Historia MCU według Śmiecha – cz. 3: Cesarz jest nagi

Marvel Cinematic Universe przez 10 lat stało się największą i najbardziej rozpoznawalną franczyzą popkultury. Dzieciaki szalały, kasa płynęła, ale – jak już wspominałem ostatnio – na całości zaczęły pojawiać się pierwsze rysy. I nie mam tu na myśli znanych i uznanych, którzy, jak Martin Scorsese, od samego początku krytykowali MCU jako płytką rozrywkę dla mas. Widzowie też przestali w pewnym momencie bezkrytycznie przyjmować wszystko, co było im podane. Trwająca od 2021 roku czwarta faza pokazała, że MCU trapią spore problemy, które wcześniej wielu ludzi ignorowało. Przygotujcie się na marudzenie…

O czym ta historia?

W moim osobistym odczuciu po zakończeniu trzeciej fazy i pokonaniu Thanosa w filmie Avengers: Koniec gry ludzie byli już trochę znudzeni i przesyceni filmami superbohaterskimi – jakkolwiek widowiskowe by one nie były. Niestety producenci chyba nie za bardzo mieli pomysł na to, jak dalej ciągnąć historię i co zrobić, by odzyskać powoli uciekających widzów.

Oficjalnie 23 filmy pełnometrażowe tworzące Sagę Nieskończoności opowiadały zamkniętą, ale bardzo rozbudowaną historię. Ludzie przyzwyczaili się do widowiskowości i – jak to bywa – MCU wpadło w pułapkę. Nowe produkcje muszą być jeszcze bardziej widowiskowe, szokujące i wybuchowe od poprzednich. To trochę tak, jak z polityką i populistami. 🙂 Jeśli jedna partia da ludziom coś, do czego społeczeństwo się przyzwyczai, to inna – żeby ich przebić – musi zaproponować więcej. Albo tak, jak z używkami czy adrenaliną, do których przyzwyczaja się organizm. Małe dawki przestają wystarczać. Rozumiecie mechanizm, prawda?

Thanos
Źródło: Marvel Studios

Żeby podtrzymać zainteresowanie włodarze Marvel Studios wpadli na pomysł czegoś jeszcze większego i jeszcze bardziej widowiskowego, niż zagrożenie w skali naszego wszechświata. Co może być potężniejsze? Cóż… Większe może być tylko zagrożenie w skali wielu wszechświatów. Logiczne, prawda? 😉 I tak oficjalnie od roku 2021 trwa kolejna saga nazywana Sagą Multiversum.

Problem w tym, że nie za bardzo widać ten wątek w wyświetlanych produkcjach. Do tego momentu udostępniono już 7 filmów kinowych i tylko w jednym (Doktor Strange w multiwersum obłędu) poruszono temat wszechświatów równoległych. Dopiero nadchodzący lada dzień Ant-Man ma to zmienić. Poza filmami pełnometrażowymi na czwartą fazę składa się jeszcze 8 seriali na platformie Disney+, ale tam z kolei tylko dwa zahaczały odrobinę o motyw wieloświata.

Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem takiego tymczasowego omijania głównej fabuły byłoby, gdyby wszystkie te produkcje wprowadzały wątki i postacie, które później okażą się kluczowe dla przewodniego motywu. Jest jednak jeden tyci-tyci problem…

Za dużo MCU!

Produkcje spod szyldu MCU zaczęły wychodzić coraz częściej i gęściej, a opanowanie wszystkich postaci i wątków pobocznych zaczęło sprawiać ogromny problem.

Pierwsza faza składała się tylko z 6 filmów pokazanych na przestrzeni 4 lat (to 1-2 filmy na rok). Druga faza też ma 6 filmów, ale tym razem trwała tylko 2 lata (czyli 3 filmy na rok). Ale to nic! Trzecia faza MCU to aż 11 filmów skomasowanych w tylko trzy lata! To daje prawie 4 filmy rocznie. To dużo, ale jeszcze do ogarnięcia dla przeciętnego dzieciaka czy dorosłego widza – przy założeniu, że mamy w nosie seriale poboczne (jak Agenci T.A.R.C.Z.Y., czy Daredevil), o których nie wspominano w pełnometrażówkach.

