
Zwiastun filmu Dzika noc widzieliśmy podczas redakcyjnego wyjścia do kina. Jak się okazuje zwiastuny działają, bo Wszystko, wszędzie, naraz zainteresowało mnie w ten sam sposób. W każdym razie, zachęciło mnie odmóżdżające, widowiskowe i pomysłowe pozbawianie życia okraszone dużą dozą humoru i dystansu, a i obsadzenie Davida Harboura w głównej roli wydawało się sprawdzać. Wybrałem się do kina…
Z życia pięknych i bogatych
W pewnej pięknej, bogatej i (a jakże) oddalonej od sąsiadów posiadłości, zbiera się amerykańska rodzina, by wspólnie świętować Boże Narodzenie. Oczywiście kochająca się familia jest tylko ułudą, bo w rzeczywistości wszyscy się kłócą i każdy ma jakieś własne ukryte cele, albo stara się wkupić w łaski bogatej nestorki roku. Jedynie kilkuletnia wnuczka, Trudy Lightstone, jest prawdziwie niewinna, życzliwa dla innych i – co ważne dla fabuły – wciąż wierzy w świętego Mikołaja.

Bogactwo przyciąga paskudnych i niebezpiecznych. Banda uzbrojonych po zęby rzezimieszków więzi rodzinę właścicielki posiadłości i wykonuje perfekcyjnie zaplanowany skok, by ukraść schowane w sejfie 300 milionów dolarów. W to wszystko miesza się przechodzący kryzys tożsamości święty Mikołaj. Upija się, uciekają mu renifery, a on sam wzięty litością postanawia pomóc Trudy, czyli jedynej dobrej osobie, która w niego wierzy i której teraz grozi niebezpieczeństwo. Nawet, jeśli to oznacza walkę na pięści oraz sporo krwi i flaków.
Dzika noc, czyli jak zebrać kilka różnych filmów w jedno
Nie oszukujmy się. W powyższym opisie nie ma niczego odkrywczego. Dzika noc to tak naprawdę miszmasz kilku innych produkcji, zebranych w jeden film. Jedyna różnica, to dosadność i pokazanie tego, co już dobrze znamy, ale w wersji „gore”. Głowna oś fabuły to nic innego, jak znana chociażby ze Szklanej pułapki historia o człowieku, którego przeoczono podczas „perfekcyjnego” napadu i który psuje terrorystom sporo krwi, wyrzynając jednego po drugim. Echa Szklanej pułapki 2 widać w motywie żołnierzy, którzy na skuterach śnieżnych niby przybywają na odsiecz bohaterom, ale w rzeczywistości od samego początku współpracują z terrorystami. W pewnym momencie Trudy ucieka na strych, gdzie zainspirowana Kevinem samym w domu zastawia pułapki na goniących ją oprawców. A wszystko podane jest w ramce świątecznego filmu rodzinnego, jakich wiele, gdzie święty Mikołaj rozdaje prezenty, a na końcu dobro zawsze zwycięża.
To, co odróżnia Dziką noc od powyższych tytułów, to brutalność i dosadność. Kevin dokuczający Harremu i Marvovi w filmie z 1990 roku co najwyżej nabijał im guzy. Tutaj wygląda to inaczej… Dla Home Alone film Dzika noc jest tym, czym dla Toma i Jerry’ego jest Itchy & Scratchy. 🙂 I tak samo zawiera dużą dozę autoironii, dystansu i czarnego jak smoła, absurdalnego humoru.
Jak pozbawić widowiskowo życia?
Jako film o kreatywnym pozbawianiu życia Dzika noc sprawdza się świetne! Początkowo obawiałem się, że najlepsze sceny pokazano w zwiastunie, bo już na początku pokazano znaną z trailera scenę z gwiazdką choinkową pod napięciem 110V w oczodole, a potem długo nic się nie działo. Na szczęście myliłem się. Mniej więcej od połowy filmu, całość nabiera rozpędu, a terroryści giną w zaskakujący sposób tuzinami. Święty Mikołaj odnajduje w sobie chowane od tysiąca lat pokłady barbarzyństwa i kowalskim młotem znalezionym w szopie rozwala czaszki i kręgosłupy. 🙂 W ruch idą rozdrabniarka do drewna, zszywacz, a nawet sople lodu. 🙂
Wszystko przebiła scena z drabiną, gdy Trudy chowa się na strychu. To zdecydowanie najlepsze i najśmieszniejsze 5 minut w ciągu całego seansu. 🙂 Chyba nie było w kinie nikogo, kto po chwili zaskoczenia nie wybuchłby w tym momencie śmiechem. Polecam!
