
Na wstępie muszę napisać, że zostałem oszukany. W zasadzie to nie pierwszy raz, kiedy zwiastun jakiegoś filmu wprowadza w błąd lub po prostu z pełną premedytacją kantuje widza. A jednak w przypadku trailera do filmu Tetris dałem się zwyczajnie nabrać. Materiał promujący tę produkcję Apple TV totalnie mnie zauroczył – miałem poznać lekką i przyjemną historię uzyskania praw do wydawania kultowej i legendarnej gry Tetris na kapitalistycznym zachodzie. Zwiastun na dodatek okraszony cudownym i przebojowym „Final Countdown” zespołu Europe dodawał przynajmniej kilkanaście punktów do zajebistości.
Generalnie spodziewałem się lekkiego, przyjemnego dramatu, na którym od czasu do czasu człowiek mógłby się trochę pośmiać, osadzony w bardzo atrakcyjnych dla mnie latach 80. Tymczasem film okazał się trzymającym w napięciu kinem szpiegowskim, który totalnie mnie na dwie godziny pochłonął i przyznam, że tak oszukiwany, to ja mogę być przez trailery zawsze.
Halt and Catch Fire
Jednak wszystko rozpoczęło się zgodnie z moimi oczekiwaniami. Przy fajnych kolorowych pikselowych przejściach stylizowanych na grafiki 8-bitowe poznajemy głównego bohatera tej opowieści, czyli Henka Rogersa (Taron Egerton), szefa i założyciela Bullet-Proof Software. Jest końcówka lat osiemdziesiątych, rynek gier komputerowych rozwija się w potwornym tempie. Rogers na targach branżowych w Las Vegas poznaje grę Tetris, zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia i stawia wszystko na jedną kartę, aby wydać ten tytuł w Japonii. No właśnie…
Henk to bardzo barwna postać – Holender indonezyjskiego pochodzenia, który wychował się w USA, studiował na Hawajach, gdzie poznał swoją żonę Japonkę, pracuje w branży IT, a dokładnie wyszukuje i pozyskuje licencje gier video na rynek japoński. Jest to o tyle kluczowe, że dzięki takiemu usytuowaniu biznesu ma on spore znajomości w Nintendo. Rogers tak bardzo wierzy w Tetrisa, że zastawia nawet swój dom, aby pozyskać licencję na konsole i maszyny do gier (arcade’y) od konglomeratu medialnego Maxwella, a dokładnie jego gałęzi IT, czyli Mirrorsoftu.
Wiem, brzmi to nieco zawile i ja też na początku byłem skołowany. Ale z drugiej strony klimat pierwszego aktu filmu bardzo mocno przypominał mi rewelacyjny i kompletnie niedoceniony w naszym kraju serial Halt and Catch Fire, który opowiada mocno zbliżoną historię z tego samego okresu w branży IT. Tam mamy do czynienia z wyścigiem o zbudowanie pierwszego laptopa z prawdziwego zdarzenia, czy też walki o przetrwanie pierwszej firmy oferującej granie w gry komputerowe po internecie. Zatem taki wstęp do Tetrisa mnie bardzo usatysfakcjonował – tutaj też Henk mierzy się z korporacją, która go oszukała i jego mała firemka, uzbrojona w pasję i zapał do pracy, walczy o swoje. Jednak w tym przypadku sprawy przybierają o wiele poważniejszy obrót… Do gry wchodzi Związek Radziecki…

