Różowe lata 90, Sezon 1, recenzja

Netflix próbuje wykorzystać nostalgię i przywraca do życia kolejną produkcję po Pełnej Chacie. Tym razem padło na kultowe w niektórych kręgach Różowe lata 70., opowiadające o trudach dorastania w latach 70., szalonej dekadzie – zwłaszcza w USA. Teraz bohaterowie wracają 20 lat później, czyli przenosimy się do lat 90. i poznajemy kolejne pokolenie Formanów, a konkretnie córkę Erica Formana, która postanawia spędzić wakacje u dziadka Reda i babci Kitty. Jak twórcy poradzili sobie z zupełnie inną dekadą? Oceniam.

Hello, Winsconsin

Pamiętam mój wpis na naszym fanpage po obejrzeniu pierwszego odcinka tego serialu. Zdanie swoje podtrzymuję: pilot jest tragiczny. Jest wręcz tak słaby, że poważnie zastanawiałem się, czy jest sens oglądać dalej.

I śpieszę się poinformować was drodzy czytelnicy, że sens był. A dokładnie dla postaci Reda (Kurtwood Smith) i Kitty (Debra Jo Rupp). Każda scena z dziadkami to złoto najwyższej próby. Wyraźnie widać jak ci aktorzy czują te postacie i lubią ich grać. Wiecznie poirytowany Red, narzekający na młodzież oraz spragniona uznania Kitty już w oryginalnym serialu byli moimi ulubieńcami, a tutaj wywindowali się na klasę światową. Co ciekawe praktycznie wszystkie sceny z oryginalną obsadą (poza pilotem, chociaż tam też Kelso dał radę) są po prostu świetne. Moim prywatnym ulubieńcem jest Fez, który nieodmiennie mnie bawił ze swoimi rozterkami. Mam podejrzenie, że gdyby fabuła kręciła się wokół Erica, który dajmy na to rozwiódł się z Donną i wraca do rodzinnego domu, mielibyśmy jeden najlepszych sitcomów w tym roku.

Niestety scenarzyści poszli innym tropem, czyli tak jak pokazywali nastolatków z lat 70., tak teraz damy to samo, ale z następnym pokoleniem. I to był błąd.

Występy oryginalnej obsady to perełki
Źródło: Netflix

Ta dzisiejsza młodzież

Największym problemem nowego pokolenia jest to, że jest po prostu nijakie. Zamiast pełnokrwistych postaci, jak w oryginale, dostaliśmy chodzące stereotypy. Mamy tu niezbyt mądrego sportowca, kujonkę, ale niestety brakuje im tej magicznej wartości dodanej. Z kolei problemy, z którymi się borykają, są tak samo sztampowe. Mamy odcinek, w którym próbują zdobyć piwo. W innym Leia – czyli główna bohaterka (15-latka) – chce przeżyć pierwszy pocałunek albo jest zazdrosna o młodego Kelso, bo ten spotyka się z inną dziewczyną. Wszystkie te motywy widzieliśmy w milionach innych produkcji i w zasadzie scenarzyści nie są nas w stanie tu zaskoczyć. Podobnie chemia w tej nomen omen błyskawicznie zorganizowanej grupie nie do końca działa. Dopiero pod koniec sezonu, gdy Leia prawie całuję się z Natem, zaczyna się dziać coś interesującego. Ciężko powiedzieć z czego wynikają te problemy. Normalnie podejrzewałbym scenarzystów, ale sceny z dziadkami czy oryginalna obsadą pokazują, że potrafią być zabawni. Jednak wyraźnie coś nie działa z nową ekipą.

Kolejny problem to lata 90. W oryginale wszystko od muzyki poprzez stroje krzyczało o jakiej dekadzie mówimy. Tutaj często zapominałem, że czas akcji to 1995 rok. W internecie już krąży sporo uwag co do zgodności historycznej tej produkcji. Nawet wspominanie kultowych filmów z tamtych lat nie działa, bo jest to wyraźnie na siłę. Zasmuciło mnie to tym bardziej, że akurat tę dekadę pamiętam osobiście i liczyłem, że pochłonie mnie fala nostalgii.

Na koniec tego wątku muszę jeszcze o czymś wspomnieć. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że lubię doczepiać się o szczegóły. Tutaj niesamowicie zabolał mnie wątek piwnicy u Formanów. Chodzi mi oto, że gdy po 20 latach Leia zabiera nowo poznaną ekipę (swoją drogą ciekawe gdzie spotykali się wcześniej) do piwnicy widzimy, że nie zmieniła się się ona od czasów Erica i Donny. Nawet kanapa została. Zawsze myślałem, że w dwie godziny po wyprowadzce Erica Red spali wszystko, czego dotykał Kelso. Co gorsza młodzi znaleźli tam dość szybko marihuanę co oznacza, że Kitty tam nie sprzątała, ale z drugiej strony jak na brak sprzątania, to było tam zaskakująco czysto. Nie do końca byłem zadowolony z takiego obrotu sprawy.

Najlepsze postacie w serialu
Źródło: Netflix

Warto włączyć Różowe lata 90.?

Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Z jednej strony mamy tradycyjne klisze i niezbyt ciekawą grupę młodzieży. Z drugiej mamy Reda, Kitty i Feza. Wydaje mi się, że dla kogoś, kto jest fanem serialu Różowe lata 70. zabawa będzie całkiem niezła, a spotkanie ze starymi przyjaciółmi będzie bardzo miłe. Jeśli jednak ktoś nie oglądał oryginalnego serialu albo on go nie zachwycił, to ta produkcja będzie zwykłym lekko nudnawym przeciętniakiem. Netflix już potwierdził drugi sezon i będzie on miał więcej odcinków, więc liczę, że zostaną wyciągnięte wnioski.

Różowe lata 90, Sezon 1, recenzja
Tagi:    
Avatar photo

Bartosz Krzywosz

Chciałbym mieszkać w South Parku, a pracować w Dunder Mifflin. Lubię kosmiczne przygody, pośmiać się i wypić piwo z przyjaciółmi. Wielki fan kina gangsterskiego oraz dawnego kina PRL. Chociaż Kilera też lubię. :) A boję się tylko dwóch rzeczy: że niebo spadnie mi na głowę i że przyjdzie po mnie Pickle Rick.