Glass Onion: Film z serii „Na noże” – recenzja

Jaki jest przepis na sukces filmowy? Takiego pewnego chyba nie ma, ale oto jedna z wariacji. Trzeba zebrać bandę dobrych i rozpoznawalnych aktorów, dać im zaskakujące role, często przerysowane i inne od wcześniejszych kreacji, a potem wrzucić w wartką fabułę, z wieloma zwrotami akcji. Czasami takie podejście się sprawdza (Ocean’s Eleven), a czasami nie bardzo… Problemy mogą wynikać z różnych czynników, chociażby reżysera. My tu w redakcji za Rianem Johnsonem nie przepadamy, bo to, co zrobił w ósmej części Gwiezdnych Wojen, czyli Ostatnim Jedi, woła o pomstę do nieba. A tymczasem okazało się, że Na noże z 2019 roku tego właśnie reżysera okazało się zarówno całkiem przyjemnym filmem detektywistycznym, jak również sukcesem kasowym. Takich przypadków Hollywood nie odpuszcza i kontynuacja była pewna. I tak otrzymaliśmy Glass Onion: Film z serii „Na noże” (tak, to cały tytuł!), który w Polsce od świąt można podziwiać na Netflixie.

Detektyw Benoit Blanc, do usług!

Grupa – wydawałoby się kompletnie odmiennych ludzi – dostaje dziwne skrzynki-zaproszenia. Szybko jednak okazuje się, że ta banda jest ze sobą powiązana przeszłością. Wszyscy się znają, przyjaźnią, no i za sukcesem każdego z nich stoi obrzydliwie bogaty Miles Bron (w tej roli Edward Norton). Miliarder pragnie zaprosić kumpli na swoją prywatną wyspę, by razem z nimi pobawić się w coś w rodzaju inscenizowanego zabójstwa. On sfinguje swoją śmierć i będzie czekać na zwycięzcę, który jako pierwszy rozwiąże wszystkie zagadki. Ot! Taka zabawa bogatych i zblazowanych.

Glass Onion: Kto jest zabójcą?
Źródło: Netflix

Rzecz w tym, że na wyspę przybywa także dwoje ludzi, których nikt się nie spodziewa. Andi Brand (Janelle Monáe) była kiedyś jedną z paczki przyjaciół, ale… cóż… jest jakaś niezabliźniona rana z przeszłości. Niby wszyscy ją witają i cieszą się z jej obecności, ale widać, że ona sama mocno odstaje od ekipy. No i mamy powracającego detektywa Benoita Blanca (Daniel Craig), znużonego brakiem wyzwań intelektualnych, któremu z nudów zaczyna powoli odbijać i który ewidentnie cieszy się z wyjazdu.

Glass Onion jako kryminał

Jak na kryminał, to Glass Onion jest dość dziwny i nie wpada w schematy. Zwykle denat zostaje widzom pokazany gdzieś na początku, a cały film pokazuje drogę detektywa i jego dedukcję, by finalnie zebrać wszystkich w jednym miejscu i ogłosić któż jest zabójcą. Tu jest inaczej. Trup pojawia się dość późno i w zasadzie cały pierwszy akt jest jednym wielkim oszustwem.

Glass Onion
Źródło: Netflix

Przyznaję: spodziewałem się początkowo, że sfingowana śmierć bogacza wcale nie będzie zabawą i cały film będzie polegał na szukaniu jego zabójcy. Ale nie. Zabawa faktycznie ma być zabawą, bełt wystrzelony z kuszy wcale nie jest zabójczy, a na dodatek wszystko psuje detektyw Blanc, który w kilka sekund odkrywa przed wszystkimi zakończenie zabawy. 🙂 Widok wkurzonego Edwarda Nortona z wystającym z piersi plastikowym bełtem, za którym łazi uśmiechnięty Daniel Craig jest przekomiczny. 🙂

Tak naprawdę atmosfera zagęszcza się dopiero po śmierci influencera-tiktokera z nieodłącznym pistoletem (zabawny jak zwykle Dave Bautista) praktycznie w połowie filmu. Prawdziwe motywy zabójcy, tożsamość niektórych osób, a nawet powód, dla którego detektyw Blanc zjawił się na wyspie są trzymane w sekrecie praktycznie do trzeciego aktu. Jak dla mnie ciut za długo.

