
Artykuł zawiera spoilery z czwartego odcinka serialu „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”.
Ostatnio marudziłem, bo twórcy serialu chyba postanowili zanudzić widzów. Bez odcinka z poprzedniego tygodnia niewiele by się zmieniło w fabule i całość mogłaby spokojnie bez niego się obejść. Ale nie tym razem… Teraz nareszcie coś się dzieje. Ale czy wystarczy, żeby zainteresować?
Co tam w Númenorze?
Najważniejsze wydarzenia w czwartym odcinku serialu „Pierścienie Władzy” dotyczą tego, co dzieje się na wyspie Númenor. Z książek wiadomo, że wyspę wraz z jego mieszkańcami czeka zagłada za zbytnią pychę i nie zastosowanie się do nakazów Valarów. Okazuje się, że serialowa królowa-regentka Muriel wie o losie wyspy, ale niewiele z tym robi. I przyznam szczerze, że nie do końca zrozumiałem powody takiej decyzji.
Muriel wie o zagładzie dzięki wizji, którą zobaczyła dotykając palantíra i już samo to kłóci się z książkowym pierwowzorem. Po pierwsze palantírów było 7, więc dlaczego w pewnym momencie królowa wspomina Galadrieli, że jest tylko jeden, a 6 innych zaginęło? No chyba, że to tylko podpucha, a Muriel po prostu kłamie. Po drugie: palantíry były czymś w rodzaju krótkofalówek, pozwalały na komunikacje i przekazywanie myśli i wrażeń na odległość, raczej nie służyły do przewidywania przyszłości. To jednak szczegół.
O wiele bardziej zastanawia mnie, dlaczego królowa wiedząc o nieuchronnej zagładzie wyspy nie robi nic, aby temu zapobiec. Żeby było śmieszniej, to jej ojciec właśnie starał się uratować mieszkańców, ale sama Muriel nie robi tego tłumacząc się Galadrieli, że nie chce popełniać błędów ojca. To ja się pytam: jakich błędów? Tego, że próby ogarnięcia zagłady oznaczają pogodzenie się z elfami i prawdopodobny bunt poddanych? No sorry, ale to chyba lepsze, niż pewna śmierć. Tym bardziej, że wiemy, że nie wszyscy Númenorczycy są niechętni elfom, więc może coś dałoby radę zrobić. Ale nie! Muriel woli siedzieć cicho i czekać, aż wyspa zatonie.
Wystarczy jednak, by z Białego Drzewa opadły liście, by królowa całkowicie zmieniła zdanie i wyruszyła z dość sporą ilością ochotników, by wspomóc Galadrielę w walce z Sauronem. Mam tu spore zastrzeżenia, bo to wszystko dzieje się zbyt prosto, jak po sznurku. Nie ma tu zbytnio rozterek, czy zastanawiania się. Przez większość czasu Muriel woli siedzieć cicho bojąc się buntu, a jej poddani z dużą dozą rasizmu odnoszą się do elfów. Ale nagle ona postanawia pomóc, a mieszkańcy tłumnie dołączają do wyprawy. Całość wątku sprawia przez to wrażenie jakby pisanego pod tezę. Jakby scenarzyści wiedzieli, gdzie chcą, by znaleźli się bohaterowie, ale nie bardzo wiedzą, jak uwiarygodnić dotarcie do celu.
Pierścienie Władzy, a kraje południowe
Wydarzenia w czymś, co w przyszłości stanie się Mordorem pokazują ponownie, że twórcy serialu troszkę rozmijają się z filozofią przedstawioną przez Tolkiena. Adar, który ostatnio był bardzo zagadkową postacią, pokazany jest jako ktoś, kto szczerze dba o podlegających mu orków. Z żalem i łzami w oczach skraca ból i dobija jednego ze swoich. Tylko że takie uczucia były obce Morgothowi i Sauronowi, czy im podległym. Udawali czasami dobro, ale tylko po to, żeby osiągnąć jakiś swój własny cel. A tu? Dobry „zły”?
