mówi do widzów, że jest Hulkiem. Trochę mnie to zaskoczyło i – nie ukrywam – wytrąciło z rytmu. Takiego zabiegu nie stosowano wcześniej. Gdyby od samego początku (od poprzednich filmów i seriali) bohaterowie wchodzili w interakcję z widzami, jak chociażby w House of Cards, to wyszłoby to chyba bardziej naturalnie. Tu było dziwnie.
Chwilę później dostajemy retrospekcję trwającą prawie cały odcinek i pokazującą, w jaki sposób Jennifer otrzymała moce Hulka. Przyznam, że nie lubię takich zabiegów z bardzo prostego powodu. Uważam, że każdy użyty środek z arsenału filmowców powinien mieć swoje uzasadnienie. Niestety retrospekcje (podobnie jak mówione ekspozycje) świadczą tylko o lenistwie i przeciętności scenarzystów, którzy nie umieją przekazać informacji w bardziej naturalny sposób. Ale idźmy dalej…
Jennifer i Bruce Banner (w swojej ludzkiej postaci) jechali razem samochodem, gdy wydarzył się wypadek. Przed ich pojazdem pojawił się statek kosmiczny Sakaarów (sic!) i wóz stoczył się w przepaść. Jennifer udaje się wydostać z samochodu, a następnie bohatersko wyciągnąć z niego Bruce’a, gdy przypadkiem kilka kropel jego krwi spada na jej rozciętą skórę na ręce. Nagle Jennifer zielenieje i traci świadomość.

Bohaterka budzi się w jakimś przydrożnym barze. Nie wie gdzie jest i co się stało, ma rozerwane ubranie. Na szczęście pomagają jej przypadkowe kobiety, które oddają jej własną garderobę, buty i pozwalają zadzwonić po pomoc. Co z tego, skoro tuż obok pojawia się grupka mężczyzn. Wszyscy bez wyjątku są napastliwi i narzucają się Jennifer. Nikt jej nie broni. Bohaterka boi się, zielenieje i znowu traci świadomość.
Kolejna pobudka następuje w bezpiecznym miejscu, to jest w tajnym laboratorium Bruce’a, który wie już o mocach Jennifer i chce ją wprowadzić w to, jak się ich używa i co się z nimi wiąże. Zaczynają się testy, Jennifer już nie traci świadomości i wtedy padają takie zdania:
Hulk: Wyzwalaczami [przemiany] są gniew i strach.
Jennifer: To podstawowe emocje u każdej kobiety na świecie.
Widzimy całą serię lekcji, ale za każdym razem okazuje się, że Jennifer jako She-Hulk jest lepsza od Bruce’a jako Hulka. Nie ważne, czy chodzi o rzut głazem, jogę, czy cios w ziemię. Za każdym razem Hulka pokazywano jako obrażonego i zazdrosnego, podczas gdy Jennifer była radosna i swobodna. Szczytem była scena, gdy oboje wskoczyli na nadmorski klif. Jennifer przyjęła rozkraczoną pozę i udając szympansa zaczęła wołać:
Samiec! Samiec!

Nie wiem, co to miało pokazać. Jednak kulminacja nastąpiła chwilę później, gdy podczas rozmowy o gniewie Jennifer wygłasza manifest:
Rzecz w tym, Bruce, że doskonale panuję nad gniewem. Ciągle to robię. Gdy gwiżdżą na mnie na ulicy i gdy niekompetentni faceci tłumaczą mi to, na czym się znam. Robię to każdego dnia, bo w innym wypadku nazwą mnie emocjonalną lub trudną, a może dosłownie zamordują. Jestem ekspertką od kontroli gniewu, bo robię to znacznie częściej od ciebie.
Żeby nie przedłużać: bohaterka chce opuścić Bruce’a, bo marzy o powrocie do normalnego życia. Kłócą się, biją, ale ostatecznie Jennifer stawia na swoim. Retrospekcja kończy się słowami, które w żaden sposób nie są kwestionowane:
Zasadniczo miałam rację, a Bruce się mylił.
Wracamy do teraźniejszości na salę sądową, gdzie po stronie oskarżonych znajduje się wielka firma, która za nic ma sobie zwykłych ludzi i nawet doprowadza do przypadkowych i niewinnych śmierci. Bronią ich źli i przekupni prawnicy (sami mężczyźni po tej stronie sali), a sprawiedliwości pragnie, przygotowująca się do mowy końcowej, Jennifer. Jeden z oskarżonych odwraca się do niej ze złośliwym uśmieszkiem, a prawnik-dupek z pierwszej sceny rzuca po cichu „Nie schrzań tego”.