Schyłek komunizmu
Nie wdając się w szczegóły, cała akcja przenosi się ostatecznie do Moskwy, gdzie kilka zachodnich firm, w tym Rogers z ramienia Nintendo, walczy o licencje na Tetrisa na powiew przyszłości, czyli handheldy. Nintendo jest bliska wypuszczenia pierwszego GameBoya, a Henk przekonuje włodarzy amerykańskiego oddziału tej firmy, że to Tetris będzie idealną grą sprzedawaną w pakiecie z pierwszą w historii przenośną konsolką do gier. Dolary z takiego biznesu poczuli oczywiście dotychczasowi licencjobiorcy, czyli Mirrorsoft oraz Andromeda Software, pierwsi odkrywcy gry dla zachodniego rynku. To oni de facto posiadali pierwotną licencję na dystrybucję gry na komputery osobiste, którą później odsprzedawali innym podmiotom (nie do końca legalnie).
Tutaj zaczyna się w zasadzie główne mięcho fabularne tego filmu. Jesteśmy świadkami przepychanek szpiegowskich, prawnych i biznesowych między zagranicznymi korporacjami i komunistami z mateczki Rosji. Ta surowa otoczka totalitarnego, komunistycznego kraju robi robotę. Wprawdzie my, jako Polacy, nie do końca jesteśmy zszokowani, że tak a nie inaczej działał aparat państwowy w socjalistycznym kraju, jednak muszę przyznać, że twórcy odwalili kawał dobrej roboty. Poprzez Henka Rogersa poznajemy jak działało komunistyczne państwo u schyłku swojego istnienia. Z jednej strony permanentna inwigilacja i doskonale działające służby wywiadowcze oraz aparat władzy. Z drugiej strony korupcja i próba wyrwania dla siebie kawałka walącego się kraju.
I na to wszystko wchodzi zetknięcie się praktycznego, bezlitosnego kapitalizmu z komunizmem, gdzie jednostka nie ma praw do własnej własności intelektualnej. Widzimy igranie zagranicznych firm z ogniem. Doświadczamy jak nawet tak potężne państwo jak Związek Radziecki nie wie o wszystkim i może zostać wyrolowane przez biznesmenów rządnych zarobku. Oglądanie tych wszystkich gierek, zagrywek, ataków i kontrataków to była czysta przyjemność, głównie ze względu na realia miejsca i czasu, w których się odbywały.

Idąc wzdłuż Moskwy do Parku Gorkiego
A jak już jesteśmy przy miejscu i czasie to nie mogę nie pochwalić scenografii. Klimat sowieckiej Moskwy lat 80. jest tutaj rewelacyjnie oddany. Wszędzie jeżdżą czarne Wołgi, Łady, Wartburgi i Trabanty. Surowy beton socrealizmu wylewa się zewsząd, a kilkudniowa kolejka do telefonu międzynarodowego to już tylko wisienka na torcie. Nie gorzej wypadają tu wnętrza. Z jednej strony możemy „podziwiać” hotel dla turystów obstawiony w holu przez mieszkańców stolicy świadczących usługi tłumacza dla zagranicznych przyjezdnych. Dalej widzimy przestronne, surowe gmachy państwowych urzędów, które mają budzić respekt i trwogę u petentów. No i na koniec mieszkania moskiewskich blokowisk oddające ducha epoki komunistycznego art deco.
Nie gorzej jest oczywiście w przypadku oddania klimatu innych zakątków świata, jednak z nimi już jesteśmy mocno opatrzeni i aż tak nie robiły na mnie wrażenia. Co natomiast na pewno zrobiło na mnie wrażenie to muzyka. Sporo tutaj synthwave’a, który mocno pasuje do lat 80. Jest też mój ukochany „Final Countdown” wpleciony całkiem zgrabnie w fabułę filmu. Jest też „Holding Out for a Hero” w wersji rosyjskiej, która wywołała spory uśmiech na mojej twarzy. Przy okazji dała mi do myślenia, że ostatnio twórcy lubią wykorzystywać ten motyw muzyczny – mogliśmy jego japońską wersję usłyszeć w niedawnym rewelacyjnym Bullet train. Nie mam nic przeciwko, utwór jest świetny, ale trend już jest zauważalny. 🙂

Nowy rekord punktowy
Prawdopodobnie już domyślacie się, że Tetris mi się bardzo spodobał. Urzekł mnie przede wszystkim klimatem i historią opartą na faktach, która została bardzo dobrze zaadaptowana na scenariusz i dobrze zagrana. Przez to, jak już wspomniałem, film wciągnął mnie całkowicie. Wprawdzie nieco temat dystrybucji i pochodzenia Tetrisa znałem, to wystarczająco niedostatecznie, aby historia mnie zainteresowała. Temat pionierskiego okresu w IT też miał wpływ na mój odbiór tego tytułu – po prostu mocno ociera się to o to, co robię na co dzień.
Na dodatek film jest bardzo dobrze zrealizowany, ale do tego w zasadzie Apple zdążył już przyzwyczaić. Po prostu dla mnie tutaj wszystko się spinało. Dobra, klimatyczna muzyka, dobrze odrobiona lekcja w kontekście scenografii i zwyczajnie oddania ducha czasów. Nie było tu męczących ekspozycji czy sztucznych dialogów. Była za to odpowiednia dynamika, dzięki której wszystko oglądało się naprawdę przyjemnie. Nie przesadzono też ze środkiem ciężkości. Można było pokusić się o jeszcze mroczniejsze przedstawienie moskiewskiego reżimu, a jednak tutaj wydaje mi się było w sam raz. Widz mógł spokojnie dostrzec co to za skur… ekhm… źli ludzie byli, ale też ostatecznie wydźwięk filmu jest bardzo pozytywny i nie ma się tygodniowej doliny po obejrzeniu filmu, jak nie przymierzając po obcowaniu z dziełami Smarzowskiego.

