Recenzja zawiera spoilery z serialu Andor.
Naszego bohatera widzieliśmy ostatnio, gdy uciekał z pozostałymi rebeliantami po udanym skoku na imperialną kasę. W kolejnych dwóch odcinkach twórcy pokazują widzom, jakie są konsekwencje napadu, a te przeżywa zarówno Cassian Andor, jak i cała galaktyka.
By Imperium rosło w siłę, a ludziom żyło się… gorzej?
Andor nie jest przygodowo-bajkową wersją opowieści o kosmicznej magii i czarodziejach. Jest tu bardziej brudno, dosadnie i brutalnie, a najlepiej pokazują to działania Imperium.
Wszyscy oczywiście są wkurzeni zniknięciem kasy, ale powoli dojrzewa w imperialnych myśl o tym, że to niekoniecznie jest jednorazowy wyskok zwykłych złodziei, a bardziej zorganizowany ruch, mający na celu obalenie władzy. Nazwijmy to umownie „Rebelią”. 😉 To dlatego represje cywilów stają się coraz bardziej widoczne i zuchwałe. Ludzie znikają bez śladu, tortury na przesłuchaniach to norma, żołnierze rekwirują ot tak sobie budynek, a w mieszkańcach narasta strach. Dodajmy do tego kilkuletnie wyroki pozbawienia wolności, albo przymusowych prac za byle wykroczenia (albo ich brak) i mamy doskonały obraz dystopii.
Nie ukrywam, że mam z tym pewien problem. Nie chodzi o to, że nie podoba mi się to, jak pokazano życie społeczeństwa pod rządami Palpatine’a, o nie! Ten mrok – jak na standardy Disney’a – jest całkiem widoczny i nie mam nic przeciwko. Tym bardziej, że być może właśnie dzięki temu, że oglądamy to na platformie Disney+, a więc z założenia kojarzącej się z produkcjami rodzinnymi, twórcy musieli się trochę wysilić, żeby ów mrok pokazać. Nie można było po prostu rzucić na ekran kilku trupów, parę litrów krwi i być zadowolonym. Tu trzeba było być bardziej subtelnym i to wyszło klimatowi zdecydowanie na plus. Nawet samobójstwo zdesperowanego więźnia było bardziej zasugerowane, niż pokazane.
Tylko czy to ciągle można nazywać „Gwiezdnymi Wojnami”? Ciągle za mało tu dla mnie wyróżników, które do tej pory charakteryzowały większość produkcji spod tego szyldu. Nie chodzi tylko o brak Mocy i Jedi, ale bardziej poczucie przygody w stylu Lucasowo–Spielbergowskim. Ale może marudzę, bo mój domowy trzynastoletni specjalista z zakresu gwiezdno-wojenności stwierdził, że w serialu jest mnóstwo odniesień do znanego mu świata. 🙂 I tylko ja – wapniak – tego nie widzę. 😉
Andor, Andor, co z ciebie wyrośnie?
Ale wracając do fabuły… Konsekwencje skoku dotykają głównego bohatera, bo po początkowej euforii z powodu nagłego wzbogacenia, Andor wpada w kłopoty. Imperium po stracie pieniędzy nie patyczkuje się i wsadza za kratki – czasami bez dowodów. Wystarczy, że Cassian jest w złym miejscu o złym czasie i robi się odrobinę bardziej nerwowy na widok szturmowców, gdy ci gonią jakichś podrzędnych kieszonkowców. Kończy się tym, że Andor ląduje na 6 lat (po procesie bez dowodów i z kretyńskimi zarzutami) w zakładzie pracy przymusowej. A tam naprawdę nie jest różowo. Imperium stosuje najlepsze (powiedziałbym „łagrowe„) metody panowania nad osadzonymi. Wymuszona rywalizacja, preferowanie jednych, by napuścić więźniów na siebie, a do tego zadawanie bólu bez powodu.
Od strony fabuły widzę tu zadatki na dobrą opowieść i bardzo chciałbym, aby scenarzyści nie zepsuli tego pod koniec. Do tej pory idziemy najlepszymi, Campbellowskimi schematami. Cassian Andor zaczynał jako podrzędny złodziejaszek, dostał od losu szansę i zaczęły się przygody. Obecnie jesteśmy na etapie, gdy bohater jest w największych problemach i teraz będzie musiał znaleźć w sobie siłę, aby nauczyć się czegoś nowego i wykorzystać wiedzę. Jeśli to się uda, to wyjdzie z przygody mocniejszy i bogatszy. No przecież to nic innego, jak opisana przez Josepha Campbella podróż bohatera. 😉
Trochę tylko szkoda, że zginie pod koniec Rogue One. Wiedza o tym psuje troszkę zaangażowanie widza, ale to już problem każdego prequela.
Chyba nie jest źle
Zmiana konwencji na mroczniejszą na początku ciut zaskakuje. Nie czułem takiego klimatu podczas seansu Mandalorianina, czy Obi-Wana. Z drugiej strony producentom trzeba oddać, że są konsekwentni i Imperium odzyskało sporo złowieszczości po tym, jak zostało pokazano w ostatnich produkcjach. Na plus zaliczam też pojawienie się na ekranie Andy’ego Sarkisa. Nie poradzę nic na to, że lubię tego gościa. 🙂
Na minus uznałbym chyba odrobinę powolne tempo fabuły. Po raz kolejny miałem problem, żeby opisać recenzję po jednym odcinku, bo miałem wrażenie, że jest zbyt niewiele do opisywania. Odcinki trwają około godzinę i w tym czasie dzieje się raczej niewiele.
Znając moich redakcyjnych kolegów pewnie znaleźliby w fabule kilka większych i mniejszy dziur logicznych, albo niekonsekwencji. Bartas i Wookie są w tym zdecydowanie lepsi ode mnie. 🙂 Ja zwracam większą uwagę na ogólny klimat i wrażenia, a te nawet mi się podobają. Może nie na tyle, by szaleć za serialem z wypiekami (są inne, lepsze tytuły za którymi przepadam), ale i tak ogląda mi się przyjemniej, niż takie potworki jak Mecenas She-Hulk. No i mając 13-letniego specjalistę od Star Warsów w domu nie mogę opuścić kolejnego odcinka.