Mandalorianin, Sezon 3, odcinek 8, finał – recenzja

Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z ósmego odcinka serialu Mandalorianin.

Finał trzeciego sezonu serialu Mandalorianin za nami. Ostatni odcinek skupił się na walce Mandalorian o swoje miejsce w galaktyce, pokonaniu moffa Gideona, jednocześnie wysyłając Dina Djarina i małego Grogu w kierunku ustatkowania. Wydaje się, że jest ok. Widać wyraźnie, że scenarzyści prą do satysfakcjonującego zakończenia i zamknięcia wątków, bo oglądając odcinek czułem, że to swego rodzaju pożegnanie z widzami. Dostajemy też sporo drobnych nawiązań do uniwersum, a i wizualnie czuć, że to Gwiezdne Wojny.

Dlaczego więc nie czuję się usatysfakcjonowany?

Scenografia i odgłosy wyjęte żywcem z "Nowej Nadziei", co serialowi "Mandalorianin" wychodzi na dobre.
Źródło: Disney+

Mandalorianin – czyli o czym ten serial?

W recenzjach poprzednich odcinków wielokrotnie wspominałem, że w mojej opinii brakuje w tym sezonie jakiegoś wątku przewodniego. Początkowo wydawało się, że sezon będzie poświęcony na odkupienie głównego bohatera po tym, gdy dla pokreślenia więzi z Grogu, zdecydował się złamać święte zasady Mandalorian. Ale nie. Din Djarin odkupienie zyskał już w drugim odcinku. To trochę przypomina sytuację z Ostatniego Jedi, gdy w pierwszej scenie Luke Skywalker wyrzuca podany mu we wcześniejszym filmie miecz świetlny i wszystkie przewidywania i teorie fanów tracą w tym momencie sens, a scenarzyści cieszą się, że „zaskoczyli” widza.

Jedynym wątkiem spajającym sezon jest próba zjednoczenia Mandalorian przez Bo-Katan Kryze, a następnie odzyskania ojczystej planety. Problem jednak w tym, że ów wątek jest bardzo mocno rozmyty przez nic niewnoszące odcinki. Wystarczy wspomnieć ten w całości poświęcony doktorowi Pershingowi, czy też nieszczęsny epizod z cameo Jacka Blacka i Lizzo. Te „skoki w bok” bardzo mocno rozwadniają i tak już powoli toczącą się historię. W efekcie serial traci tempo i impet, a ja zastanawiam się nad „strzelbą Czechowa”.

Bo w dobrej historii wszystko musi mieć sens i cel. To ona – historia, czy też opowieść – jest najważniejsza. Czas antenowy jest zbyt cenny, żeby tracić go na kwestie nie wnoszące nic do fabuły, a w scenariuszu powinny pozostać tylko kwestie albo posuwające historię do przodu, albo ją uwiarygadniające. Tutaj tego brakowało, a scenarzyści rozdrabniali się na mnóstwo niepotrzebnych wątków pobocznych i nic nie wnoszące do fabuły postacie i pomniejszych przeciwników.

Mandalorianin – czyli o kim ten serial?

Brak głównego wątku to nie jedyna wada tego sezonu. Ideałem historii jest coś, co Joseph Campbell nazwał „podróżą bohatera”. Upraszczając chodzi o to, że dobra historia opowiada perypetie bohatera, który uczy się i zmienia w trakcie wydarzeń, a na końcu wykorzystuje nowo zdobyte umiejętności. Idąc dalej i dodając coś od siebie powiem, że dla mnie ta zmiana bohatera jest kluczowa i bez niej cała historia traci sens.

Mandalorianin i Grogu w kolejnej emocjonalnie niby ważnej scenie, adopcji. No ale...
Źródło: Disney+

A co podano nam w serialu Mandalorianin? W pierwszym sezonie było całkiem nieźle (przynajmniej w tym aspekcie): Din Djarin dał się początkowo poznać jako zwykły łowca głów, który dla kasy prawie oddał złolom dziecko tylko dlatego, że za to dziecko wyznaczono nagrodę. A jednak zmienia się w trakcie trwania fabuły i to do tego stopnia, że pod koniec sezonu jest gotów zaryzykować swoje życie, by bronić małego (przypominam starcie z Gideonem na Nevarro).

W trzecim sezonie wygląda to o wiele gorzej. Wręcz tragicznie. Din Djarin jest w zasadzie tym samym człowiekiem w ostatnim odcinku, co w pierwszym, a jego uczucia i stosunki z Grogu praktycznie się nie zmieniają. Gdyby olać i opuścić cały sezon, to dla nich nic by się nie zmieniło. I nie mówię wcale o tym, że w ostatnim epizodzie Grogu został przez Dina adoptowany i to jest ta tak pożądana przeze mnie zmiana. Ta scena była kompletnie z czapy. Din mógł adoptować Grogu równie dobrze w pierwszym odcinku i byłoby to równie wiarygodne.

Jest tylko jedna osoba, która w jakiś sposób się zmienia i jest nią Bo-Katan. W drugim odcinku sprawa wrażenie pokonanej i zrezygnowanej, ale spotkanie z Mitozaurem jakby ją odmieniło i nadało sens życiu. Po drodze Bo-Katan decyduje się na połączenie zwaśnionych klanów Mandalorian i odzyskanie ojczystej planety. Kulminacja jej zmiany ma miejsce w ostatnim odcinku i to w zasadzie kwalifikuje tą postać, jako główną postać serialu w tym sezonie. Mówiąc wprost: trzeci sezon serialu Mandalorianin nie jest o Dinie czy Grogu, ale o Bo-Katan. Zupełnie, jakby najważniejsze wcześniej postaci trochę zawadzały scenarzystom, którzy nie wiedzieli, co z nimi zrobić.

