Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z ósmego odcinka serialu Star Trek: Picard.
Chciałbym pomarudzić o serialu Star Trek: Picard, ale trudno mi to robić przy trzecim sezonie. I nie jest to kwestia tego, że ujęła mnie nostalgia i powrót bohaterów, których znam od 35 lat. Jak pokazał szósty odcinek nadmiar nostalgii może bardziej szkodzić, niż pomagać, a ja staram się nie dać nabierać na tanie sztuczki scenarzystów. 🙂 Zawsze nadrzędna powinna być fabuła. Rzecz w tym, że twórcom jakoś udaje się trzymać mnie przy ekranie i robią to o wiele skuteczniej, niż w poprzednich sezonach. Dlaczego? Bo tym razem fabuła i historia mają sens i trzymają się kupy.
Picard vs Vadic
Poprzedni odcinek skończył się bardzo źle, dla naszych protagonistów. Kapitan Vadic zdobywa okręt z pomocą Lore’a, którego świadomość ostatecznie przejmuje ciało androida. Do uroczystości obchodów Dnia Granicy – gdzie zbierze się cała śmietanka Floty i gdzie stanie się coś złego – zostają godziny. Wiemy tylko, że Vadic czegoś chce od Picarda-juniora i nawet on sam nie ma pojęcia dlaczego.
Delikatny problem polega na tym, że wszyscy wiemy kto w takim serialu będzie górą i ostatecznie wyjdzie na swoje. 🙂 Pod tym kątem historia może być trochę przewidywalna, ale na szczęście cały czas widzom pozostaje radość z odkrywania drogi do sukcesu.
Młody Jack, w porywie odpowiedzialności, staje do konfrontacji z Vadic – wcześniej wyjawiając Picardowi i Beverly, co się z nim dzieje. W końcu! Myślę, że odrobina kłopotów bohaterów mogłaby być pominięta, gdyby Jack był bardziej szczery i szybciej podzielił się kluczowymi dla fabuły rewelacjami. 🙂 Nie mniej, muszę tę postać pochwalić, bo ewidentnie zmienia się pod wpływem wydarzeń. Picard-junior nie jest płaski i definiowany przez jedną cechę, jak niektóre gloryfikowane inne postacie z tego uniwersum, a to dobrze świadczy o scenarzystach. Jack jest innym człowiekiem, niż kilka odcinków temu. Staje na wysokości zadania i jest nawet gotów się poświęcić, by ratować resztę. Zastanawiam się tylko co by się działo, gdyby nie pomoc Daty.
Przebudzenie Daty
To, że to Data finalnie pokona Lore’a i przejmie ciało androida, było pewne. Ucieszyło mnie jednak to, że połączenie jaźni Daty i Lore odbyło się tak naturalnie i w niewymuszony sposób. Nie przeszkadzały mi nawet wrzucane co chwilę nawiązania do serialu sprzed 30 lat, a pokazanie jednego z rekwizytów – hologramu Tashy Yar – nawet pochwalam, bo fabularnie był bardzo ważny dla postaci Daty i jego rozwoju. W każdym razie Data ewoluuje i staje się bardziej ludzki, niż kiedykolwiek wcześniej, a ponadto przejmuje kontrolę nad statkiem i samodzielnie rozprawia się z intruzami.
W tym momencie pojawia się mały problem… Łatwość, z jaką Data przejął kontrolę nad okrętem, była zbyt duża i przypominało to trochę rozwiązania typu „deus ex machina”. Skądś – nie wiadomo skąd – pojawia się ratunek, by w ostatnim momencie pozamiatać antagonistami. A gdyby Dacie nie udało się w konfrontacji z Lorem? Jeśli Picard i kompania liczyli tylko na Datę i nie mieli żadnego planu zapasowego, to słabo.
Niby byli jeszcze Worf i Raffi, którym udało się wkraść na pokład okrętu Vadic i uwolnić Deannę i Rikera, ale ta para nie mogła być ostatnią deską ratunku, bo Picard o nich nie wiedział. Chyba… 🙂 W każdym razie finał konfrontacji z Vadic uważam za minus, na szczęście jedyny w tym odcinku.
Efekt jest taki, że kapitan Vadic z intruzami zostaje pokonana, USS Titan wraca pod pieczę naszych bohaterów, a w sali konferencyjnej okrętu – po raz pierwszy od 21 lat – zbiera się cała żyjąca obsada mostka USS Enterprise D. Mamy dwa odcinki do końca sezonu i serialu, więc bohaterowie muszą się spiąć, żeby po raz kolejny uratować galaktykę.
Podsumowując
Zastanawiam się ciągle jak to się stało, że pomimo mojej ogromnej niechęci do serialu Star Trek: Picard jeszcze dwa miesiące temu, tym razem dałem się wciągnąć w historię i z pewną dozą niecierpliwości czekam na kolejny odcinek. Pierwszy i drugi sezon serialu mocno mnie zniechęciły, na co z pewnością miało wpływ przekombinowanie fabuły (samobójstwo matki Picarda?), a także ogromne zmiany w zachowaniu bohaterów (Q był cieniem siebie, Picard lubiący dzieci?). Miałem wrażenie, że twórcy albo nie oglądali oryginału, albo stwierdzili, że świadomie oleją ciepłym moczem wszystko, co było pokazane wcześniej, bo wiedzą lepiej, jak powinien działać świat Star Treka. No cóż… To tak nie działa. 😉
Widzom (w tym mnie) zdecydowanie nie podobały się pomysły scenarzystów, co pokazują oceny na portalach typu Rotten Tomatoes. Pierwszy sezon zdobył ocenę 52/100, a drugi tylko 29/100. Trzeba było potraktować postacie z szacunkiem, powrócić do ich oryginalnych cech charakteru, mocniej zakorzenić fabułę w świecie przedstawionym i dodać brakujące wcześniej trekizmy (filozofia, technobełkot, itp.), żeby trzeci sezon zdobył jednak uznanie, a oceny poszybowały do 89/100.
Zostały dwa odcinki i przyznam, że choć serial bywa przewidywalny i ma swoje słabsze momenty, to czekam na finał. Przyznaję. Zobaczymy, jak Picard i reszta pokona zmiennokształtnych i jak do tego wszystkiego mają się wizje Jacka z czerwonymi drzwiami. 😉