
Artykuł zawiera spoilery z piątego i szóstego odcinka serialu Andor.
Tym razem postanowiłem omówić dwa odcinki serialu Andor za jednym zamachem, bo – niestety – piąty epizod był potwornie nudny i nic się w nim nie działo. Z kolei szósty stanowi kulminację przygotowań do napadu na kasę Imperium i tu już można co nieco podyskutować… 🙂
O tym, jak Andor się zaprzyjaźnia…
Uważam, że piaty odcinek serialu jest niepotrzebny. Sytuacja pod koniec czwartego wygląda tak, że bohaterowie przygotowują się do napadu na żołd dla szturmowców Imperium Galaktycznego, a piąty odcinek nic pod tym kątem nie zmienia. Dalej się przygotowują. Jedyna różnica jest taka, że Andor wyjawia, iż jego motywacją są pieniądze i że jako jedyny jest opłacany. Reszta załogi chce zrobić napad z powodów osobistych lub ideologicznych, ale nie ma to ostatecznie wpływu na relacje między nimi.

Jeśli scenarzyści chcieli pokazać, że tworzy się jakaś więź między Andorem i resztą rebeliantów, to pokazane jest to troszkę słabo. Inne wątki też się wloką. Syril wraca do matki i cierpi z powodu wyrzucenia z roboty, Luthen denerwuje się nadchodzącym skokiem i to w zasadzie tyle. Według mnie było to niepotrzebnie rozwleczone 40 minut.
…i o tym, jak bierze udział w akcji
Na szczęście kolejny epizod rekompensuje trochę nudę, bo otrzymujemy w końcu oczekiwany skok na kasę Imperium. I – jak to w takich wypadkach bywa – nie wszystko idzie zgodnie z planem. Co zresztą nie dziwi, bo plan od samego początku był mocno oparty na optymistycznych założeniach. Jak to się stało, że jednym z punktów była ucieczka statkiem kosmicznym bez pilota? 🙂 Dopiero Andor uratował sytuację, gdy dość niespodziewanie okazało się podczas przygotowań, że umie latać.
Pozostałe założenia misternego planu też były słabe, co było widać w trakcie realizacji skoku. Zbyt dużo rzeczy mogło pójść „nie tak”. Gruby komendant Beehaz, który jako jedyny mógł otworzyć skarbiec, mógł dostać zawału wcześniej, ale na szczęście padł już na koniec. Zmuszeni do przenoszenia ciężkiego ładunku żołnierze Imperium mogli być w toalecie, lub gdzieś schowani w korytarzach, a jednak grzecznie czekali na atakujących skupieni w jednym miejscu. I tak dalej.
Jak na nawiązania do „heist movie„, o których wspominałem ostatnio, to jednak w porównaniu do innych dzieł tego gatunku filmowego tu plan był bardzo słabo przygotowany.

W czasie skoku obsługa stacji orientuje się, że piętro niżej ktoś kradnie ich wypłatę i biegnie ratować swoje pieniądze. I tu mam jedno zastrzeżenie do realizacji tej sceny. Przyznaję, że do końca nie wiedziałem, czy fakt, że Imperium podsłuchuje rozmowę rebeliantów, to przemyślany i zaplanowany przez Vel element planu, czy też raczej podsłuchanie komunikacji było przypadkowe. Twórcy niezbyt precyzyjnie to pokazali i uważam to za błąd. Dopiero kilka chwil później, gdy żołnierze Imperium wpadają do hangaru i widzimy na ekranie zaskoczoną Vel zrozumiałem intencje scenarzystów.
Czy jest ok?
Trudno mi na razie jednoznacznie ocenić serial jako całość, bo widać tu kilka plusów, jak i minusów. Jak na przygodową opowieść, z porywająca akcją, do której przyzwyczaiły nas pełnometrażowe odsłony Gwiezdnych Wojen, to tu fabuła toczy się przez większość czasu leniwie. Pozwala to na wczucie się w klimat, choć – jak w przypadku odcinka piątego – można przegiąć i zaserwować widzom zbędny odcinek o niczym. Gdy jednak dochodzi do akcji, jak podczas napadu, to dzieje się dużo i to może rekompensować czekanie.
Ja na to nie zwróciłem uwagi (za stary już jestem), ale w trakcie seansu mój syn stwierdził, że bardzo podobają mu się efekty wizualne. Szczególnie w trakcie napadu, gdy na niebie planety Aldhani widać było jedyne w swoim rodzaju świetlne widowisko. Ok, dla każdego coś miłego. 🙂

Brakuje mi tu klimatu Gwiezdnych Wojen. Nie ma tej magii, którą czułem podczas oglądania Nowej Nadziei, czy Powrotu Jedi. Nie ma charakterystycznych dla tych tytułów elementów, jak mieczy świetlnych, mocy, czy też muzyki Johna Williamsa. Jest ciemniej, brutalniej, mniej tu space-opery, a więcej cyberpunka z domieszką noir i innych nurtów w filmografii.
Ale jako samodzielny serial, przy założeniu, że nie „Star Wars” to takie nie wnoszące tu nic słowa, seans Andora to miła odmiana po kretynizmach She-Hulk albo Pierścieni Władzy.