Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z dziewiątego odcinka serialu Star Trek: Picard.
To już przedostatni odcinek serialu Star Trek: Picard (póki co nie zapowiedziano kontynuacji). Wyjaśniono rolę Jacka Picard-Crushera w spisku i wiemy już dokładnie, na czym polegała intryga. Kapitan Vadic została pokonana w zeszłym tygodniu, ale rozpoczęte przez nią knowania przynoszą efekty nawet po jej śmierci. Okazuje się, że scenarzyści przypomnieli sobie o jeszcze jednym wrogu Federacji.
Picard senior vs. Picard junior
Nareszcie zostało wyjaśnione to, dlaczego młody Jack miał wizje i na szczęście nie ma to nic wspólnego z Czerwonym Aniołem. 🙂 Wszystko ma związek z Borg, który nawiązał jakoś porozumienie ze zmiennokształtnymi. Okazuje się bowiem, że kilkadziesiąt lat wcześniej, gdy Picard był zasymilowany przez kolektyw, Borg zmienił jego biologię i DNA (!). To, co wcześniej było uznawane za chorobę, było w rzeczywistości efektem ubocznym ingerencji w ciało Picarda, a ten nieświadomie przekazał zmiany swojemu potomkowi.
Rewelacje powodują, że Jack zostaje odizolowany, co oczywiście rodzi jego bunt i bardzo emocjonalną konfrontację z biologicznym ojcem. Młody wykorzystuje swoje umiejętności, by wyrwać się ze statku i uciec do… królowej Borg ukrywającej się w niedalekiej mgławicy. Tam Jack poddaje się woli królowej Borg i praktycznie bez walki daje się wpiąć do kolektywu.
I teraz się zastanawiam: jak to się stało, że Jack praktycznie bez walki zrobił dokładnie to, czego chciała królowa. Pomimo tego, że najpierw w rozmowie z ojcem krzyczał o swoim indywidualizmie, współczuciu i uczuciach, których Borg nie posiada, a potem w konfrontacji z królową Borg groził jej fazerem. Nie rozumiem motywów tej postaci, no bo co Jack chciał osiągnąć? Samodzielnie rozwalić sześcian Borg? Uciec od tych, którzy jako jedyni mogli mu pomóc?
Jest kilka możliwych wyjaśnień takiego rozwoju fabuły. Możliwe, że scenarzyści chcieli z premedytacją pokazać Jacka Picard-Crushera jako nieodpowiedzialnego młokosa. I to pomimo ponad 20 lat na karku i różnych doświadczeń życiowych, w tym niedawnego nawiązania nici porozumienia ze starym Picardem. Drugim możliwym wyjaśnieniem jest jakiś tajny, ale piekielnie sprytny plan Jacka, który niby dobrowolnie poddaje się woli królowej, ale w rzeczywistości za tydzień wyskoczy w ostatniej chwili z czymś, co pomoże naszym bohaterom. Tylko że takie wyjaśnienie nie bardzo trzyma się kupy, bo niby skąd Jack mógł wiedzieć, na ile będzie mógł zachować wolnej woli po dobrowolnej asymilacji? To mi pachnie czymś w rodzaju „deus ex machina”, a tego nie lubię…
Jak, do diaska, działa teleport?
Jack był potrzebny jako przekaźnik albo „głos” (stąd tytuł odcinka), a jednocześnie katalizator, by Borg mógł przez niego wpłynąć na członków Federacji, choć nie wszystkich. To dość zawiłe, w dodatku chyba zmienia kanon, więc spróbuję to wyjaśnić…
Zmienione DNA Picarda (czy też Jacka) pozwala na asymilację nowych dronów do kolektywu. I teraz uwaga: w jakiś niewyjaśniony sposób to zmienione DNA stało się częścią transporterów na wszystkich statkach Gwiezdnej Floty – chodzi o urządzenia pozwalające na teleportowanie załogi. Okazuje się, że teleport nie działa w taki sposób, jak to zawsze opowiadano, to znaczy nie rozbija osoby na składniki elementarne, nie przesyła informacji o nich i nie składa na miejscu do kupy. Otóż według serialu Star Trek: Picard teleport przesyła skrócony opis osoby, np. tylko podstawową informację o gatunku. Jeśli zatem zhakujemy bazę danych o gatunkach i wprowadzimy tam jakiś „popsuty” kod DNA, to owo DNA będzie dodawane po cichu do każdej osoby przesyłanej transporterem. Jasne?