Czwarta faza – przypominam: trwająca na razie dwa lata – to już 7 filmów pełnometrażowych i aż 8 seriali (każdy po kilka odcinków) tworzących całość, z których każdy opowiada w zasadzie o innych bohaterach. A będzie tego więcej.

A najciekawsze robi się to, że do kanonu oficjalnie wchodzą seriale, które wcześniej można było ignorować. W serialu Hawkeye pojawia się Kingpin – główny złoczyńca w Netlixowym Daredevilu. Z kolei sam Daredevil pojawia się w serialu Mecenas She-Hulk. Ogarnięcie wszystkich postaci, nawiązań i mrugnięć okiem do fanów robi się po prostu niemożliwe, a do oglądania czegokolwiek trzeba się teraz przygotowywać, żeby wyłapać wszystkie scenariuszowe niuanse.

Trzech ziomków. Jeden z MCU i dwóch spoza.
Źródło: Marvel Studios

Jeśli pominiemy dostępny tylko na platformie Disney+ serial WandaVision, to nie zrozumiemy głównej osi filmu Doktor Strange w multiwersum obłędu. Jeśli nie widzieliśmy w latach 2002-2014 wszystkich filmów o Spider-Manie z Tobey Maguirem albo Andrew Garfieldem, to nie zrozumiemy wszystkiego z Marvelowskiego Spider-Man: Bez drogi do domu. I tak dalej, i tak dalej…

Lubię popkulturę i jestem typowym geekiem, więc od wielu lat jestem na bieżąco. Ale próg wejścia dla moich nastoletnich synów jest duży, a dla kogoś jeszcze świeższego prawie nieosiągalny.

Nie wspominam już o tym, że część produkcji jest dostępna tylko na płatnej platformie streamingowej Disney+. Jeśli nie masz abonamentu, to ojej, bardzo nam przykro…

Za wielkie to MCU!

Gdy na MCU składało się kilka filmów, to całe przedstawione w nich uniwersum było bardzo spójne. To jednak jest prawie niemożliwe przy kilkudziesięciu produkcjach i fabuła coraz bardziej się rozjeżdża, a widzowie coraz częściej zadają sobie pytania o konsekwencje tego, co widać na ekranie.

Zeus. "Bóg", któremu przebicie kręgosłupa nic nie robi złego.
Źródło: Marvel Studios

Weźmy takiego Thora i różnej maści „bogów”. W początkowych filmach wytłumaczono, że Thor, Odyn i cała reszta Asgardczyków, to tak naprawdę rasa obcych tylko podobnych do ludzi z wyglądu, ale długowiecznych i bardzo zaawansowanych technologicznie. Asgardczycy odwiedzali dawno temu Skandynawię i to zapoczątkowało mity o nordyckich bogach. I ja to kupuję. Podoba mi się to podejście. Nawet w filmie Ethernals wspomniano, że grecka Athena to ludzkie wyobrażenie portretowanej przez Angelinę Jolie postaci nazwanej Thena.

Ale jeśli tak, to jakim do diaska cudem w filmie Thor: Miłość i Grom pojawia się cały panteon bogów? Kim są Zeus, Rapu i cała reszta postaci pokazanych w mieście Omnipotencji? A Bao – bóg klusek? No okej… W samodzielnym filmie to dosyć śmieszne, ale jak to się ma do reszty budowanego wcześniej uniwersum? Zresztą cała główna oś filmu, by ogrywany przez Christiana Bale’a Gorr zabijał bogów, powodowała u mnie podczas seansu ciągłe zadawanie pytania: zabijał bogów, czyli kogo tak naprawdę?

A skoro już przy ostatnim Thorze jesteśmy… Finalnie pokazano nam, że Gorr mógł ostatecznie wypowiedzieć w Królestwie Wieczności (chyba tak to się nazywało) jedno życzenie. Wybrał przywrócenie córki. W porządku… Ale w takim razie dlaczego Thanos nie mógł tu wcześniej przybyć i wypowiedzieć życzenia o zniszczeniu połowy ludności? Po co było szukanie przez wiele filmów kamieni nieskończoności, skoro można było wszystko załatwić jednym życzeniem wypowiedzianym w odpowiednim miejscu?

