
Od wielu lat tradycją naszej redakcji, nawet jak jeszcze redakcją nie była, jest wspólny wypad do kina przynajmniej raz w miesiącu. W październiku oczywistym wyborem był Black Adam. Świeża produkcja DC była obwołana nową nadzieją tego uniwersum. Nie szczędzono na nią pieniędzy, a najlepszym dowodem na to było zatrudnienie w roli głównej Dwane’a „The Rocka” Johnsonsa. No cóż, nie było wyjścia i trzeba było się zmierzyć z tą kolejną komiksową superprodukcją.
Ekspozycja goni ekspozycję
Zaczęło się źle, a wręcz według mnie tragicznie. Nie znoszę, gdy ekspozycja w filmach czy serialach jest podana niczym formułka na teorii wojskowości, a tutaj startujemy z całą serią takowych. Jest to dla mnie zwyczajny brak kompetencji bądź umiejętności scenarzysty. Najpierw streszczona nam jest historia Khandaqu, później Black Adama, później Stowarzyszenia Sprawiedliwości, a na koniec realia współczesnego Khandaqu. No było tego sporo, nieciekawie podane i w zasadzie po seansie mocno się zastanawiałem, czy faktycznie potrzebne tak wrzucone od razu na twarz widza, bo spokojnie w toku prowadzenia fabuły wszystko nieźle się kleiło i wyjaśniało. Na dodatek, gdy pojawiła się niejaka pani Weller na ekranie, mocno zaczęło to wszystko przypominać Legion Samobójców.
Poszukiwacze zaginionej korony
Jak już wsad teoretyczny potrzebny do ogarnięcia tego ambitnego filmowego przedstawiciela sztuki nowoczesnej był za nami, zaczęła się akcja… I nic to niestety nie poprawiło w odbiorze filmu. Dostajemy czytelne, pseudosprytne rozwiązania radzenia sobie z reżimem, który teraz rządzi Khandakiem. Na ekranie pokazywano to z milion razy przynajmniej. Wieje nudą i wtórnością. Na pierwszy plan wychodzi Amon, zwykły chłopak, fanboy komiksów jeżdżący na desce i jego matka, Adrianna – młoda pani profesor archeologii na lokalnym uniwersytecie. Co ciekawe uczona jest poszukiwana przez Intergang (serio! tak się nazywają), czyli siłę militarno-polityczną, która rządzi w kraju. Chodzi o legendarny artefakt – koronę Sabbac, która jest zrobiona z cennego materiału Eternium i w której ponoć uwięzionych jest ileś tam demonów. Zarówno reżim jak i Adrianna wraz z poplecznikami chcą odnaleźć ten mityczny przedmiot.
Tutaj miałem kolejny zgrzyt i jak się domyślacie chodzi o Eternium. Mam wrażenie, że pełni on tę samą rolę co vibranium w innym uniwersum – powiedzmy, że to inne uniwersum było lekką inspiracją. Problem w tym, że u Marvela o vibranium wspominało się od zawsze, a nie od momentu, gdy kręcono Czarną Panterę. Tymczasem tutaj tak potężny surowiec jest w zasadzie do tego momentu nieznany, a Intergang ma w tej technologii zrobione wszystko: latające motocykle, tarcze, broń, generatory prądu, prawdopodobnie też muszle klozetowe. Zatem wygląda, że możliwości tej substancji są spore, bo jest źródło energii, jest wytrzymały, daje możliwość tworzenia pola siłowego i rozpływania się/przenikania przez materię. Tymczasem przez wszystkie filmy DC na temat tego metalu panowała kompletna cisza. W MCU natomiast vibranium przewijało się non stop w postaci tarczy Kapitana Ameryki.
Co dodatkowo mi tutaj nie pasowało, to mierne i banalne nawiązanie do filmów przygodowych. Adrianna jest stylizowana na Larę Croft, a wszystko przypomina momentami serię filmów z Indianą Jonesem. Oczywiście nie mam nic przeciwko takim zabiegom, ale wykonanie tutaj było łopatologiczne i marne w skutku. Scena poszukiwania legendarnej korony trwała może maksymalnie 15 minut, a nawrzucano tam dziwnych scen, mistycznych rycin na ścianach i oczywiście przygłupach bandytów z Intergangu. Ostatecznie sekwencja ta wyszła bardzo chaotycznie, z pourywanymi scenami, wszystko jest w pośpiechu, a oprócz motywów zaczerpniętych ze znanych franczyz o archeologach dorzucona jest tu jeszcze czytelna niczym otwarta księga zdrada i przebudzenie samego Black Adama. Wyszło to ostatecznie bardzo słabo, na szczęście pojawienie się tytułowego bohatera filmu nieco zmieniło sytuację.
