
Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z filmu Kingsman: Pierwsza Misja.
Za co cenię serię Kingsman? Szalona i wartka akcja oraz zwariowany humor. W zasadzie nie wymagam nic więcej. Czy wobec tak postawionej sprawy prequel daje radę? Otóż nie do końca.
Kilka niedociągnięć jest…
Siłą w dwóch poprzednich częściach serii był Egssy, który wbijał szpilkę w nadętą szlachecką rodzinę Kingsman. Jego – umówmy się – dość niewybredne żarty i swoista reprezentacja grupy proletariackiej nadawała tak potrzebnego humoru i swoistego wentylu, gdy robiło się zbyt „szlachecko”. I tutaj twórcy filmu opowiadającego o początku organizacji stanęli przed trudnym zadaniem. Jak bowiem zachować ten specyficzny, humor nie mając tej postaci? Moim zdaniem lekko polegli.
Przez cały film widzimy działania Orlando Oxforda (Ralph Fiennes), który tworzy całą siatkę szpiegowską, aby powstrzymać tajemniczego przeciwnika, który ma zamiar rozpętać chaos. Teoretycznie wszystko się tutaj zgadza, jednak ciężko się nie oprzeć wrażeniu, że twórcy nie bardzo wiedzą, jak sobie poradzić z fabułą. Teoretycznie Orlando robi to wszystko, aby uchronić syna przed wojną, jednak śmierć potomka ani nie kończy operacji, ani nie daje „pchnięcia” do większego rozwoju organizacji. Warto też odnotować, że śmierć Conrada była co najmniej dziwna i w zasadzie niepotrzebna.
Podobny problem mam ze stworzeniem organizacji Kingsman. W zasadzie wchodzimy tu na gotowe. Po prostu Orlando widząc, że syn koniecznie chce walczyć na wojnie, pokazuje mu, że stworzył całą siatkę szpiegów. Dlaczego? Osobiście bardziej bym wolał zobaczyć, jak ten koncept dojrzewa, pierwsze próby, a nie już działającą, prężną organizację.
Kolejny problem to zmarnowany potencjał antagonisty. Pamiętacie szalonego Samuela L. Jacksona albo Julianne Moore? Tutaj antagonista jest schowany na najwyższej górze i praktycznie przez cały film kryję swoją twarz w cieniu. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że twórcy zaplanowali twist z jego tożsamością i dlatego jego twarz była zakryta. Problem tylko w tym, że przez to nie budzi on ani grozy, ani zaciekawienia. Ot, jakiś szaleniec, którego wszyscy się boją. Nie do końca jestem z tego zadowolony.

A gdzie tu są dociągnięcia?
Powyższy akapit mógłby wskazywać, że film jest tragicznie zły. Śpieszę z informacją, że nie jest tak źle, a parę motywów bardzo mi się spodobało. Zdecydowanie należy pochwalić scenarzystów za bardzo ciekawe podejście do historii.
Mamy tu na przykład zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie. Bardzo dobrze zostało to przedstawione, a jako że I wojna światowa to temat rzadko eksplorowany, tym bardziej przykuł moją uwagę. Podobnie jak przedstawienie losów cara Mikołaja oraz jego rodziny. To z kolei nowość w serii, jako że wreszcie mogliśmy zobaczyć Kingsman działające na tle autentycznych wydarzeń historycznych. Jednak pamiętajmy, że to „licentia poetica”, więc nie radzę uczyć się historii z tego filmu.
Na początku wspomniałem, że cenię tę serie miedzy innymi za szaloną akcję. I w tym momencie nie mogę ominąć postaci Rasputina, która dała namiastkę tego, co widzieliśmy w pierwszej części w słynnej scenie w kościele. Szalona walka i charyzmatyczny przeciwnik. Gdyby nie te momenty, film dość mocno spadłby w moim rankingu.
Oczywiście mamy tu też multum nawiązań do serii od rezydencji Oxforda, siedzibę krawca, a także takie niuanse jak numer przebieralni czy parasol-broń. Ostatnie zaś minuty to prawdziwy początek serii Kingsman i nie ukrywam, że miło było zobaczyć agentów przy słynnym stole. W zasadzie skoro twórcy i tak nie pokazali, jak Oxford wpadł na pomysł siatki szpiegowskiej, to mogli zacząć od tej sceny i przynajmniej mi o wiele lepiej by się to oglądało.

Czy warto to obejrzeć Kingsman: Pierwsza misja?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Obawiam się, że osoby nie znające serii lekko się wynudzą (poza akcją z Rasputinem) i raczej nie zdecydują się na obejrzenie innych części. Z kolei fani mogą się czuć lekko zawiedzeni (tak jak ja). Jednak mimo wszystko uważam, że jest to mocny średniak i spokojnie można go odpalić do przysłowiowego kotleta. A fani zawsze mogą się pobawić w wyłapywanie easter egów.