Artykuł zawiera spoilery z dziewiątego i dziesiątego odcinka serialu „Ród Smoka”.
Ostatnie dwa odcinki „Rodu Smoka” postanowiłem opisać razem, jako że w zasadzie tworzą dość mocną, wspólną strukturę. Na szczęście tym razem nie ma irytującego przeskoku czasowego, a za to dostajemy pokaz organizacji grupy „Zielonej” jak i stronnictwa Rhaenyry. Dwa podstawowe pytania, które tu jednak muszę zadać, to: czy jest to finał godny serialu będącego prequelem legendarnej „Gry o Tron”? A drugie: czy warto sięgnąć po ten serial?
„Zieloni” się szykują
Cały dziewiąty odcinek jest poświęcony Alicent i jej poplecznikom, którzy po śmierci króla Viserysa planują szybko przeprowadzić zamach stanu. Oczywiście scenarzyści wykorzystali tu motyw z poprzedniego odcinka, gdy umierający władca wymamrotał coś o przepowiedni i wybrańcu, co jego żona opacznie zrozumiała, że to ich wspólny syn ma zostać królem. Osobiście wolałbym, żeby jednak motywacja Alicent wypływała z poczucia potrzeby utrzymania władzy, a nie z błędnego zrozumienia zdania umierającego męża.
Natomiast bardzo doceniam zachowanie Hightowera podczas rady. Rhys Ifans doskonale zagrał postać, którą bardzo mało interesuje wola zmarłego króla i która planowała przejęcie władzy już od jakiegoś czasu. Jeśli miałbym się doczepić, to jak dla mnie trochę za łatwo poszło zabijanie sprzymierzeńców wrogich frakcji. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, że rody tych ofiar radośnie dołączą do stronnictwa Aegona, skoro zabito ich przedstawicieli na dworze. W końcu krew nie woda, a Westeros jest dość konserwatywne pod tym względem. Mimo to sam moment puczu oceniam pozytywnie.
Niestety scenarzyści postanowili dość mocno uwypuklić, jak zepsutym dzieciakiem jest przyszły król, więc przez sporą część odcinka widzimy gorączkowe poszukiwania Aegona w Królewskiej Przystani, gdzie poznajemy jego grzeszki. Nie twierdzę, że to zupełnie nieciekawe, czy niepotrzebne, ale mam wrażenie, że można to było pokazać trochę szybciej, albo w poprzednich odcinkach. Tutaj zajmuje to trochę czas antenowy, który można by wypełnić chociażby wątkiem Rhaenyry, której w tym odcinku nie uświadczymy.
Podczas biegania po mieście w zamku odbywa się dość interesująca, a może nawet kluczowa dla fabuły tego serialu scena. Otóż królowa Alicent ucina sobie pogawędkę z niedoszła królową Rhaenys, zdając sobie sprawę jak ważny jest Driftmark w nadchodzącym konflikcie. I to się ogląda fenomenalnie. Świetnie pokazano, jak żona Węża Morskiego zmienia zdanie o królowej, zdając sobie sprawę, że nie jest ona tylko zwykłym pionkiem w ręku Otto Hightowera i odnajdując z nią spore podobieństwo.
Tak oto dochodzimy do kluczowej sceny tego odcinka, czyli koronacji Aegona. Na tej uroczystości znajduje się też wspomniana wyżej Rhaenys, która postanawia wjechać na imprezę na smoczym grzbiecie z jasnym postanowieniem spopielenia nowego króla. Jednak nie czyni tego, bo Alicent zasłania go własną piersią. I tu Wam się do czegoś przyznam. Gdy zobaczyłem tę scenę, złapałem się za głowę, jak można tak nielogicznie napisać postać i historię. Jednak po zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że kluczowa jest właśnie scena, gdy obie kobiety rozmawiały. Widok Alicent zasłaniającą Aegona przypomina Rhaenys jej własne odbicie, ale ona nie miała szansy zasłonić swojego syna. Dlatego też uznaje, że nie zaatakuje „Zielonych ” i odlatuje, aby ostrzec Rhaenyrę.
