The Last of Us, sezon 1, odcinek 2 – Zarażeni – recenzja

UWAGA! Recenzja zawiera spoilery do drugiego odcinka The Last of Us.

Dawno nie czekałem na odcinek serialu tak, jak na The Last of Us. Wprowadzenie było naprawdę świetne i w redakcji żałowaliśmy, że to nie Netflix odpowiada za produkcję z jednego prostego względu – dostalibyśmy wszystkie odcinki od razu i byłby „binge watching” jak się patrzy. A tak czas do poniedziałku lekko się dłużył. Drugi epizod jest o pół godziny krótszy od pilota, ale umówmy się, już nie potrzebował tyle wprowadzenia fabularnego i ta niepełna godzina cieszyła mnie wystarczająco dobrze.

The Last of us - Zarażeni. Profesor Patna Pertiwi.
Źródło: HBO

Indonezja – ground zero

Pierwszymi scenami twórcy znów mnie miło zaskoczyli. Nie powróciliśmy bowiem do historii Joela, Tess i Ellie, tylko dostajemy retrospekcję. Cofamy się ponownie w czasie do 2003 roku, ale do Indonezji, o której słychać wiadomości w radiu w dzień urodzin Joela, kiedy poznajemy rodzinę Millerów. Dokładniej mówiąc jesteśmy świadkami wydarzeń 2 dni przed kulminacją pandemii. Nie wdając się w szczegóły śledzimy losy indonezyjskiej pani profesor mykologii, która była poproszona przez wojsko o szybką analizę próbek grzyba. Dla mnie ta scena to rewelacja i to z kilku powodów.

Po pierwsze mamy uzupełnienie historii z gry, a świat przedstawiony zostaje poszerzony. Po drugie klimat – dobrze, że to Indonezja z indonezyjskimi aktorami i tamtejszymi niuansami. A umówmy się, gra aktorska azjatyckiej obsady, szczególnie Christine Hakim, która wciela się panią profesor Patnę Pertiwi, to mistrzostwo. Ponownie, podobnie jak w poprzednim odcinku miało to miejsce przy scenie audycji telewizyjnej z 1968 roku, twórcy dbają o szczegóły i nie tolerują półśrodków. Każda scena, nawet w wątku pobocznym, jest dopracowana do doskonałości. Na dodatek ogląda się to z totalnym zaangażowaniem.

No i jest jeszcze ostatnia kwestia. Mianowicie scena ta uchyla rąbka tajemnicy, w jaki sposób tak szybko, bo przecież w około 2 dni, grzyby zainfekowały cały świat. Co ciekawe już w pierwszym odcinku jest podpowiedź, dlaczego to Millerowie nie zarazili się zarodnikami. Na razie to tylko teoria, ale jeśli się to sprawdzi, to będę musiał słać kolejne peany do scenarzystów, że to w ten sposób wymyślili. O co chodzi? Nie powiem, obejrzyjcie sami. 🙂

The Last of us - Zarażeni. Ruiny Bostonu.
Żródło: HBO

Ruiny Bostonu

Po retrospekcji akcja wraca już na dobre do naszego trio, które wydostało się pod koniec poprzedniego odcinka ze strefy kwarantanny. Tutaj historia jest snuta powoli, ale wielkim kunsztem i ogląda się to znów świetnie. Jest sporo przestrzeni na poznanie naszej trójki bohaterów i na budowę relacji między nimi. A wszystko to jest okraszone cudowną, o ile można tak powiedzieć, scenografią zrujnowanego Bostonu. Jest rewelacyjny klimat, podbity doskonałymi zdjęciami. Szerokie kadry, panorama miasta, ujęcia z oddalenia – jest pełen wachlarz narzędzi, aby atmosferę postapokaliptycznego Bostonu świetnie oddać.

Do tego całość podbija muzyka z gry. Te melodyjne brzdąkania na gitarze akustycznej, przypominające nieco muzykę country, pasują tutaj jak ulał. W takich warunkach chłonąłem każdą scenę, w której bohaterowie przemierzali Boston. Zarówno szerokie pustkowia autostrady z wrakami samochodów, jak i zalane pomieszczenia hotelu, czy klaustrofobiczne ciemne pomieszczenia opuszczonego muzeum. Uczta dla oczu, która doskonale współgra z przedstawioną fabułą.

