Uwaga! Recenzja zawiera spoilery z pierwszego sezonu serialu Wiedźmin: Rodowód krwi.
Uważam uniwersum Wiedźmina za jedno z lepszych w historii literatury. W świetny sposób udowodnił to CD Projekt RED, tworząc gry idealnie rozwijając ten świat. Gdy zaś świat obiegła informacja, że Netflix wyprodukuje serial na podstawie książek, byłem zachwycony. Tak mniej więcej do trzeciego odcinka. 🙂 Informację zaś o tworzeniu prequela przyjąłem – delikatnie mówiąc – sceptycznie. Kolejne zwiastuny potęgowały niepokój, aż na święta dostaliśmy wszystkie cztery odcinki zamiast obiecanych sześciu. Od razu wam powiem, że nie było tak źle, jak się spodziewałem. Był o wiele, wiele gorzej.
Fabuła? A po co?
Oczywiście jakaś historia tu jest. Nie ma może ona jakoś specjalnie sensu, ale faktycznie istnieje. Z grubsza chodzi o to, że czarodziej pragnie władzy i dokonuje przewrotu pałacowego, co z kolei nie podoba się naszej protagonistce, czyli niejakiej Eile. Postanawia ona się zemścić, a przy okazji zbiera ekipę (łącznie 7 osób), które napędza nic innego, jak chęć zemsty. Nie żartuję. Każdy z tych siedmiu wspaniałych ma jedną motywację: zemstę. Bardzo szanuję tę decyzję scenarzystów, zamiast męczyć się i wymyślać każdej postaci historię, zaoszczędzono czas i wysiłek mówiąc nam, że po prostu chce się mścić. Tak więc przez te cztery odcinki widzimy, jak ekipa się zbiera, a następnie szykuje do ataku stolicę elfiego królestwa.
Gdzieś w tak zwanym międzyczasie dowiadujemy się, że zły czarodziej posiadł wiedzę jak przedostać się do innego świata i ściąga stamtąd potwora, który pomaga mu rządzić. Choć może być to dla was szokiem, nasza dzielna siódemka pokonuję złego czarodzieja, a żeby pokonać potwora stwarzają pierwszego wiedźmina. Po pokonaniu złych postaci następuję słynna koniunkcja sfer i w świecie pojawiają się ludzie. A w brzuchu Eile rośnie potomek pierwszego wiedźmina. I tak oto kończy się historia siedmiu.
No, parę niedociągnięć jest…
Jest to serial zły. Wręcz powiedziałbym tragiczny i to zarówno z perspektywy fana prozy Sapkowskiego, jak i miłośnika seriali. Wspomniałem już o kompletnym braku motywacji postaci, ale dodajmy do tego kiepską grę aktorską i tragiczną reżyserię. Wyraźnie widać, że w wielu scenach aktorzy nie bardzo wiedzą co zagrać i brakuje im poprowadzenia. Co prawda efekty specjalne nie były najgorsze, ale mam wrażenie, że Netflixa stać na trochę więcej. Dodajmy do tego skrócenie materiału z sześciu do czterech odcinków i mamy przepis na katastrofę.
Bądźmy szczerzy, jeśli na ten serial natknie się zwykły „zjadacz seriali”, to zapewne wynudzi się podczas tych czterech odcinków, ale po końcowych napisach po prostu wzdrygnie ramionami. Jeśli jednak postanowi obejrzeć to ktoś, kto zna wiedźmiński świat, to będzie przecierał oczy ze zdumienia. Mimo że w książkach jest niewiele o tym okresie, to twórcy prawdopodobnie je pominęli przy czytaniu. Zacznijmy od tego, że książkowy Avallach (tak odmienny od tego serialowego) wspomina o bogactwie i przepychu świata elfów. Wręcz zarzuca ludziom (Geralt też o tym wspomina), że obecny świat powstał na fundamentach pięknych miast. Wspaniałe opisy elfich budowli są w książce niesamowite. Natomiast w tym serialu, po pierwsze, nie widzimy nic z tego przepychu, po drugie, pada hasło, że elfy budowały na krasnoludzkich fundamentach.
Tak samo motyw pierwszego wiedźmina: podczas gdy w książce pada podejrzenie, że ten cech stworzył jakiś mag renegat i nie było to takie proste, tutaj wystarczyło serce potwora i parę czarów. Zdecydowanie za prosto, jak na tego typu wydarzenie. Również Dziki Gon jest w serialu czymś zupełnie innym.
Wiedźmin… Czy warto? Tak! Warto uciekać!
Nie jestem w stanie znaleźć jakichkolwiek pozytywów tego serialu. Nie polecam i proponuję te cztery godziny spędzić o wiele produktywniej. Skopać ogródek, spać, leżeć na łóżku. Cokolwiek. Ciężko mi jest zrozumieć, że ktoś przeczytał ten scenariusz i stwierdził: „Dobre, robimy to!”. Aż szkoda, że Michelle Yeoh wystąpiła w tej produkcji. Poważnie obawiam się tego, co nas czeka w 3 sezonie wiedźmina.