W artykule pojawiają się spoilery z trzeciego odcinka serialu Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy.
Za nami trzeci odcinek produkowanego przez Amazon serialu opartego luźno o miejsca i postacie z ukochanej przez wielu twórczości Tolkiena. Poprzednie odcinki nie za bardzo przypadły mi do gustu i miałem nadzieję, że trzeci odkupi trochę winy i podniesie poziom. Problem w tym, że niektóre rzeczy udały się lepiej, a niektóre gorzej…
Co na plus?
Poprzednio marudziłem na lokacje i brak przepychu w pokazywanych na ekranie miejscach, ale tym razem nie mogę narzekać. Galadriela z Halbrandem zostają uratowani na środku morza przez Númenorczyków, co zresztą łatwo było można przewidzieć. Bohaterowie dostają się na Númenor i ten – w końcu – robi wrażenie. Widać, że miejscowi przez wieki rozbudowywali stolicę swojego państwa i kształtowali okolicę zgodnie ze swoją wolą. Ogromne posągi, przestrzeń, wąskie uliczki – to wszystko bardzo mi się podoba i na kinowym ekranie mogłoby nawet zapierać dech w piersiach. Szczególnie podobały mi się zbocza gór z wyciosanymi twarzami, niczym na Mount Rushmore.
Głównym zadaniem odcinka było wprowadzenie nowych postaci, w szczególności Elendila z synem Isildurem. Tak! To ci sami, którzy pokazani są w trylogii Petera Jacksona na samym początku, gdy podczas walki z Sauronem młody Isildur odcina Sauronowi palce z Jedynym Pierścieniem. W każdym razie, dowiadujemy się, że większość mieszkańców Númemoru żywi sporą niechęć do elfów, ale są tacy – wśród nich wspomniany Elendil – którzy ciągle kultywują pamięć przodków i są życzliwi w stosunku do Eldarich. Może nie jest to zbyt odkrywcze, ale na tle innych postaci Elendil grany przez Lloyda Owena budzi pewną sympatię. Mam nadzieję, że scenarzyści dadzą się rozwinąć tej postaci.
Co na minus?
Problem w tym, że poza wprowadzeniem nowych postaci i miejsca na ekran niewiele więcej się dzieje. I to pomimo tego, że twórcy pokazują nam prawie wszystkie rozpoczęte wątki.
Galadriela
Galadriela dalej jest sztywna, a jej postać ani trochę nie ewoluuje i zachowuje się dość nieracjonalnie – szczególnie widać to w scenie, w której elfka jest przesłuchiwana przez władczynię Númenoru, królową regentkę Muriel. Potomkini Finwego jest sama, jedna wśród tysięcy nieprzyjaznych jej ludzi, a pomimo tego dumnie odszczekuje się, choć w sumie jej życie wisi na włosku. Próbuje uciec z wyspy łodzią (choć wcześniej bez problemu chciała przepłynąć morze wpław), lecz powstrzymana przez Elendila udaje się z nim do biblioteki, gdzie odrywa, iż Sauron rozbudowuje swoje siły na południu, a nie na północy, gdzie go wcześniej szukała.
I znowu: ok, ciekawe zaskoczenie fabularne, ale podane w bardzo kiepski sposób. Galadriela dochodzi do powyższego wniosku gdy odkrywa, że znak Saurona wcale nie jest znakiem, tylko mapą jego nowego domostwa. Serio! To trochę tak, jakby Al Capone wszędzie na dokumentach zamiast odręcznego podpisu posługiwał się pieczątką z mapą swojej największej bimbrowni… Naprawdę scenarzyści nie mogli wymyślić bardziej przekonującego sposobu na to, by Galadriela wpadła na trop odwiecznego wroga?
Poppy, Nori i Wcale-Nie-Gandalf
Hobbito Neandertalis, czyli przodkowie Hobbitów to dość dziwny naród. Z jednej strony podkreślają swoje przywiązanie do zmarłych, czy porzuconych podczas migracji. Widzimy piękną (w zamierzeniu twórców) ceremonię upamiętniającą tych, którym nie udało się przeżyć ciężkiej wędrówki. Co więcej! Robią to słowami: „Czekamy na ciebie„. Co z tego, skoro z drugiej strony porzucają właśnie członków swojej własnej społeczności przy pierwszej lepszej okazji. Masz skręconą kostkę w wypadku! Zostajesz wyrzucony ze społeczności. Jesteś chory? Spadaj! Wcale na ciebie nie czekamy, tylko idziemy dalej bez ciebie!
