
Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z piątego odcinka serialu Mandalorianin.
Przyznaję, że dość trudno jest mi ocenić wczorajszy odcinek serialu Manalorianin. Z jednej strony intryga zaczyna się zagęszczać i dla sporej ilość widzów zakończenie odcinka i zbliżający się koniec sezonu mogą być ciekawe, ale z drugiej… Ech… Bardzo nie podoba mi się prowadzenie scenariusza i pewien problem „skali”. Zacznijmy jednak od fabuły.
O dylatacji czasu słów kilka
Piraci, którzy pojawili się w pierwszym odcinku i o których zapomniano na kilka tygodni, tym razem o sobie przypominają i atakują Nevarro, by zemścić się za śmierć kilku swoich. Przypominam, że zawód pirata wiąże się z pewnym podwyższonym poziomem ryzyka. 🙂 Jeśli ktoś decyduje się na taką drogę kariery, to raczej powinien liczyć się z tym, że może zginąć w strzelaninie na ulicy z samozwańczym szeryfem. 🙂
W każdym razie szef piratów – przypominający skrzyżowanie Potwora z Bagien z Davy Jonesem – atakuje miasteczko, a kierujący nim Greef Karga próbuje ściągnąć pomoc w postaci sił Nowej Republiki. I tu mam spore zastrzeżenie do scenarzystów. Greef wysyła wiadomość do kapitana Carsona Tevą, czyli podstarzałego pilota X-Winga znanego z poprzednich odcinków. Ten, po jej odebraniu, leci do stolicy, by tam skonsultować wysłanie oficjalnej pomocy, odbija się od biurokratów, leci potem do kryjówki Mandalorian i tam przekazuje Din Djarinowi, że Nevarro jest pod ostrzałem. Din namawia swoich, by razem uratować osadę, a na końcu wszyscy udają się na odsiecz.
Rozumiecie już, co chcę powiedzieć? 🙂 W czasie, gdy działy się te wszystkie wydarzenia, musiało minąć sporo czasu. Piraci mieli zapewne kilka dni na to, żeby zrównać osadę z ziemią, a także znaleźć i wyrżnąć wszystkich mieszkańców, ale to się nie stało. Greef razem z ocalałymi uciekają dosłownie kilka kilometrów dalej, by na powierzchni (nie w jaskiniach), prawie na widoku, spokojnie czekać na odsiecz. Bardzo boli mnie brak poczucia skali galaktyki. Ta cała sekwencja pokazuje, że można od tak sobie na herbatkę przeskoczyć z jednego krańca galaktyki na drugi i że czas nie jest tam żadnym problemem. Przypominam, że w Grze o Tron to była jedna z wielu poważnych wad ostatnich sezonów.
Mandalorianin, Bo-Katan i ktoś jeszcze…
Na szczęście sama walka piratów z Mandalorianami jest w porządku i za bardzo nie ma się czego przyczepić. Był moment, gdy „nasi” byli otoczeni i już się wydawało, że poniosą klęskę, ale wtedy do akcji wkroczył ktoś, kto odwrócił szalę zwycięstwa. Było kilka postrzałów, kilka wybuchów – klasyk.
Ciekawie zrobiło się potem. Najpierw szefowa Mandalorian stwierdziła, że Bo-Katan może odsłonić twarz i wyruszyć w galaktykę w celu zjednoczenia wszystkich Mandalorian – dość mocno potwierdza to moją teorię, że Bo-Katan ostatecznie uda się zostać przywódcą. A później zrobiło się jeszcze ciekawiej. Gdzieś w przestrzeni kosmicznej, kapitan Teva trafia na wrak promu klasy Lambda, którym najprawdopodobniej przewożono złapanego w poprzednim sezonie moffa Gideona. Więźnia nie ma i chyba został odbity. Przez kogo? Tego jeszcze nie wiadomo.
Mam wrażenie, że motywem przewodnim trzeciego sezonu Mandalorianina jest to, w jaki sposób Nowej Republice nie udało się utrzymać władzy po śmierci Imperatora w bitwie nad Endor i wysadzeniu drugiej Gwiazdy Śmierci. Pamiętam, że po premierze filmu Przebudzenie Mocy zastanawialiśmy się nad tym, w jaki sposób powstało Imperium-bis (przepraszam… Nowy Porządek) i jak udało się mu zapanować nad galaktyką. Chyba powoli dostajemy odpowiedź. Nowa Republika jest słaba i nie ma wystarczających sił, by w rozsądny sposób rządzić całością. Musi ratować się abolicją i korzystaniem z osób, które zaledwie kilka lat wcześniej służyły Imperium – to pokazano nam w trzecim odcinku. Tutaj wprost powiedziano, że Nevarro nie ma co liczyć na pomoc. Do tego dodajmy fakt, że elity mają w nosie, kto jest u władzy i że gdzieś tam wszędzie są osoby, którym życie z Imperium pasowało.
Ale czy tych motywów nie jest za dużo? Odkupienie Din Djarina, odkupienie Bo-Katan, porażka Nowej Republiki… A to dopiero piąty odcinek. 😉
Ciekawostki
Największą atrakcją odcinka jest chyba pojawienie się na ekranie – po raz pierwszy w serialu nieanimowanym – postaci Zeba Orreliosa, znanego wcześniej z serialu Star Wars: Rebelianci. I powiem tak: o ile nie mam jakiegoś wielkiego sentymentu do postaci, o tyle zaskoczyło mnie, jak świetnie udało się specom od CGI uwiarygodnić to, że Zeb pojawia się na ekranie. Mimika twarzy, ruch ciała, gestykulacja – to wszystko zostało świetnie przygotowane, jak na postać tworzoną tylko w pamięci komputera. Byłem zachwycony jakością animacji. 🙂
Co dalej? Obawiam się, że nic. Będę oglądać serial do końca, ale mam wrażenie, że jest on dość przewidywalny. Ciągle twierdzę, że nie jest pozycja wybitna, ale jako przerywnik po dniu pracy czy szkoły może się nadaje. Byle tylko nie wgryzać się w logikę i konsekwencje. 🙂