Przyznaję, że kiedy pojawiły się informacje o produkcji nowego serialu gwiezdno-wojennego, to ta informacja nie wzbudziła we mnie jakiegoś szczególnego zainteresowania. Tym bardziej, że bohaterem miał być Cassian Andor, a pełnometrażowy film z jego udziałem budził we mnie mieszane uczucia. W każdym razie, w weekend udało mi się usiąść do seansu z moimi synami, zobaczyliśmy trzy udostępnione odcinki i… wcale nie było źle! Tym razem postaram się podsumować moje wnioski bezspoilerowo.
Co to za jeden, ten cały Andor?
W gruncie rzeczy widzę dwa poważne minusy, jeśli chodzi o serial. Przede wszystkim jest to historia dziejąca się przed wydarzeniami z filmu „Gwiezdne Wojny: Łotr 1„, w którym Cassian Andor ginie. Oznacza to, że już w momencie startu serialu dokładnie wiemy, co stanie się z głównym bohaterem i dla scenarzystów oznacza to wyżej podniesioną poprzeczkę. Trudniej jest w tym momencie zainteresować widzów i zaangażować w wydarzenia na ekranie. Twórcy muszą wymyślić coś innego, co skupi naszą uwagę, ale tutaj tego nie ma. Trzy pierwsze odcinki opowiadają tylko i wyłącznie historię Cassiana, a konkretniej jego pochodzenia i tego, w jaki sposób dołączył do Rebelii.
I tu od razu pojawia się drugi minus. Bardzo nie lubię, gdy scenarzyści idą na łatwiznę i jakiś element opowieści pokazują w retrospekcjach, którymi przeplatany jest główny wątek. Uważam, że ostatnimi czasy taki sposób prowadzenia fabuły jest ciut nadużywany. 🙂
Na ekranie widzimy dwa wątki: w jednym Cassian Andor jest dorosłym mężczyzną, który wpada w tarapaty w ciemnej uliczce. Tarapaty dość szybko rosną i eskalują, więc Andor postawiania dać nogę. W drugim wątku nasz protagonista jest nastolatkiem na jakiejś opuszczonej planecie, gdzie wraz z innymi jemu podobnymi dzieciakami tworzą strukturę plemienną i starają się przeżyć. Ten drugi wątek opowiada o tym, w jaki sposób udało się głównemu bohaterowi wyrwać do cywilizacji.
Plusy dodatnie, plusy ujemne
Klimat serialu jest bardziej ciemny i ponury, niż dajmy na to takie „Wojny klonów„, „Mandalorianin„, czy chociażby większość pełnometrażówek. Nie oszukujmy się jednak. 🙂 To ciągle są „Gwiezdne Wojny”, a więc Disney i rodzinna rozrywka. Mimo wszystko, widzę tu klimacik noir, a więc w tym świecie pewne novum. Praca na wysypisku, złom, brudne uliczki, słabo oświetlone zakamarki i dominująca szara paleta kolorów. A wreszcie niepotrzebna śmierć.
Jak jednak pisałem: to jest Disney i to widać. Dostajemy postaci, które wyjęte są z komediowego arsenału sztandarowych charakterów. Przykładem niech będzie traktujący swoją pracę śmiertelnie poważnie sierżant, który przygotowuje się do aresztowania jednego człowieka jak do wyprawy na wojnę. Albo ambitny jegomość ze służb ochrony korporacji, który nie rozumie słów „nie” i „odpuść”. 🙂
Podoba mi się pojawienie się na ekranie Stellana Skarsgårda. Bardzo lubię tego aktora, jest bardzo wszechstronny i jego obecność, choć na razie niewielka, powoduje, że dla mnie produkcja zyskuje.
Fabuła – jak na razie – jest dość prosta i to chyba też wychodzi serialowi na plus. Nie ma niepotrzebnego kombinowania, łatwo ogarnąć przedstawiony na ekranie świat i wydarzenia. Jednocześnie jednak prostota sprawia, że fabuły jest dość niewiele, a odcinków spora ilość. To niestety oznacza, że mamy momenty przestojów i chyba dałoby radę to jakoś bardziej skomasować, albo lepiej zagospodarować czas antenowy. Gdyby zamiast trzech 30-minutowych odcinków zrobić dwa, nawet dłuższe o kilka minut, wszystko stałoby się bardziej dynamiczne.
„Andor” słowem podsumowania
Do tej pory dostaliśmy jedynie 3 odcinki, ale przyznam, że nie męczyłem się na seansie. To nie ma być zakręcona intryga w stylu „Gry o Tron„, tylko coś, co będę mógł obejrzeć z przyjemnością z synami po długim dniu pracy. Nie jest to wybitne kino, ale chyba nie ma nim być. Póki co: jest OK i czekam na kolejne odcinki.