Uciekinierzy z wioski chronią się w elfiej strażnicy, ale nie mają zbyt wiele zapasów żywności. Prawdopodobnie nie pomyśleli o tym, żeby opuszczając wioskę zabrać coś do jedzenia ze sobą, choć mieli trochę czasu, żeby się spakować. 😉 To znowu pokazuje, że scenarzyści nie do końca ogarniają realizm i motywację bohaterów, a raczej dążą do jakiegoś konkretnego celu i do tego dostosowują fabułę. Niestety takie zabiegi doprowadzają do niezłych fikołków, jak niespakowanie jedzenia na wyprawę. 🙂

Ale jeść trzeba, więc Theo, syn Bronwyn, wraca do wioski po żarcie i widać bardzo wyraźnie, że scenarzyści pokazali to tylko po to, by orkowie dowiedzieli się, iż „tajemniczy” miecz jest w posiadaniu właśnie Theo. Ucieczka młodego z przejętej przez orków wioski w nocy, to pokaz tego, jak bardzo serial oddalił się od pierwowzoru. W książkach (albo filmach Jasksona) też bohaterowie przemykali się niepostrzeżenie, ale zawsze mieli do pomocy odpowiednie umiejętności czy jakiś artefakt, jak pierścień Bilba, albo peleryny z Lothórien. Ale nie tu. W tym przypadku Theo chroni „pancerz fabularny„. 😉
Ostatecznie Theo przy pomocy Arondira wraca do swoich, a Arondir przekazuje wiadomość od Adara, że los ludzi jest przesądzony i mogą jedynie przyłączyć się do niego w podboju Śródziemia.
A co u eflów i krasnoludów?
To chyba najciekawiej prowadzony wątek w serialu. Elrondowi udało się namówić Durina, by krasnoludy pomogły zbudować kuźnię (w której niedługo wreszcie powstaną tytułowe pierścienie władzy). Ale nie jest różowo. Durin ukrywa coś przed przyjacielem, a z drugiej strony sam podejrzewa elfów o ukryte cele. Powoduje to, że na ekranie dostajemy grę pozorów, w której każdy wydaje się być przyjacielem rozmówcy, a intencje nie zawsze są jasne. Nie jest to może poziom „Gry o Tron”, ale i tak w porównaniu do prostego jak budowa cepa prowadzenia fabuły na Númenorze, tu jest o wiele, wiele lepiej.
Elrond pokazany jest jako inteligentny gość, który odkrywa pewną tajemnicę krasnoludów. Chodzi o wydobywanie z głębin kopalni w Morii mithrilu, czyli bardzo lekkiego i trwałego kruszcu. To jednak nie oznacza, że udało mu się odkryć wszystko, czego Durin nie chciał wyjawiać. Wiemy, że krasnoludy skrywają coś jeszcze, ale póki co nic więcej nie wiadomo.
Zadziwiające, jak atmosfera intrygi i przyjaźni niby prawdziwej, a niby udawanej, potrafi ożywić fabułę. Zastanawiam się, dlaczego twórcy nie postanowili czegoś podobnego w innych wątkach. Niby wiadomo, do czego to wszystko prowadzi. Można podejrzewać, choć jeszcze nie zostało to powiedziane na ekranie, że Celebrimbor w kuźni wykuje Pierścienie Władzy, a krasnoludy w poszukiwaniu cennych kruszców dokopią się do Balroga. Ale pomimo to wątek Elronda i Durina, jako jedyny, oglądam z przyjemnością.
Pierścienie Władzy po 4. odcinku
Połowa pierwszego sezonu za nami i można pokusić się o małe podsumowanie. Przede wszystkim widać ogromne pieniądze władowane w produkcję i promocję. Spece od komputerów poprawiają praktycznie każde ujęcie i to widać. Czasami skutek jest niezły (jak plenery Númenoru), czasami gorszy (Valinor). Jednocześnie coraz wyraźniejszym staje się, że twórcy oryginał Tolkiena traktują tylko jako punkt wyjścia, nadbudowując na nim własną historię, ale niestety zatracając jednocześnie rozmach i filozofię książek.
Byłoby jednak zdecydowanie lepiej, gdyby scenarzyści zadbali o wiele większą konsekwencję działań bohaterów. Póki co dostajemy rozrywkę, która może się podobać wizualnie, ale jednocześnie ma spore dziury fabularne i czasami byle jakich bohaterów. Zobaczymy, jakie będą wrażenia za tydzień.