Uwaga! Artykuł może zawierać spoilery do pierwszego odcinka szóstego sezonu serialu Rick i Morty.
Rick i Morty totalnym przebojem wdarł się na podium moich ulubionych animacji. Urzekł mnie niesamowicie oryginalny, a zarazem przemyślany i głęboki scenariusz, fantastyczno-naukowy setting, humor, no i oczywiście postacie. Na każdy sezon czekam z utęsknieniem, a nawet ostatnio sięgam po komiksy, aby to oczekiwanie nieco osłodzić. Jeśli nie mieliście okazji, to polecam ten substytut. Pierwsze tomy spokojnie trzymają poziom serialu. Na szczęście na szósty sezon Justin Roiland i Dan Harmon nie kazali zbyt długo czekać. Co więcej ulżyło mi, bo Solaricks to ostra jazda bez trzymanki, do jakiej już nas zdążył przyzwyczaić ten serial.
Fabuła
Akcja odcinka zaczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z końca piątego sezonu, gdy Rick i Morty uciekają z Cytadeli Ricków za pomocą separacji spodka rodem ze Star Treka. Od razu na starcie chłopaki witają nas prześmiewczym, a zarazem inteligentnym nawiązaniem do Iron Mana. Nasi bohaterowie mają nie lada problem, bo nie mogą użyć portal guna, żeby wrócić do domu – płyn portalowy został w poprzednim odcinku skażony przez Złego Morty’ego. Ostatecznie ratuje ich Kosmiczna Beth i wracają na Ziemię. Jednak Rick coś namieszał próbując „naprawić” ową świecącą na zielono maź i zamiast ją zresetować, zresetował wszystkich podróżujących. Co za tym idzie wszyscy, którzy korzystali z tej technologii, wrócili do swoich macierzystych wymiarów.
Takie wyjście na fabułę odcinka rozłożyło mnie na łopatki tym bardziej, że doprowadziło to do kilku niezłych twistów fabularnych. Morty oczywiście wrócił do wymiaru, gdzie wszyscy ludzie o niespokrewnionym z nim DNA zamienili się w cronenbergów (odcinek 1×05: Potion #9), ale co ciekawe Jerry też był z innego wymiaru – Rick i Morty musieli odebrać nie tego Jerry’ego z przedszkola dla Jerrych (Jerryboree) w odcinku 2×02: Mortynight Run. Przyznam, że mnie to totalnie rozwaliło. Świetne nawiązania do poprzednich odcinków serialu rewelacyjnie spajają, a przy okazji bawią. Do tego dochodzi jeszcze niezły kawał historii Ricka, który okazuje się mniej gruboskórny, niż nam się do tej pory wydawało (chociaż już poprzedni sezon mocno na to wskazywał).
Co ciekawe odcinek ten siłą rzeczy ma konstrukcję wielowątkową, co jest ciekawą odmianą. Takie rozwiązanie rzadko do tej pory gościło w serialu i trzeba przyznać, że było ciekawym powiewem świeżości. Oprócz Ricka i Morty’ego było miejsce i czas dla Beth i Kosmicznej Beth, które miały sobie coś do wyjaśnienia. Nie można zapominać oczywiście Summer, która wyrasta na kluczowego pomocnika swojego dziadka, ratującą tytułowy duet w opałach. Rzecz jasna wszystkie wątki szybko się ze sobą doskonale zazębiają i kończą się solidnym finałem nawiązującym do jeszcze innego odcinka, a mianowicie 1×05 Potion #9.
Niby śmieszno, ale i z przekazem
Jak często bywa w Ricku i Mortym, oprócz śmieszkowania i nabijania się z wszystkiego co się nawinie pod pióro scenarzystów, dostajemy w epizodzie dosyć mocny morał. Tym razem jest to siła rodziny. Tak, wiem, jak to banalnie brzmi i jak bardzo na myśl przychodzi wam Dominic Torreto z Szybkich i Wściekłych. Jednak w Ricku i Mortym nie chodzi o trzymanie się za rączki, łkanie w ramiona i inne banały. Tutaj chodzi o prawdziwą istotę rodziny – nie istotnie jest w niej czy ktoś jest klonem, albo czy wszyscy pochodzą z tego samego wymiaru. Chodzi w niej o siłę więzi i emocji związanymi z daną osobą – to wszystko. Niby oczywiste, jednak pewnie nie dla wszystkich, a tutaj podane jest to w oryginalnym, jedynym w swoim rodzaju stylu. Brawo.
Rick i Morty a sprawa polska
Jest jeszcze kwestia tytułu odcinka… Jeśli kojarzy się Wam z jedną z najbardziej znanych powieści naszego mistrza Stanisława Lema, to macie rację. Nawiązań jest tutaj sporo i większość chciałbym pozostawić Wam samym do odkrycia. Jednak o jednym najbardziej oczywistym nie mogę nie wspomnieć, bo zwyczajnie mi kopara opadła, gdy to zobaczyłem. Chodzi o tajemniczej Pana Frundels, uroczy czworościan z dużymi oczami, który zaczyna się rozprzestrzeniać na wszelkiej materii i ostatecznie cała planeta zamienia się jednego dużego Pana Frindelsa. Żywa planeta, niczym w Solaris. 😉 Właśnie między innymi za takie wstawki uwielbiam ten serial!
Podsumowanie
Jak zatem mogę ocenić Solaricks? Ja jestem oczarowany, jak z resztą zawsze do czwartego sezonu Ricka i Morty’ego włącznie. Sezon piąty to był moim zdaniem lekki spadek formy. Natomiast szósty startuje naprawdę z przytupem i daje nadzieję, na powrót do szczytowej formy. Zapowiada się, że będzie to sezon, który będzie nieco mniej proceduralem, gdzie będzie jeden motyw przewodni. Nie wiem, czy to się do końca sprawdzi i mam nadzieję, że jednak będzie kilka luźnych odcinków niezwiązanych z główną fabułą, bo ta formułą się po prostu sprawdza. Ale nawet jeśli będziemy ciągnący się przez cały sezon jeden wątek utrzymany na takim poziomie, jak odcinek pierwszy, to będę i tak bardzo ale to bardzo zadowolony.