Uwaga! Artykuł może zawierać spoilery do trzeciego odcinka szóstego sezonu serialu „Rick i Morty”.
„Rick i Morty” przedstawia nam tym razem kolejny odcinek o święcie dziękczynienia, jak to często bywa w amerykańskich serialach. Przeważnie są to bardzo pomysłowe epizody, jak chociażby zeszłoroczny Thanksploitation Spectacular, który opowiadał o opanowaniu świata przez indyki i u „Ricka i Moty’ego” był pierwszym w tematyce tego święta. Dla mnie był świetny, pomysłowy i oczywiście odpowiednio śmieszny. Ale, jak już wiecie, jestem wielkim fanem większości pomysłów jakie lądują w tej animacji. Niestety moim zdaniem tym razem twórcy nie dowieźli. Temat jest dosyć dziwny, ale – co najgorsze – kompletnie nieśmieszny.
Tym razem na rodzinne świętowanie zjawia się Kosmiczna Beth i wokół właśnie dwóch wersji tej postaci kręci się cały odcinek. Co z resztą mocno zdradza tytuł. 😉 Po tym, gdy obie córki Ricka spędzają sporo czasu ze sobą, zaczynają się w sobie zakochiwać. Tak, dostajemy wątek romansu osoby ze swoim klonem. Temat może dosyć oryginalny i nawet by tutaj pasował, ale problem w tym, że jakoś kompletnie nie uniósł tutaj klimatu „Ricka i Morty’ego”. Po pierwsze był za poważny i to już nie pasowało mi do konwencji seriali. Ale najgorsze jest to, że kompletnie nie czuć tutaj klimatu serialu i brakuje jakiegoś fajnego przekazu, jak to w tej animacji bywa – patrz chociażby poprzedni odcinek, w którym mieliśmy komentarz na temat fanatyzmu, religii i wojen w kontekście natury ludzkiej i naszej cywilizacji.
Powiem więcej. To, że wątek nie był śmieszny to jedno, ale co gorsza był po prostu moim zdaniem mocno cringe’owy. Nic tutaj nie pasowało i nawet nawiązania typu wyprawa po lody jako wymówka do opuszczenia planety (jak to miało miejsce w 2×10 The Wedding Squanchers) nie są wystarczające, by jakoś ten wątek w ogóle przełknąć. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi o sam temat miłości do klona, tylko brak jakiegokolwiek polotu. Wiało wręcz tutaj nudą, a jedynie sensacją i kontrowersją próbowano tutaj wzbudzać jakiekolwiek emocje widza. No i wzbudzono, jednak chyba nie takie, jakie zamierzono. Nie bawił mnie w tym wszystkim nawet Jerry, który pod tym względem do tej pory był niezawodny. No coś tu po prostu nie wyszło.
Hiperrealistyczna konsola do gier
Jeśli mam coś dobrego powiedzieć o tym odcinku, to będzie to zdecydowanie ultra realistyczna konsola do gier. To jest to, co tygryski lubią najbardziej i to, czego właśnie szukam w „Ricku i Mortym”. Gry faktycznie starają się oddać na maksa realizm świata przedstawionego. Na przykład klasyczny Asteroids – gra w niszczenie statkiem kosmicznym meteorytów w kosmosie – na wyższych poziomach realizmu nie ma żadnych ciał niebieskich do strącania. No i w dechę, bo przecież przestrzeń kosmiczna tak naprawdę to sama pustka. 😀 Podobnie jest w odpowiedniku Street Fightera, gdzie wojownicy zanim zaczną się tłuc po mordach, to muszą się najpierw znaleźć w świecie gry, zaczynając swój normalny dzień od pobudki. Czasami skutkuje to tym, że do walki w ogóle nie dochodzi.
No i to jest sztos i bardzo żałuję, że nie wykorzystano tego motywu jako jedyny wątek odcinka – coś jak międzywymiarowa kablówka czy mindblowery Morty’ego. Być może ktoś stawiłby zarzut wtórności takiego pomysłu, ja jednak bawiłbym się przy takim odcinku znakomicie. Do tego bardzo byłoby to w klimacie całego serialu. Bardzo proszę twórców o powróceniu do tej cudownej konsoli w następnych sezonach.
Podsumowanie
Niestety z żalem muszę przyznać, że „Bethic Twinstinct” jest najsłabszym odcinkiem w historii serialu. Bardzo się na nim zawiodłem biorąc pod uwagę, że start szóstego sezonu był naprawdę obiecujący. Oby to był tylko wypadek przy pracy, a serial wróci do swojej rewelacyjnej formy już w kolejnym epizodzie.