The Last of us - Zarażeni. Elie, Joel i Tess
Źródło: HBO

Ellie i reszta

No właśnie… Fabuła. Nasze trio musi dotrzeć do przyczółku Świetlików, więc przemierza zrujnowany Boston i – jak wspomniałem – jest dzięki temu czas na ich poznanie. I tutaj muszę posypać głowę popiołem, że miałem jakiekolwiek zastrzeżenia do Belli Ramsey w roli Ellie w poprzedniej recenzji, bo tutaj dziewczyna dała prawdziwy popis. Udawanie klikera, albo scena w hotelu to jest coś mistrzowskiego. Sama postać jest oczywiście dobrze napisana dzięki materiałowi źródłowemu, ale młodziutka aktorka naprawdę tutaj dowiozła. Podejrzewam, że na tak dobre odegranie scen miało wpływ to, że reżyserem odcinka był sam Neil Druckmann, czyli współtwórca gry.

Poznajemy też lepiej zgorzkniałego Joela, który jest cyniczny i niejako pogodzony z okrucieństwem obecnego świata. Świetnie to rezonuje z młodzieńczą naiwnością Ellie i relacje tych dwóch postaci, podobnie jak w grze, lśnią tutaj najbardziej. Ale docenić warto wszelkie kombinacje duetów tej trójki, bo niemal każdy dialog, każda rozmowa naszych bohaterów, to okazja do poznania ich lepiej. Dzięki temu, mimo że akcja w pierwszej części odcinka jest prowadzona bardzo spokojnie, to ja miałem poczucie, że każda scena jest ważna i potrzebna dla całej historii. Ostatni raz takie poczucie miałem podczas oglądania Sandmana, nomen omen również opartym na dobrym materiale źródłowym.

The Last of us - Zarażeni. Kliker/Klikacz/Clicker
Źródło: HBO

Finał odcinka miażdży mózg

Cała akcja przyspiesza dopiero we wspomnianym wcześniej muzeum, w którym dochodzi do konfrontacji z zakażonymi. Jak pewnie się domyślacie było intensywnie i dramatycznie. Dzięki tym wydarzeniom poznajemy serialowe klikacze z bardzo bliska oraz dowiadujemy się nieco więcej o zasadzie działania grzybów. Mianowicie w przeciwieństwie do gry komputerowej tutaj zainfekowani mogą być ze sobą połączeni poprzez grzybnię i w ten sposób informować się na wzajem na przykład o zagrożeniu. Jest to ciekawy koncept, który Neil Druckmann docenił na tyle, że żałował, że nie wprowadził tego pomysłu do samej gry. Wówczas rozgrywka byłaby jeszcze bardziej przerażająca.

Największą petardę dostajemy jednak na samiutki koniec. Ponownie grający w grę nie będą mieli aż tak dużego zaskoczenia, choć scenariuszowo jest tutaj spora zmiana w stosunku do wydarzeń z gry. Chodzi mi oczywiście o dalsze losy Tess. W każdym razie emocji tutaj nie brakuje, co jest tym, co najbardziej zbliża serial do pierwowzoru, bo moim zdaniem silne emocje to największa siła The Last of Us. A przez to, że taki ładunek emocjonalny dostajemy na sam koniec odcinka, to oczekiwanie na kolejny staje się prawdziwą mordęgą.

The Last of us - Zarażeni. Ellie.
Źródło: HBO

Podsumowanie

Jak pewnie się już domyślacie, wciąż jestem zachwycony serialowym The Last of Us. Jestem pełny podziwu w jaki sposób poszanowano materiał źródłowy (może czas na apel o realizację Wiedźmina przez HBO?) i z jakim ogromem szczegółów zrealizowano tę wciągającą historię. Jak na razie twórcy doskonale potrafią mnie zaangażować i oddać doskonale klimat postapokalipsy grzybo-zombie. Mam też nadzieję na więcej takich smaczków, jak retrospekcja z Indonezji, które będą rozbudowywać i uzupełniać świat przedstawiony. Mogę tylko polecić, a wręcz nakazać oglądanie tego serialu.

The Last of Us, sezon 1, odcinek 2 – Zarażeni – recenzja
Tagi:                    
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.