Alice in Borderland, sezon 1 – recenzja

Recenzja zawiera spoilery z pierwszego sezonu serialu Alice in Borderland.

Na podstawie japońskiej mangi powstał serial, który sporo czerpie ze swojego pierwowzoru. Tak więc mamy tu mocno pokręconą fabułę, przerysowane postacie, a nawet poruszane problemy społeczne Japonii. A wszystko to w świecie, gdzie zbieramy karty w śmiertelnie niebezpiecznych grach, a jedynym celem istnienia jest zebranie całej talii i przeżycie. Jeśli przypomina wam to w jakiś sposób Squid Game, to jak najbardziej słusznie. Jednak pomimo podobieństw przygody Arisu w świecie kart oglądało mi się z o wiele większą przyjemnością, niż wspomniane Squid Game.

Fabuła

Historia w serialu jest jedną z tych, które jednych zachwycą, a innych zniesmaczą. Głównego bohatera, Arisu, poznajemy, gdy ucieka wraz z dwoma przyjaciółmi przed japońską policją i chowają się w toalecie. Gdy w końcu wychodzą z tego pomieszczenia, zastają swoje miasto całkowicie opuszczone. Zapada wieczór i trafiają do tajemniczego domu, gdzie wraz z dwoma nowopoznanymi koleżankami zostają zmuszeni do pierwszej gry na śmierć i życie, polegającej na losowym wybraniu odpowiednich drzwi z pokoju. Za jednymi czai się śmierć, a za drugimi kolejny pokój, a potem tak samo, aż do wyjścia z budynku. Po wygranej (nie bez ofiar) otrzymują kartę trójkę pik. Przez kolejne odcinki widzimy kolejne śmiertelne gry aż do momentu, gdy jeden z bohaterów musi poświecić swoich przyjaciół, aby zdobyć kolejną kartę.

Tutaj mała dygresja. Jestem przekonany, że zasady gry pozwalały ocalić wszystkich i trochę mnie zaskoczyło, że Arisu pokazywany dotychczas jako doskonały gracz nie wykrył luki, która umożliwiałaby ocalenie całej swojej drużyny. Podejrzewam, że miało to na celu wytworzenie traumy głównego bohatera, no i przede wszystkim doprowadzenie do sojuszu z Usagi, czyli dość wytrenowaną dziewczyną, dla której parkour to najmniejszy problem. Celem tego sojuszu jest dotarcie do tajemniczej Plaży, czyli organizacji graczy dowodzonej przez Kapelusznika. Niestety w tym momencie tempo serialu dość wyraźnie spada. Mimo dalszych zagadek i wprowadzenia kolejnych postaci akcja zwalnia i robi się po prostu nudno. Nawet ta ostatnia zagadka kier o wiedźmie została przez mnie dość szybko rozszyfrowana i miałem wrażenie, że twórcy po prostu chcą zdziesiątkować mieszkańców Plaży. Z kolei sama końcówka, czyli pokazanie drugiej strony gry oraz cliffhanger – majstersztyk.

Dodam jeszcze, że twórcy wzorem serialu Lost wplatają w fabułę fragmenty życia bohaterów sprzed dołączenia do gry, ale nie są to zbyt ciekawe retrospekcje. Niby dobrze, że pokazują nam tło i przeżycia bohaterów z naszego świata, ale jakoś mnie to nie chwyciło.

A ponieważ jest to produkcja japońska, więc trzeba się liczyć ze specyficzną grą aktorską oraz z pewnymi charakterystycznymi dla azjatyckiego kina motywami, jak np. Shuntaro Chishiya, czyli takiej postaci, która wydaje się wiedzieć więcej niż inni i zachowuje totalnie na luzie.

Alice in Borderland: Pierwsza gra kier
Źródło: Netflix

Klimat Alice in Borderland

Tak, jak wspomniałem, fabułę można odczytać jako coś fascynującego, albo raczej głupią i nielogiczną. Ja akurat jestem w pierwszej grupie i klimat tego serialu kupił mnie całkowicie. Pierwsza połowa, gdy Arisu i jego przyjaciele próbują się odnaleźć się w nowej rzeczywistości, była dla mnie bardzo wciągająca i fascynująca. Mimo japońskiej specyfiki świetnie mi się to oglądało, a gra w berka była naprawdę niesamowita.

Z kolei relacje pomiędzy Arisu a jego przyjaciółmi, a potem Usagi, też były arcyciekawe. Początkowa wycofana Usagi, gotowa poświecić wszystko dla wygranej, zaczynająca ufać lekko naiwnemu, ale sprytnemu Arisu – jestem za!! Po przybyciu do Plaży akcja mocno zwalnia i może nawet znużyć, ale nadal jestem zdania, że warto to obejrzeć.

Sam świat przedstawiony również mnie zachwyca. Nie wiemy, kto organizuje te gry. Jest to dość ciekawa tajemnica, gdzieś po drodze są rozrzucane pewne tropy, ale do samego końca nie poznajemy prawdy o tej rzeczywistości. Końcówka rzuca pewne światło na ten temat, ale nadal zostajemy pozostawieni w niewiedzy, za co spory plus. No i trzeba przyznać, że twórcy nie boją się pokazywać krwi oraz brutalności.

Alice in Borderland: Jedna z bardziej intrygujacych bądź irytujących postaci
Źródło: Netflix

Wady

Czy jest to serial bez wad? Oczywiście, że nie. Gra aktorska może drażnić (jest typowo azjatycka). Tak samo zresztą, jak rozwiązania fabularne. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że ktoś zaczyna oglądać ten serial i po dwóch odcinkach odpuszcza, bo uznaje fabułę za całkowicie niedorzeczną. By móc rozkoszować się tym serialem, to konieczne jest spore zawieszenie niewiary. Kolejnym takim denerwującym elementem są nielogiczne zachowania postaci. Często się zdarza, że można poddać w wątpliwość co nimi kieruje i dlaczego taki Arisu, który dopiero co rozwiązał zagadkę, nagle nie bardzo wie co się wokół niego dzieje.

Alice in Borderland: Nie radzę się przywiązywać do postaci
Źródło: Netflix

Podsumowanie

Z całego serca polecam pierwszy sezon tego serialu każdemu, kto zachwycał się produkcja Squid Game, bo wg mnie zapewnia on o wiele więcej emocji i jest bardziej wciągający. Oczywistym warunkiem jest jednak spore zawieszenie niewiary i pogodzenie się ze specyfiką japońskiej produkcji. A jako, że niedawno pojawił się na Netflixie drugi sezon, to możecie spokojnie oczekiwać na recenzje kontynuacji przygód Arisu.

Videorecenzja tudzież podcast.

A jeśli Wam Alice in Borderland mało, to zapraszamy do naszej videorecenzji pierwszych dwóch sezonów:

Alice in Borderland, sezon 1 – recenzja
Tagi:    
Avatar photo

Bartosz Krzywosz

Chciałbym mieszkać w South Parku, a pracować w Dunder Mifflin. Lubię kosmiczne przygody, pośmiać się i wypić piwo z przyjaciółmi. Wielki fan kina gangsterskiego oraz dawnego kina PRL. Chociaż Kilera też lubię. :) A boję się tylko dwóch rzeczy: że niebo spadnie mi na głowę i że przyjdzie po mnie Pickle Rick.