Mam spory problem z powyższym opisem, a raczej z jego zgodnością z odcinkami serialu sprzed lat. Żeby było jasne: doskonale wiem o tym, że teleportacja została dodana do serialu w latach 60. po to, żeby zaoszczędzić na produkcji i nie tworzyć drogich sekwencji startów i lądowania na obcych planetach. Jestem świadom tego, że w uniwersum Star Treka zdarzały się wypadki z transporterem, ale te wypadki albo były w miarę spójne z opisem działania transportera (np. gdy przypadkowo zduplikowano Rikera, albo gdy wysyłano osoby do wszechświata lustrzanego), albo służyły pokazaniu filozofii Treka i zadawaniu pytań o człowieczeństwo (np. gdy Kirk został podzielony na złego i dobrego, albo w odcinku z Tuvixem). Zdarzały się przypadki, gdy scenarzyści trochę luźniej podchodzili do teleportacji, ale chyba nigdy działanie teleportera nie odbiegało aż tak od definicji.
Biologiczny Borg?
Idźmy jednak dalej. Wprowadzane od lat DNA Picardo-Borga do populacji zostało aktywowane podczas obchodów Dnia Granicy i nagle wszyscy, którzy mają mniej niż 25 lat i którzy w ostatnim czasie byli teleportowani zamienili się w drony Borga. I znowu: trochę mi się to kłóci z tym, czym Borg jest i tym, jak przedstawiano go wcześniej. Okazuje się bowiem, że niekoniecznie jest to kolektyw dążący do perfekcji poprzez asymilację biologii różnych ras w galaktyce i ich techniki. Dowiadujemy się teraz, że Borg może istnieć tylko w formie czysto organicznej, bez mechanicznych wszczepów. Tylko czy to dalej jest Borg? Czy rezygnacja z połączenia z biologii z technologią oznacza krok bliżej perfekcji, czy też Borg porzuca na chwilę swój największy cel, żeby uporać się z największą przeszkodą, czyli Federacją?
Nie wyjaśniono też w ogóle kilku kwestii fabularnych, a te bardzo mnie interesują. Dlaczego atak musiał mieć miejsce podczas odchodów Dnia Granicy? Przecież Borg mógł aktywować nowe drony w dowolnym momencie. Dlaczego modyfikacje DNA Jacka różnią się od tych, które posiada Jean-Luc, bo jeden pełni rolę nadajnika, a drugi odbiornika. Jak i kiedy kod DNA wprowadzono do systemów transportera na wszystkich statkach? Jaka była zależność między zmiennokształtnymi (i Vadic w szczególności), a Borg. To ostatnie pytanie szczególnie mnie nurtuje, bo w scenach z Vadic było wyraźnie widać, że boi się swoich mocodawców.
Tyle pytań, które można uznać za dziury w fabule, a tak mało odpowiedzi… 😉
Na szczęście jest też plus: na ekran powraca Elizabeth Shelby (w tej roli ponownie Elizabeth Dennehy), czyli osoba mająca spory udział w ratowaniu Picarda ze szponów Borga 30 lat temu. 😉
Nostalgia!