Ta scena chyba miała być kulminacją serialu "Mandalorianin". Emocje, wysoka stawka i zagrożenie. Ale...
Źródło: Disney+

Klony i inne grzechy

Wspominałem o niepotrzebnych wątkach pobocznych, które nic wnosiły do fabuły i bez których ostatni sezon serialu spokojnie mógłby się obyć. Może to dziwnie zabrzmi, ale w ostatnim odcinku były momenty, gdy miałem wręcz odwrotne wrażenie. Mam na myśli scenę, w której w kryjówce moffa Gideona pokazano widzom klony, a sam Gideon wyjaśnia, że chciał stworzyć doskonalszą wersje siebie. Taką wrażliwą na Moc – do tego potrzebny był mu Grogu. To prawdziwa rewelacja, prawda?

To mógłby być niezły wątek przewodni, gdyby był prawidłowo poprowadzony. Gdyby co jakiś czas – najlepiej w każdym odcinku – coś tam odsłonić, coś dopowiedzieć, coś rozwinąć. Tymczasem scenarzyści zdecydowali się na to, by przez cały serial nic nie robić z chęcią złapania baby-Yody przez Gideona, a następnie w ostatnim odcinku w ciągu zaledwie trzech minut ujawnić plan Gideona i rękoma Mandalorianina kompletnie go zniweczyć.

Scenarzyści mają problem nie tylko z budowaniem napięcia, ale też z konsekwencjami czegoś, co powtarzali przez cały sezon. Jako przykład weźmy sobie historię Darksaber – miecza będącego insygniami władzy Mandalorian. Przez cały czas powtarza się widzom, jaki ten artefakt jest ważny, że tylko jego właściciel może legalnie przewodzić Mandalorianom. I fajnie, bo ma to sens i buduje uniwersum i mitologię świata przedstawionego. A jednak podczas walki Gideona z Bo-Katan miecz zostaje zniszczony, co w kontekście wcześniejszych informacji ma swoje daleko posunięte konsekwencje. Czy bez miecza Bo-Katan będzie w stanie utrzymać posłuch wśród swoich? Czy może jednak zakwestionują jej rolę jako przywódcy? A może trzeba będzie naprawić miecz, ale czy naprawiony miecz (albo kopia) będzie miał takie samo znaczenie?

Ciekawe, jak wyglądają pod tymi hełmami...
Źródło: Disney+

Plusy dodatnie i plusy nijakie

Jak na razie całą recenzję poświęciłem na marudzenie, ale to nie jest tak, że trzeci sezon serialu mi się kompletnie nie podobał. Przyznaję, że było kilka momentów, które bardzo mi się podobały, ale miały one raczej związek z nawiązaniami do filmów sprzed lat i tamtejszego klimatu. W finale uśmiechnąłem się szczerze, gdy droid R5 podłączył się do sieci w kryjówce Gideona, by pomagać zdalnie Mandalorianinowi w poruszaniu się po bazie. Przecież to jest żywcem wyjęte z Nowej Nadziei, gdy na pierwszej Gwieździe Śmierci R2-D2 pomagał Luke’owi Skywalkerowi wydostać Leię z więzienia. 🙂 Dodajmy do tego scenografię, odgłosy tła i poczucie nostalgii jest gwarantowane. To naprawdę fajne nawiązanie, bo jest całkiem naturalnie wprowadzone, nie mam poczucia, że jest wymuszone.

Gdybym miał jednak oceniać trzeci sezon serialu Mandalorianin jako całość, to najcelniejszym słowem było by „takie sobie”. Wizualnie i technicznie nie mam tu absolutnie żadnych zarzutów. Nie ważne, czy chodzi o pracę kamery, scenografię, udźwiękowienie, czy efekty specjalne. W tych wszystkich aspektach widać profesjonalizm twórców, ale też można wyczuć klimat Star Warsów i podróży do odległej galaktyki – to ważne zalety serialu. Jedynie aktorsko było nierówno: Pedro Pascal dawał radę, co nie było łatwe z racji utrudnionej przez kostium możliwości pokazywania emocji. Ale taka Lizzo niech już trzyma się rapowania i odpuści sobie aktorstwo, bo w jej wykonaniu przypomina to bardziej występy w teatrzyku przedszkolaków.

Skupiając się jednak się na tym, co jest najważniejsze, czyli na historii i bohaterach – na kwestiach związanych ze scenariuszem – wszystko niestety zaczyna się sypać. Historia jest rozlazła i nie wiadomo o czym opowiada, nie tworzy spójnej opowieści. Czas poświęcony na niektórych bohaterów i wątki jest nieracjonalnie dysponowany i to wszystko sprawia wręcz wrażenie bałaganu twórczego. Najgorsze w tym wszystkim, że po ostatnim odcinku nie mam poczucia satysfakcji. Wcześniejsze grzechy twórców spowodowały, że kulminacja nie niosła dla mnie żadnego ładunku emocjonalnego.

Moja ocena ostateczna: „takie sobie”, albo – jak to stwierdziła moja pociecha, z którą wspólnie śledziliśmy serial – „meh”. W tym wszystkim zaczynam się zastanawiać, czy szumnie zapowiadany serial Asoka jest warty oglądania…

Mandalorianin, Sezon 3, odcinek 8, finał – recenzja
Tagi:            
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.