Jak na kryminał, gdzie podstawą jest wiązanie poszlak i przewidywanie ruchów przeciwnika, dużym minusem jest scena, gdzie Andi zostaje postrzelona. Dlaczego? Bo genialny detektyw nie powinien aż tak narażać życia swojej klientki. Główny bohater nie powinien się opierać na szczęściu, a raczej na swojej inteligencji. Tu było zupełnie inaczej. Kula – mająca zabić Andy – nie była zabójcza tylko i wyłącznie dlatego, że trafiła w notatnik w kieszeni marynarki. Kilka centymetrów obok i główny świadek by nie żył, a całe zakończenie straciłoby sens. Słabo, jak na genialnego detektywa.

Glass Onion jako komedia

Jako komedia Glass Onion ma swoje momenty. Od samego początku rozbawiła mnie scena, gdy wszyscy próbują rozgryźć tajemnice skrzynek-zaproszeń i po kolei rozwiązują wszystkie zagadki, by w końcu otworzyć skrzynkę. Wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby, które bezceremonialnie rozwala swoją skrzynkę młotkiem i po prostu wyjmuje kopertę ze środka. 🙂 Miodzio!

Glass Onion: Tak! To jest kostium plażowo-kąpielowy! :)
Źródło: Netflix

Z drugiej strony są momenty, gdy nie bardzo wiedziałem, co się dzieje i z czego w zasadzie się śmiać. Przykład? Niby wyspa jest opustoszała, niby nikogo poza gośćmi nie ma, ale co jakiś czas przez ekran przewija się dziwny koleś. Nie jest woźnym, nie opiekuje się otoczeniem, ale nie jest też gościem, a przynajmniej nie należy do paczki zaproszonych przyjaciół. Nie ma absolutnie żadnego wpływu na fabułę i nie bierze udziału w spisku, więc po co go tam wsadzili? Mnie wybijał z rytmu.

Postacie są mocno przerysowane i odrealnione. Czasami się to udaje, a czasami nie i całość balansuje na granicy śmieszności i żenady – zależy chyba od widza. Daniel Craig w przekomicznym kostiumie w paski i z pomarańczową apaszką potrafi być śmieszny. Szczególnie, gdy próbuje ukryć fakt, że palił cygaro. Podobnie Dave Bautista w kąpielówkach i z nieodłącznym pistoletem za pasem (za gumką od gaci?).

Glass Onion: Zgadnijcie, gdzie Dave trzyma tego gnata?
Źródło: Netflix

Glass Onion jako… sci-fi?

Poza dziwnym momentami humorem z rytmu wybił mnie główny MacGuffin, czyli bardzo wydajne źródło energii w postaci niewielkiego kryształu. Powiedziano wprost, że wręcz cała wyspa jest napędzana tym „czymś”. Rozumiem motywy scenarzystów, którzy chyba chcieli uzasadnić jakoś bogactwo Milesa Brona i jakoś porównać go do Steva Jobsa z iPhonem, czy Elona Muska z jego Teslą czy SpaceX. Ale mogli wymyślić coś bardziej realnego, a tymczasem pokazano nam grudkę czegoś, co ma związek z wodorem. Moja dusza fizyka w tym momencie płakała…

Glass Onion
Źródło: Netflix

Podsumowanie

Glass Onion: Film z serii „Na noże” ma sporo minusów. Stara się znaleźć trudną równowagę między komedią i kryminałem detektywistycznym, co łatwe nie jest. Jednak dużym atutem pozostają aktorzy. Daniel Craig wydawał się dobrze czuć w swojej roli. Podobnie zresztą, jak Kate Hudson, której dawno nie widziałem na ekranie, a która kradła sporo scen ze swoim udziałem. Dodajmy do tego niewielkie cameo Ethana Hawka (koleś ze sprayem na początku), Hugh Granta, czy nawet Sereny Williams, która zdalnie udzielała lekcji tenisa. 😉 Jest tu dużo smaczków do wykrycia.

Fabuła stara się mylić widza i prowadzić na manowce. To dobrze. Jednak oparcie się o szczęście i brak wpływu głównego bohatera (kreowanego na genialnego) to spora wada.

Jak można podsumować Glass Onion? Cóż… Jak to mówią? W zalewie kina superbohaterskiego i braku innych komedii kryminalnych na bezrybiu i rak ryba. Było ok. Może nie tak dobrze i zaskakująco, jak w Na noże, ale zdecydowanie powyżej średniej. Nie żałuję poświęconych dwóch godzin na seans.

Glass Onion: Film z serii „Na noże” – recenzja
Tagi:    
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.