Waże żeby te plusy nie przysłoniły minusów.
Oczywiście Tetris nie jest filmem idealnym. Moim największym zarzutem dla niego była początkowa zawiłość prawna. Chodzi mi o całe te sprawy licencyjne „co, kto, komu i dlaczego”. To znaczy przez pierwsze pół godziny filmu nie byłem w stanie się połapać kto jest właścicielem licencji, dlaczego to ta firma, a nie inna sprzedaje prawa innej firmie i gdzie tutaj jest miejsce na rosyjskie źródła gry. Wprawdzie w toku filmu wyjaśnione zostały wszystkie zawiłości, ale niesmak pozostał. Wydaje mi się, że można było nieco lepiej zaznajomić widza z wszystkimi konotacjami. Bo choć pewnie nikt nie ma problemu, żeby określić czym jest Atari albo Nintendo, to jednak Mirrorsoft czy Andromeda, albo takie nazwiska jak Stein czy Maxwell mogą nieco konfundować.
Jak to przeważnie bywa w filmach opartych na faktach historia jest oczywiście uproszczona i trzeba mieć tego świadomość. Mi tutaj to jakoś mocno nie przeszkadzało, ale z pewnością dla wielu może to być spora wada. No i dochodzi też nieco naiwna narracja. Mnie pasowała – w końcu jest to opowieść o grze komputerowej i to w dość lekkim wydaniu. Jednakże spodziewam się, że taki ciężar opowieści przyjęty przez scenarzystów też może mieć swoich przeciwników. Wiąże się to też z pewnymi stereotypami głownie dotyczącymi Rosjan – zakapiory KGB obowiązkowo muszą mieć blizny przez pół twarzy, ubierać się na czarno i obowiązkowo jeździć czarnymi samochodami. Tutaj faktycznie nawet mi to lekko uwierało, ale z drugiej strony jest to klasyczny zabieg w amerykańskim popcornowym kinie.
Jeśli miałbym się czepiać, to zabrakło mi nieco jeszcze więcej origin story Tetrisa. Grę odkrywamy w Las Vegas wraz z Henkiem i powiem szczerze, że trochę tego za mało. Przydałby mi się tutaj nieco szerszy rys historyczny skąd to się wzięło, jak gra przeniknęła żelazną kurtynę i inne ciekawe smaczki. Tutaj ostateczne już moje marudzenie… Wprawdzie doceniam dynamikę filmu, ale jednak uważam, że zrobienie z tego miniserialu – takie 6 czy 8 odcinków, które wyjaśniłyby wszelkie niuanse zarówno początków jak i dalszych losów gry – byłyby idealnym sposobem opowiedzenia tej arcyciekawej historii.

Game over
Tak oto właśnie z przyjemnością zostałem oszukany przez zwiastun filmu Tetris. Czy tak ochoczo sięgnąłbym po ten tytuł, gdyby trailer nie był podany jako lekki, przyjemny i beztroski film? Nie wiem. Wiem natomiast, że cieszę się, że tę produkcję obejrzałem, bo jest to jak na razie pierwszy mój kandydat do top 5 najlepszych filmów 2023 roku. Niestety rzadko już tak mam, że jakiś tytuł siedzi mi w głowie na długo po seansie, a w tym przypadku tak właśnie było. Jestem też pod wrażeniem jakości realizacji tej produkcji, bo ta historia jest na tyle ciekawa, że zasługuje na tak dobre i smaczne potraktowanie. A jak wam będzie mało takiej tematyki, to z całego serca polecam Halt and Catch Fire.