Wygląda na to, że wcześniej w MCU nikt nie zauważył tego ktosia. W sumie łatwo go przeoczyć. Ma kilka kilometrów wielkości.
Źródło: Marvel Studios

Dlaczego w Ethernals pokazano wystającego z oceanu Celestialsa? Nikt nie zwrócił wcześniej uwagi na to, że z wody wystaje wielkości kilku kilometrów głowa i ręka? Gdzie w trakcie wielkich walk i bitew są te dziesiątki bohaterów, a z wrogiem walczy tylko główna postać danego filmu? Mam wyliczać dalej?

„The Message”

Na koniec zostawiłem coś, co mnie osobiście bardzo boli. Lubię i cenię dobrą i spójną fabułę. Taką, która w ramach świata przedstawionego jest konsekwentna. Tymczasem ostatnie produkcje spod znaku MCU porzucają konsekwencję na rzecz widowiskowości, albo – co gorsza – próby przedstawienia postaci w określonym świetle. Najczęściej innym, niż to wynika z motywacji, czy reguł na ekranie.

Najbardziej dobitnym możliwym przykładem jest serial Mecenas She-Hulk, który kobiety stara się pokazać jako żyjące w zagrożeniu, napastowane, poniewierane. Ale to tylko ciągle powtarzane słowa w dialogach, w które ma uwierzyć widz, bo w działaniach postaci nic takiego nie ma miejsca. Pisałem już o tym w recenzji, ale powtórzę: kobiety w Mecenas She-Hulk to prawniczki, bogate influencerki z linią własnych kosmetyków, itd. Gdzie tu ciężkie życie i poczucie zagrożenia?

Poziom MCU czwartej fazy: twerk uciemiężonych kobiet.
Źródło: Disney+

W serialu Falcon i Zimowy Żołnierz osoby, którym zabrano dorobek życia i które – poniekąd słusznie – walczą o swój byt z opieszałymi politykami, są antagonistami historii. A rozwiązaniem wszystkich problemów są słowa Falcona do polityków i jego monolog, by „bardziej się starali”. Czasami miałem wrażenie, że scenariusz na silę stara się pokazać, kto jest tym złym, bo inaczej widz mógłby nie zrozumieć.

Zresztą nawet wcześniej, bo w filmie Czarna Pantera Kilmonger miał dobrą motywację: chciał wykorzystać zasoby bogatego kraju, by ulżyć los biedniejszym czarnoskórym na świecie. Problem w tym, że gdy tylko jakiś antagonista ma dobre intencje, to scenariusz najczęściej szybko każe mu zrobić coś, co momentalnie przekreśla go jako dobrą postać. Szybko przypinana mu jest łatka „po trupach do celu”, która usprawiedliwia walkę z tym „złym”. Dla Killmongera tym momentem było chyba zabicie Ulyssesa Klaue’a i spalenie plantacji.

Jeden z kilku antagonistów MCU z dobrymi intencjami.
Źródło: Marvel Studios

Tak czy inaczej, ostatnio mam wrażenie, że działania bohaterów są jakby irracjonalne. Co innego się mówi, a co innego pokazuje (albo stara pokazać) i ten rozjazd bardzo mi się nie podoba.

Quo vadis, MCU?

Filmowe podsumowanie roku 2022 naszej redakcji pokazuje, że jesteśmy już znużeni Marvelem. Uważam, że MCU cierpi na coraz większe problemy ze spójnością i powtarzalnością, a co najgorsze: gdzieś po drodze zgubiono to, co na początku stanowiło największą siłę marki i co pozwoliło wybić się MCU ponad przeciętność. Mam na myśli dobre, logiczne scenariusze z wyrazistymi i konsekwentnymi bohaterami.

Co dalej? Ja jestem znudzony nie tylko MCU, ale całym kinem superbohaterskim (może poza dekonstrukcją w stylu The Boys). Tymczasem Marvel Studios nie zwalnia i zapowiada kolejne produkcje i bohaterów, których wtłoczy do uniwersum po tym, gdy innym wytwórniom skończy się okres licencjonowania.

A konkurencja nie śpi. Miesiąc temu James Gunn ogłosił powstanie nowego filmowego uniwersum z bohaterami DC.

Czas pokaże, co z tego wyniknie.

Historia MCU według Śmiecha – cz. 3: Cesarz jest nagi
Tagi:        
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.