Kilka miesięcy temu, w trakcie naszych wspólnych, redakcyjnych wyjść do kina, przed jednym z seansów zobaczyłem zwiastun nowego filmu z Michelle Yeoh, traktującego o wieloświecie. Wszystko, wszędzie, naraz zapowiadał się dość ciekawie, a ponieważ ostatecznie nie udało mi się zdążyć na seans na wielkim ekranie, z zadowoleniem przyjąłem fakt, że od kilku dni film jest dostępny na platformie Amazon Prime. Oooo… To była ostra jazda… 🙂
O kim ta historia?
Główną bohaterką jest Evelyn. Kobieta w średnim wieku, która – jak początkowo się wydaje – przegrała swoje życie. Prowadzi chińską pralnię w wielkim mieście, ale biznes przynosi tylko straty. Bankructwo widać na horyzoncie, fiskus goni, mąż podsuwa papiery rozwodowe, nastoletnia i buntownicza córka przyprowadza miłość życia o płci niepoprawnej, a do tego trzeba się opiekować schorowanym ojcem.
Przyznaję, że pierwsze sceny są prowadzone bardzo szybko i dość chaotycznie, ale ten chaos ma swoje uzasadnienie i jest intencjonalny. Dzięki temu widz zaczyna czuć mniej-więcej to, co bohaterka, czyli że cały świat się na nią uwziął. Tutaj każdy czegoś od Evelyn chce, najlepiej od razu, a ta mota się między swoimi obowiązkami, próbując bezskutecznie ogarnąć rzeczywistość. Pewnie każdy tak ma po wyczerpującym dniu pracy, albo opieki nad małoletnimi pociechami, choć nie aż w tym stopniu. 🙂
I kiedy wydaje się, że jest szalenie, ale dość realistycznie, to nagle film robi fikołka, a widz wrzucony jest w sam środek absurdu…
O czym ta historia?
…bo robi się abstrakcyjnie i odjechanie. Fajtłapowaty mąż okazuje się być agentem z innego wszechświata (nazywanego „Alfa”), gdzie inna (mądrzejsza) wersja Evelyn wynalazła możliwość komunikacji między równoległymi rzeczywistościami. Hugh Everett zasugerował w swoich pracach, że każda nasza decyzja tworzy jakby odnogę rzeczywistości i wszystko, co może się wydarzyć, z pewnością wydarzyło się w którymś z niezliczonych wszechświatów. W filmie okazuje się, że różne wersje tej samej osoby mogą wzajemnie korzystać ze swojej wiedzy i umiejętności, co prowadzi do katastrofy. Córka Evelyn ze świata „Alfa” ogarnia tak dużo wiedzy, że wymyka się ograniczeniom i zaczyna swobodnie przeskakiwać między rzeczywistościami. Niestety stanowi to zagrożenie dla wszystkich i trzeba ją powstrzymać.
A skoro mamy różne wersje wszechświata, to twórcy mogą zaszaleć i to właśnie robią. Czego tu nie ma… Okazuje się, na przykład, że gdyby Evelyn nie zgodziła się wyjść za mąż, to stałaby się gwiazdą filmową znającą kung-fu. Inna decyzja w innym czasie skierowałaby ją ku karierze szefa kuchni. A gdyby 10 milionów lat temu pewien małpolud dał się pokonać innemu, to dziś ludzie mieliby parówki zamiast palców. A lizanie ich z ketchupem i musztardą, to oznaka miłości. 🙂
Wszystko, wszędzie, naraz
To nie koniec. Nagle okazuje się, że wszystko, ale to wszytko jest w tym filmie możliwe, a humor opiera się na absurdalnej abstrakcji i zaskakiwaniu. Mamy tu sceny żywcem wyjęte z animacji Ratatuj, tylko z szopem zamiast szczura. Walki kung-fu tak wyćwiczonych przeciwników, że nawet ich małe palce mają własne mięśnie. Wersję świata, gdzie główni bohaterowie to piniata. Albo świat, gdzie nie ma życia, a Evelyn i jej córka to kamienie.
Samo nawiązanie połączenia ze swoją inną wersją polega na zrobieniu czegoś niecodziennego, czego normalnie byśmy nie zrobili. Jest jedna scena, w której bohaterka ma walczyć z całą zgrają dziwaków. Wszyscy patrzą na siebie w milczeniu, sprężeni do ataku. Napięcie rośnie… i wtedy wszyscy próbują połączyć się z ich odpowiednikami z umiejętnościami walki, więc jeden napastnik zaczyna lizać ścianę, inny wkłada palce do kontaktu z prądem, a jeszcze ktoś zaczyna śpiewać „Ave Maria”. Totalny odlot!
Wyobraźmy sobie film, który dosłownie jest wszystkim. Komedią, dramatem filozoficznym, niskobudżetowym filmem sztuk walki, filmem fantastyczno-naukowym, horrorem i pewnie jeszcze kilkoma innymi gatunkami jednocześnie. Wszystko, wszędzie, naraz to nie tylko tytuł. To się tu dzieje naprawdę. Ten film, to kocioł, do którego wrzucono cokolwiek sobie nie wymyślimy.
Trochę technikaliów
Jestem pod wrażeniem aktorów, bo nie jest łatwo przekonująco odgrywać różne postacie i charaktery w jednej produkcji. Oczywiście największy ciężar leży na Michelle Yeoh, która chyba dobrze się bawiła podczas kręcenia. Nie do poznania jest Jamie Lee Curtis w roli urzędnika skarbowego. Ale największym zaskoczeniem był dla mnie Ke Huy Quan. Cały czas zastanawiałem się, skąd ja znam tą gębę… i wtedy przyszło olśnienie. 🙂 Pamiętacie Shorty’iego z Indiany Jonesa? Albo Datę z Gonnies? To on! 🙂 Koleś powraca do aktorstwa po latach i robi to w wielkim stylu.
Słowo na koniec
Popkulturowe nawiązania w filmie są tak dziwne, że dopóki nie zorientujemy się, że są osią filmu, to mogą wytrącać z rytmu. Nawiązania do filmów Jackiego Chana? 2001: Odyseii Kosmicznej? Pixara? Tu jest tego pełno i dla osób nie przygotowanych na takie skoki aranżacyjne może być dziwnie.
Nie da się też nie wspomnieć o tym, że nie ma dla twórców świętości, jeśli chodzi o to, co zestawili obok siebie. Z jednej strony mamy trochę filozofowania, bo choć specjalistą nie jestem, to mam wrażenie, że dostajemy odrobinę dalekowschodniej filozofii. W końcu przemyca się co nieco o determinizmie, przeznaczeniu, czy sensie życia. Z drugiej strony mamy scenę, w której źródłem siły jednego z walczących jest korek analny (co zostało dobitnie pokazane), a i okładanie się gumowymi penisami nie jest niczym szczególnym.
Czy polecam? Ciężko powiedzieć. Ludzie wychowani na Monty Pythonie bez problemu się odnajdą. Będą się bawić absurdami i zaskoczeniem. Ale nie wszyscy polubią film, bo dla części widzów może być zbyt dziwny, a nawet przekraczający granicę dobrego smaku, czy obrazoburczy. Ja jestem oszołomiony. Ale ponieważ wychowałem się na Ministerstwie Głupich Kroków, wiem jak brzmi najzabawniejszy kawał na świecie i jak zrobić wyprawę na Kilimanjaro, więc na seansie Wszystko, wszędzie, naraz bawiłem się świetnie.