Black Adam wkracza do akcji
No właśnie… Postać grana przez The Rocka nareszcie się pojawia i zaczyna być nieco lepiej. Dostajemy w końcu to, na co poszliśmy do kina w przypadku filmów superbohaterskich, czyli po prostu intensywna akcja. Na początku bęcki dostaje Intergang łącznie z ruskiej produkcji helikopterami Ka-52, które na całe szczęście dość intensywnie spadają również na froncie. Zawsze miłe to dla oka, a na dodatek dosyć dobrze pokazało, jak potężny jest Black Adam. Wklepał tym złym, co w dość prosty acz skuteczny sposób powoduje, że uznajemy go (wraz z całym z resztą Khandakiem) za postać pozytywną i no… za superbohatera. Jest to istotne dla historii, bo przez cały niemal film przewija się motyw kto jest, a kto być nie może bohaterem. Od tego momentu robi się intensywnie jeśli chodzi o akcję. Dzieję się dużo, a walki na ekranie cieszą oko.
Stowarzyszanie Sprawiedliwości
We wszystko miesza się wspomniane wcześniej Stowarzyszenie Sprawiedliwości, które w dość długich, ale całkiem ciekawych sekwencjach mierzy się z Black Adamem. Dlaczego to robi? Ano powodów jest kilka. Bo są superbohaterami, bo Weller im kazała, bo chcą mieć święty spokój, a The Rock jest niebezpieczny i jest zagrożeniem, bla bla bla, inny bulszit, który rzecz jasna nie przekonuje lokalnych mieszkańców. Najistotniejsze jest jednak fakt, że Stowarzyszenie w miarę dało radę. Fakt, na początku byłem bardzo sceptyczny. Poraziło mnie niemiłosiernie zużyte wprowadzenie ich poprzez ekspozycję znaną chociażby z Legionu Samobójców. Do tego sekwencje zerżnięte jeden do jednego z X-Menów. No i na koniec przedstawienie ekipy superbohaterów, których zwyczajnie nie znam. Wiem, że jest o nich pierdylion komiksów, ale na pewno już wiecie, że ja komiksów superbohaterskich zwyczajnie nie znam i nie śledzę, więc niewiele to dla mnie zmienia.
Na szczęście grupa dowodzona przez Hawkmana, który mocno mi przypomina skrzyżowanie Falcona i Iron Mana z MCU, okazała się ciekawa. Dobra chemia między członkami zespołu, same postacie są całkiem interesujące, a walka z Black Adamem ostatecznie nie jest banalna. Jest tutaj trochę humoru, jest też jakiś fundament fabularny każdej z czwórki Stowarzyszenia i – co ciekawe – nie dzięki infantylnej ekspozycji, tylko kilku prostym scenom w trakcie samej misji. Wyszło to o wiele naturalniej i mniej męcząco. No i jest jeszcze jedna ważna zaleta tej grupy – ujrzeć Pearce’a Brosnana jako superbohatera – bezcenne. Choć mógłbym się przyczepić, że niejaka Cyclone jest tam tylko po to żeby wyglądać.
Na plus wyszło też, tylko na pozór, zerojedynkowe potraktowanie przez tematu Black Adama. Ostatecznie ich motywacja może i nie zrozumiała do końca przez mieszkańców Khandaku, dla widza staje się dość jasna. Tak, Intergang to skurczybyki, ale to co może odjaniepawlić Black Adam jest dużo gorsze, więc to nim trzeba się zająć. Reżimy i inne przyziemne tematy poza USA nie są dla Stowarzyszenia aż tak istotne i w zasadzie się z tym nie kryją. Przyznam, że to tez wpłynęło na mój ostatecznie pozytywny odbiór tego bohatera zbiorowego.
Główny wątek
No dobrze, ale jak to wygląda z głównym wątkiem filmu? W ogólnym rozrachunku moim zdaniem jest znośnie. Tylko tyle i aż tyle. Nie ma tutaj niczego rewolucyjnego, ale twisty związane z genezą Black Adama były nawet odświeżające. Co więcej bardzo dobrze pozwoliły zrozumieć motywację tytułowej postaci i jego awersję do nazywania siebie bohaterem. A finałowa walka? No cóż… Tutaj po klasyku i do znudzenia: promień w niebo i napieprzanie się ze złą kopią superbohatera. W zasadzie byliśmy mocno zdziwieni w kinie, że jeszcze w 2022 roku nadal scenarzyści uciekają się do takich wyświechtanych sztuczek. Kompletny brak polotu i kreatywności. Natomiast poza tym było całkiem poprawnie, lekko pompatycznie i ckliwie. W całym filmie jest w ogóle bardzo dużo dynamicznych scen i często fabuła szybko cisnęła do przodu, więc średnio jest czas na czepianie się.
Jak już wcześniej wspomniałem: podobał mi się też ogólny wydźwięk filmu na temat superbohaterów, który jest niejako zarzuceniem podejścia zerojedynkowego. Black Adam może nie jest idealny i pewnie jest niebezpieczny, ale to jedyny obrońca jakiego Khandaq ma, więc lokalsi mają na resztę wyrąbane. Podobnie przedstawione jest Stowarzyszenie Sprawiedliwości. Nie walczą z każdym złem za wszelką cenę. Wybierają mniejsze zło, albo tę walkę, która jest istotna z ich punktu widzenia. Fajne i odświeżające w stosunku wyeksploatowanych rycerzy i rycerek w błyszczących zbrojach, którymi raczą nas twórcy od ładnych paru lat.