W tym momencie do sali wpada jakaś dziwnie ubrana (jak superzłoczyńca) kobieta, Jennifer zamienia się w She-Hulk, jednym ciosem pokonuję przeciwniczkę, po czym wraca do ludzkiej postaci i zaczyna mowę końcową. Finał, napisy, scena po napisach, w której Jennifer słusznie domyśla się, że Steve Rogers nie był prawiczkiem.
Dlaczego??
W całym odcinku nie było ani jednego przypadku, gdzie mężczyzna byłby pokazywany inaczej, niż jako błazen, dupek, głupek albo napastnik. Może poza kilkoma osobami na sali sądowej, ale oni byli w tle i nie mieli mówionych kwestii. Nawet Hulk, czyli do tej pory pozytywny bohater, był pokazany jako zazdrośnik. Z kolei kobiety (poza jednym przypadkiem złolki na końcu) są przyjazne, współczujące i w ciągłym zagrożeniu ze strony mężczyzn.
Naprawdę kobiety czują się ciągle zagrożone przez facetów? Czy ja żyję w bańce informacyjnej i nie wiem nic o tym, co się dzieje na ulicach mojego miasta? Może moja żona czuje się terroryzowana, ale boi mi się przeciwstawić i o tym powiedzieć?

Nie zgadzam się z takim przedstawieniem płci i generalizowaniem, albo projekcją problemów części Amerykanów na resztę świata. Nie uważam za prawdziwy przekaz, że normalnym stanem dla kobiety jest poczucie lęku i strach. Treści o „silnych postaciach kobiecych” w tym konkretnym przypadku są po prostu bardzo nachalnie wciskane. Dla mnie za bardzo. Tym bardziej, że nie pokazano w tym odcinku w zasadzie niczego innego.
She-Hulk jako serial
Pierwszy odcinek Mecenas She-Hulk nie broni się niestety jako produkcja serialowa. Scenarzyści często szli na łatwiznę i wykorzystywali nadużywane środki. Przykładem niech będzie wspomniana przez mnie retrospekcja. Jednak jakby się dobrze przyjrzeć, to dużo rzeczy dzieje się nie jakoś naturalnie, ale bardziej dlatego, żeby fabułę popchnąć w konkretnym kierunku.
Dlaczego Jennifer i Bruce mieli wypadek? Bo na drodze przed nimi pojawił się statek kosmiczny. Skąd się wziął? Czy będzie jeszcze wspomniany, czy scenarzyści o nim zapomną?

Mam też problemy z tym, że Bruce w samochodzie siedział w ludzkiej postaci. W Avengers: Koniec gry wyraźnie powiedziano, że Hulk i Bruce stali się jednym. Ciało Hulka i świadomość Bruce’a się połączyły i jest im z tym dobrze. Dlaczego w takim razie chciał wrócić do ludzkiej postaci? Wygodne, że był człowiekiem podczas wypadku, a potem już na ekranie widzieliśmy go, jako Hulka, prawda? Takich pytań można stawiać mnóstwo.
Sprawy nie poprawia fakt, że główna bohaterka nie ma wad, które w trakcie fabuły mogłaby przezwyciężyć. Wszystko umie, jest genialna, łatwo radzi sobie z przeciwnościami. Nie spodziewam się tu „podróży bohatera”, a zatem niejako z definicji postać jest nudna. Aczkolwiek mogę się mylić, bo ciągle przed nami kilka odcinków.
Powiem wprost: po pierwszym odcinku czuję się zniechęcony i mam wrażenie, że ponownie nie zostałem przewidziany w grupie odbiorców. O ile jednak poprzednio, czyli przy okazji serialu Ms. Marvel chodziło o wiek widzów, to tutaj już sam nie wiem. Nie jestem kobietą?
A tak bardzo podobały mi się pierwsze trzy fazy Marvel Cinematic Universe…