Stronnictwo Rhaenyry się szykuje
Cały odcinek dziesiąty, czyli finał sezonu, jest poświęcony przygotowaniom do wojny, ale tym razem ze strony Rhaenyry. Mimo, że jest dość ciekawie, to mam wrażenie, że jednak mniej się dzieje, niż w Królewskiej Przystani. Mamy tu np. bardzo dziwną scenę porodu martwego płodu i wydaje mi się, że cała ta sekwencja została zrobiona tylko po to, aby zszokować widza. Ciężko bowiem doszukiwać się jakiejś głębszej symboliki w poronieniu i pogrzebie wcześniaka. Nie jest to ani zakończenie pewnego etapu, ani symboliczne otwarcie nowej drogi. Bardziej wygląda, jakby scenarzyści kombinowali, jak wypełnić czas antenowy. Tym bardziej, że po takim przeżyciu zarówno fizycznym, jak i psychicznym, Rhaenyra funkcjonuje, jakby się nic nie stało.
Z kolei same narady przy stole (pamiętacie Daenerys przy nim?) są dość interesujące i zgrabnie pokazują różnice zdań między królewskimi małżonkami. Można też odnieść wrażenie, że Matt Smith powtarza swoją rolę z rewelacyjnego serialu „The Crown” gdzie grał księcia Filipa niemogącego się pogodzić z tym, że to jego żona jest królową, a nie on królem. Dokładnie w taki sposób odczytuje Daemona, który planuje wykorzystanie smoków, liczy armię i najchętniej rozprawiłby się z dotychczasowym doradcą króla na moście, ale musi się stopować, bo taka jest wola królowej.
Szkoda tylko, że Emma D’Arcy nie potrafi zagrać mocnej i zdecydowanej postaci. Jej Rhaenyra w moim odczuciu jest cały czas jakby zastopowana, wycofana i – z braku innego słowa – mdła. Brakuje mi zadziorności i pazura, którego dawała tej postaci Milly Alcock. Dodatkowo Rhaenyra popełnia tutaj spory błąd, wysyłając z misja dyplomatyczną swoich synów (pierwszy raz widzimy siedzibę Baratheonów – Koniec Burzy), co skutkuje konfrontacją Jacaerysa z jego jednookim kuzynem i daje nam dość widowiskową walkę smoków. Niestety w walce wygrywa większy potwór i pod koniec odcinka widzimy, jak szczątki Arraxa i – jak mniemam – księcia spadają na Westeros. Rozpaczą królowej na tę wieść kończy się pierwszy sezon serialu „Ród Smoka”.
Ocena serialu „Ród smoka”
Przyznaje, że nie tego oczekuję po finale serialu. Owszem: było całkiem ciekawie, wątki się rozwijają, a my coraz lepiej rozumiemy motywacje niektórych bohaterów. Jednak to, moim skromnym zdaniem, powinien być odcinek ósmy lub należało zmiksować dwa ostatnie odcinki w jeden. Idealnie pasowałby na wprowadzenie do wielkiego finału, gdzie starłyby się dwa stronnictwa w walce o władzę. Jednak scenarzyści postanowili kazać nam czekać na kolejny sezon, aby poznać wynik konfliktu.
Ten finał, podobnie jak cały serial, cierpi na dłużyzny, kompletnie niepotrzebne wątki przeciągające historię, aby dotrzeć do magicznej liczby 10 odcinków (w przypadku całego serialu). Jednocześnie ma pewne momenty i sceny, które przypominają, że oglądamy całkiem ciekawą historię. Widok schorowanego Viserysa na tronie zostanie na długo w mojej pamięci.
Ocena tego sezonu jest bardzo trudna. Mamy tu początkowe nudne odcinki, gdzie scenarzyści spokojnie snują historię, potem lekkie przyśpieszenie fabuły, aż do nic nie wyjaśniającego finału. Odpowiadając na pytania zadane we wstępie mogę powiedzieć: odcinek bardzo dobry, ale jako finał słaby.
Czy warto sięgnąć po tę produkcję? Moim zdaniem tak, bo mimo słabego i nudnego początku, pod koniec można się mocno zainteresować losami Rodu Smoka. Może na następny sezon nie będę czekał z taka niecierpliwością, jak w swoim czasie na nowe sezony Gry o Tron, ale na pewno go obejrzę.