Inne Plusy
Jest jeszcze kilka rzeczy, które podobały mi się Black Adamie i muszę o nich wspomnieć. Przede wszystkim bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie sam Khandaq. Twórcy całkiem nieźle oddali klimat miasta opanowanego przez reżim, który mocno przypomina juntę wojskową. Do tego wszędzie widać wiek tego miejsca jako jednego z najstarszych ludzkich aglomeracji w historii. Panorama miasta przedstawia mnóstwo monumentalnych i bardzo starych budynków i posągów, co kilka uliczek prowadzone są jakieś badania archeologiczne, gdzie indziej widzimy rusztowania przy zabytkach poddawanych renowacji. Jest klimacik i jestem w stanie uwierzyć, że to miasto naprawdę ma za sobą tysiące lat historii.
Na uwagę zasługuje brat Adrianny, czyli niejaki Karim, który jest tutaj głównym comic reliefiem i bardzo dobrze to zadanie wypełniał. W niektórych momentach wręcz wybuchałem śmiechem, co już powinno być wystarczającą rekomendacją. Lubię elementy komediowe w kinie superbohaterskim i lubię takich pajaców, a w Black Adamie wszystko było w odpowiednich proporcjach i odpowiednim stylu. Nic oryginalnego, ale uśmiech na twarzy generowało, więc ok. 🙂
Inne Minusy
Jak się pewnie domyśliliście, jest na co też narzekać w tym filmie. Już trochę pomarudziłem, ale jednak mam w tej mierze jeszcze pewien niedosyt. 🙂 Poza tym, o czym już nieco wspomniałem, najbardziej boli brak fundamentów DC i jest to tutaj problem złożony. Bo po pierwsze niby mamy tu pewne koneksje z Shazamem i w napisach końcowych pojawia się Superman, ale jednak nie czuć, że ten film jest częścią wspólnego kinowego uniwersum. Potęguje to już to, o czym pisałem, czyli pojawienie się ni z gruchy ni z pietruchy Eternium dopiero w Black Adamie. Do tego dostajemy Stowarzyszenie Sprawiedliwości, które tu pojawia się na ekranie po raz pierwszy. Nikt nigdy wcześniej o nich nie wspominał. A pani Weller powoduje, że bardziej obawiałem się powtórki z Legionu Samobójców, niż czułem większe powiązanie z DC Universe.
A dlaczego to problem złożony? Ano dlatego, że po części to nie wina tego filmu. Jego historia jest zenkapsulowana, to jedno. Ale problem ma całe uniwersum, które jest chaotyczne, nie ma tożsamości, chce iść często na skróty, by dorwać konkurencję i brakuje mu spójnej wizji na przyszłość. Przez to wychodzi to tak, jak wychodzi. Inaczej oglądałoby się Black Adama, gdyby Stowarzyszenie nie było czymś nowym, a ekspozycje nie byłyby tak męczące. W tym miejscu mam nadzieję, że powołanie Jamesa Gunna i Petera Safrana na szefów nowopowstałego DC Studios to krok w dobrym kierunku, by to wszystko uporządkować. Daje chłopakom kredyt zaufania, tym bardziej, że ten pierwszy stworzył moich ulubionych Strażników Galaktyki, a i jego Legion Samobójców wyszedł całkiem spoko.
Na koniec mojego trybu marudy powiem jeszcze, że moim zdaniem bardzo złą decyzją było zrezygnowanie z kategorii R. Mroczniejsza i brutalniejsza historia pasowałaby idealnie do tego filmu, gdzie zrezygnowano z zerojedynkowej percepcji i nawet same sceny walki są ostrzejsze. To jest właśnie ten problem DC, o którym wspomniałem wyżej. Brak zdecydowania się na konkretną tożsamość i brak odważnych ruchów.
Podsumowanie
No to jak z tym Black Adamem w końcu jest? No cóż, cytując klasyka: tak średnio bym powiedział, średnio. Wprawdzie w kinie bawiłem się całkiem dobrze, mimo dużego niesmaku pozostawionego przez sam wstęp, to – umówmy się – w tym filmie nie ma za wiele oryginalności. Bardziej jest to poskładany scenariusz z gotowych klocków, poukładanych w miarę spójną całość. Jeśli idziemy na ten film, aby zobaczyć po prostu kawał dobrej akcji, która nie wymaga od nas większego intelektualnego zaangażowania, to Black Adam powinien się w miarę podobać. W końcu to kino superbohaterskie i dostarcza tego, czego byśmy się po nim spodziewali. Choć nawet w tej klasie jest po prostu poprawnie, nic poza tym. Mamy tutaj pełne wyważenie między dobrą, dynamiczną akcją, a wtórnością i zanudzeniem widza poprzez natłok ekspozycji. Pieniędzy na bilet i poświęconego czasu nie żałuję, ale podejrzewam, że za miesiąc nie będę pamiętał o czym Black Adam był.