Z powodów bardzo wygodnych dla fabuły i scenarzystów w drony Borg zamieniają się tylko osoby poniżej 25 roku życia. Z jednej strony to problem – szczególnie dla La Forge’a, którego obie córki zostały zasymilowane. Jednak z drugiej strony daje to sposobność, by starzy wyjadacze po raz kolejny zjednoczyli się w celu ratowania galaktyki.
Picard i cała oryginalna załoga mostka Enterprise udaje się do muzeum, by wykraść (znowu!) jakiś okręt. Wybierają jedyny statek, który nie jest podłączony do systemów Gwiezdnej Floty, a jest nim oryginalny, zniszczony podczas ataku sióstr Duras i rozbity na Veridian III przez Deannę Troi, a następnie odrestaurowany po cichu przez La Forge’a, cudowny i przywołujący sporo wspomnień USS Enterprise-D. 🙂 Nawet komputer pokładowy mówi głosem podobnym do zmarłej Majel Barrett Roddenberry.
Scena wejścia na pokład okrętu klasy Galaxy pokazuje dobitnie, jak bardzo zmienił się Star Trek w ostatnich latach. Wnętrza są oświetlone jasnym i ciepłym światłem, dominują kolory w odcieniach brązu i beżu, a wszystko jest wyraźne i widoczne. To ogromny kontrast w stosunku do zimnych i ciemnych okrętów trekowych w ostatnich latach. I wiecie co? Stare podejście do oświetlenia i rekwizytów podoba mi się o wiele bardziej, od współczesnego.
Podsumowanie
Mam niejasne wrażenie, że zgromadzenie na pokładzie ikonicznego okrętu wszystkich członków starej załogi ma na celu swego rodzaju pożegnanie z fanami. W końcu aktorzy mają już swoje lata, co zresztą niestety widać. Ewidentnie zgubienie po drodze Siódemki i Raffi służyło też temu, żeby tylko wybrani – wygodni dla nostalgii i fabuły – dostali się na mostek. Zastanawiam się też, czy tym razem dadzą Deannie stery i czy tym razem uda się nie stracić okrętu. 😉
Co do całego odcinka… Nie umiem jednoznacznie określić czy to, co widziałem na ekranie, mogę zgodnie ze swoimi przekonaniami nazywać Star Trekiem. Z jednej strony mamy tu sporo znanych elementów: Borg, Elizabeth Shelby, mostek USS Enterprise 1701-D. Jednak z drugiej bolą mnie pozostawione bez odpowiedzi pytania i skróty fabularne, którymi non stop posługują się scenarzyści. To nie jest serial, w którym postacie swoimi decyzjami wpływają na rozwój fabuły. Trzeci sezon serialu Star Trek: Picard pokazuje, że fabuła oraz jej rozwiązanie jest z góry założone przez scenarzystów, a postacie są rzucane tam i z powrotem tylko po to, żeby do tego celu doprowadzić. Za dużo tu szczęśliwych zbiegów okoliczności i przypadku.
Nie do końca też podoba mi się to, że zmieniane są założenia czegoś, co od wielu lat jest ustalone. Biologiczny Borg, albo sposób działania transportera to tylko niektóre przykłady. Serial ogląda mi się przyjemnie, ale brakuje tu trochę tej najważniejszej esencji Star Treka, gdzie podczas niby niewinnych przygód załogi stawiano czasami pytania o naturę człowieczeństwa. Hasło „To boldly go where no man has gone before” oznaczało nie tylko odkrywanie cudów kosmosu, ale też odkrywanie samych siebie. A tu? Tu mamy wykorzystanie znanych rekwizytów w celach czysto rozrywkowych.
To nie jest tragiczny serial. Przynajmniej nie w tym sensie, w którym nie cierpię Star Trek: Discovery. Intryga wciąga, bohaterowie mają godność i ogląda się to przyjemnie. Ale brakuje mi tu czegoś, co było niegdyś dla Star Treka charakterystyczne.
Gdzie w serialu Star Trek: Picard jest miejsce dla Gene’a Roddenbery’ego?