Jedyne, co według mnie mogłoby spowodować odrzucenie, czyli najwyższy wymiar kary w zamkniętym społeczeństwie, to fakt wprowadzenia do tej społeczności obcego, tudzież ujawnienia tajemnic na zewnątrz. I to właśnie spotyka Nori, ale co z tego, skoro naczelnik ma władzę, by taką karę anulować.
W efekcie dostajemy pewien misz-masz decyzyjny i brak logiki w pokazywanych na ekranie decyzjach bohaterów. Mówiąc wprost nie wiem już, czego się spodziewać. Dlaczego czasami Sadoc udziela prawa łaski, a czasami nie? Na jakiej podstawie? Poza oczywiście tym, że scenariusz wymaga, by jedna z głównych bohaterek przeżyła… Każda decyzja podjęta przez naczelnika nie będzie zaskakująca, bo każda jest prawdopodobna. A skoro nie będzie zaskoczeń w rozwoju fabuły, to robi się nudno.
Kraje południowe
Na południu kontynentu ludzie uciekają z wioski zaatakowanej przez orków, ale jeden z elfów – Arondir – zostaje złapany. Okazuje się, że orkowie pojmali nie tylko jego, ale też sporą grupę ludzi, a także elfów, którzy wcześniej pokazani byli jako strażnicy ludzkiej wioski. Trochę szkoda, że nie widzieliśmy tego starcia na ekranie, ale cóż… Mówi się trudno. W każdym razie, orkowie zmuszają więźniów do budowy kanału osłoniętego przed słońcem jakimś materiałem, a elfy próbują uciec. Ucieczka się nie udaje i w zasadzie, z perspektywy scenariusza, wracamy do punktu wyjścia. Pod koniec odcinka nic a nic się w tym wątku nie zmieniło. Arondir jest pojmany, elfów (których pokazano tylko po to, żeby ich zabić) nie ma. Scenariuszowo jest tu naprawdę bardzo słabo…
Jedyne, co popycha wątek do przodu to tajemnicza postać nazywana Adarem, której orkowie słuchają i prawie oddają boską cześć. Niestety pojawia się tylko przez kilka sekund, w dodatku pokazana w nieostrym ujęciu. Adar został ewidentnie wykorzystany jako cliff-hanger, czyli takie nagłe zawieszenie akcji, żeby widz z zaciekawieniem czekał na kolejny odcinek. Dla mnie to jednak za mało.
Pierścienie Władzy, czyli wieje nudą
Obawiam się, że trzeci odcinek serialu Pierścienie Władzy nie zachwyca, a wręcz odwrotnie. Poza naprawdę ładnymi obrazkami z życia codziennego Númenoru i szerokimi kadrami wspomaganymi komputerowo nie ma, czego tu szukać. W trzech na czterech prowadzonych wątkach, scenarzyści nie zmieniają status quo. Zresztą jeden z tych wątków, a mianowicie przygotowanie do wykucia tytułowych pierścieni (wątek Elronda i krasnoludów), w ogóle nie pojawił się w tym odcinku na ekranie.
Scenarzyści podejmują dziwne i niezrozumiałe dla mnie decyzje. Gdy na Númenorze Elendil prowadzi Galadrielę do biblioteki, twórcy pozwolili sobie na wstrzymanie akcji, by w zwolnionym tempie pokazać uśmiechniętą elfkę podczas jazdy konnej. Zbliżenie na kopyta na piasku – też w zwolnionym tempie. 🙂 I rozwianą suknię… Przyznaję, że nie rozumiem, po co pokazano tę scenę. Żeby w końcu dać aktorce możliwość pokazania innej miny, niż zacięta i surowa? Przykro mi, ale jestem staroświecki i uważam, że sceny i dialogi na ekranie służą budowaniu klimatu i przekazywaniu opowieści. Tutaj mieliśmy prawie minutę jazdy konnej i ten czas został wykorzystany w niezrozumiały dla mnie sposób.
Poprzednio mój osąd dotyczący serialu chyba wynikał głównie z niespełnionych oczekiwań. Przyznaję, że spodziewałem się czegoś bardziej zbliżonego do oryginału i pewnie miało to wpływ na ocenę. Jednak w tym odcinku nie umiem odpędzić się od dwóch słów: „nuda” i „przewidywalność”. Wiem, kim jest „nieznajomy”, choć wcale nie powiedziano, że to Gandalf. Wszyscy moi bliscy wiedzą, że Halbrand zdradzi za jakiś czas Galadrielę i jedyne o co się spieramy, to czy okaże się jednym z przyszłych Nazguli (moja wersja), czy jednak Sauronem. I tak dalej…
Zobaczymy, może za tydzień będzie lepiej…