Chodzi o to, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów
Żeby nie było tak różowo, to muszę wspomnieć o kilku minusach produkcji. Zacznę od mniejszego, czyli dość mocnego zakorzenienia filmu w amerykańskim wyobrażeniu postaci znanej jako „Santa Claus”. Rzecz w tym, że scenarzyści bardzo często zakładają, że widzowie na całym świecie bez problemu i słowa wyjaśnienia poradzą sobie ze szczegółami z zachowania Mikołaja. Osoby z innego kręgu kulturowego mogą nie wychwycić na początku wszystkich niuansów, a przykładem niech będzie scena, w której Mikołaj zostawia komuś kamień, czy też bryłkę węgla. To prawdopodobnie odpowiednik naszej rózgi, czyli „prezentu” zostawianego złym dzieciom. Przyznaję, że w pierwszej chwili nie zaskoczyłem, że to jest to samo. Takich milczących założeń zrozumiałych dla każdego amerykańskiego dziecka jest kilka, a Europejczyk czy Azjata może ich nie zrozumieć.
To jednak malutki problem. O wiele większym jest – niestety – chaos w scenariuszu. Nie do końca wiadomo, jaką tożsamość chce mieć film. Czasami idzie w kierunku ckliwej opowieści rodzinnej w stylu fantasy jakby skierowanej dla dzieci, by chwilę później być heist movie, a moment później epatować krwią i pokazywać z niesamowitą szczegółowością kawałki ludzkich organów. To nie do końca działa, bo nie wiadomo, kto ma być końcowym odbiorcą produkcji. Dzieciom ewidentnie nie wolno pokazywać scen śmierci, z kolei ja nudziłem się odrobinę na scenach emocjonalnych i przegadanych. Nie do końca rozumiem też, dlaczego w filmie dla – teoretycznie – dojrzałych i dorosłych widzów taki duży nacisk kłaść na wątek wiary w świętego Mikołaja, czy połączenie kłócących się rodziców na skraju rozwodu w kochającą się parę. To typowe motywy rodzinnych filmów Disneya, a nie czegoś takiego.
Niestety film jest też dość mocno przewidywalny, jeśli chodzi o rozwój fabuły. Jest naiwny i jeśli nawet były jakieś zwroty akcji, to ja ich nie zauważyłem. Wszystko dało radę przewidzieć i do końca nie było żadnego zaskoczenia. Może jedynie zastanowiło mnie, mniej więcej w połowie filmu, gdzie tak naprawdę są pieniądze, które powinny być w sejfie. Gdy tylko wyszło na jaw, kto je ma, już było wiadomo, co ten ktoś z nimi zrobi w ostatniej scenie.
Gdy scenarzystom i reżyserowi puszczają hamulce i zaczyna się rozwałka, to jest świetnie i zabawnie. Ale gdy tempo zwalnia, robi się niepotrzebnie ckliwie i rzewnie. Ze sporą ilością nienaturalnych ekspozycji, np. gdy Scrooge opowiada o dzieciństwie. Po co to komu?
Dzika noc – czy warto?
Największy ciężar nosi na barkach David Harbour, który aktorsko daje sobie świetnie radę. Jest bardzo dobrze obsadzony w roli. Co do innych aktorów i postaci, to jest już gorzej. Główny złol, w którego wciela się John Leguizamo, jest zdecydowanie niewykorzystany do końca. Niby widać, że chciał być jak Hans Gruber, ale niestety coś nie pykło. Reszta jest raczej nijaka zarówno aktorsko, jak i fabularnie. Generalnie postacie są mocno przerysowane, głupie i sztampowe. Mamy marnego aktorzynę, który w obecności terrorystów myli rzeczywistość z filmami, w których występował. Pojawia się nastoletni youtuber, chodzący wszędzie ze smartfonem, nadający relację ze swojego życia i żebrzący o lajki. Kobieta pragnąca podlizać się matce i odziedziczyć po niej fortunę… Jak widać to dość płaskie i jednowymiarowe opisy.
Podsumowując: były momenty, że śmiałem się do rozpuku. Kilka scen krwistego rozprawiania się z terrorystami zostanie w pamięci, szczególnie, gdy wpadali w pułapki na strychu. Ale jako całość, film nie jest jakoś szczególnie wybitny. Prawdopodobnie twórcy mieli ambicje, by ich produkcja stała się stałym i corocznym elementem bożonarodzeniowego repertuaru, ale chyba tak się nie stanie.