
Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z dziesiątego odcinka serialu Star Trek: Picard.
A więc to koniec. Trzeci sezon serialu Star Trek: Picard już za nami. Poprzednio scenarzyści odkryli wszystkie karty i intryga była już jasna (chociaż miała pewne nieścisłości w kontekście uniwersum). Teraz zostało nam już tylko widowiskowe pokonanie złego przeciwnika przez bohaterów. Czy się udało? Czy ostatni odcinek oraz cały sezon jako całość były interesujące?
Jak to z tym pokonaniem Borg było?
To, że Picard i ferajna pokonają królową Borg i uratują córki La Forge’a, było pewne. 🙂 Każdy średnio rozgarnięty widz mógł się spodziewać takiego zakończenia opowieści, chociaż nie do końca było wiadomo, w jaki sposób uda się tego dokonać. Okazało się, że scenarzyści zastosują tu pewien wybieg fabularny i podzielą przyjaciół na grupki, by każdy z nich w jakiś sposób przyczynił się do wygranej. To dość proste, ale i skuteczne rozwiązanie.

Cała załoga Enterprise-D dociera do ukrytej w atmosferze Jowisza kostki Borg. Na miejscu Picard pędzi na ratunek Jackowi, Worf z Rikerem starają się zlokalizować nadajnik, którym Borg kontroluje ludzi. Z kolei Data, Troi, Beverly i Geordi LaForge koordynują wszystko z mostka okrętu. Okazjonalnie tylko wlatując do wewnątrz kostki, niczym Lando Calrissian z Falconem Millenium w konkurencyjnej produkcji. 🙂
Podoba mi się takie rozwiązanie, bo dzięki temu każda z postaci ma chwilę, przez którą może błyszczeć i nikt nie jest zaniedbany czy pominięty. Każda z postaci w którymś momencie staje się potrzebna i robi coś, czego nikt inny nie byłby w stanie zrobić. Data szaleje za sterami, Troi wyczuwa Rikera, itd. To też fajnie podkreśla chemię między bohaterami, ich stosunek do siebie i przyjaźń, która staje się bardzo wiarygodna.
Na plus muszę pokreślić jeszcze to, jak scenarzyści poprowadzili Worfa, który jednocześnie potrafi być niesamowitym twardzielem, a z drugiej strony stanowi pewnego rodzaju komediowy wentyl bezpieczeństwa. Moment, w którym okazuje się, że Worf od samego początku miał do dyspozycji fazer, ale nie używał go, bo „miecze są w dechę” – to mnie szczerze rozbawiło. 🙂
Picard i emocje
Gdybym miał do czegoś porównać ostatni odcinek tego sezonu, to do głowy przychodzi mi trzeci tom książkowego Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena. W obu przypadkach już w połowie odcinka/tomu główny wątek się kończy, a potem mamy niekończące się pożegnania i zamykanie wątków pobocznych. Z dużą dozą emocji.

Scenarzyści postanowili poświęcić prawie 20 minut czasu antenowego, żeby Riker mógł pogodzić się ze śmiercią własnego syna i wrócić do żony, Data mógł cieszyć się spełnieniem największego pragnienia, a cała ekipa po raz kolejny zagrała wspólnie w pokera w Ten Forward. Szczególnie to ostanie budzi spore emocje, bo jako żywo przypomina ostatnie chwile finałowego odcinka serialu The Next Generation. Kamera była prowadzona dokładnie w ten sam sposób, by z góry pokazywać stół, ręce postaci i karty do gry. Nawet muzyka była dokładnie taka sama, jak w serialu sprzed 30 lat.
Nawiązań do spuścizny Star Treka było w tym odcinku więcej, co zresztą stało się już normą. Tym razem najciekawszym cameo był chyba występ Waltera Koeniga, który udzielił swojego głosu jednej z postaci w tle. Aktor 50 lat temu wcielał się w Pawła Chekova, a tym razem zagrał jego wnuka, czyli Antona Chekova. Nie wolno zapominać o Alice Krige (królowej Borg) i powrocie Tima Russa jako Tuvoka. To wszystko bardzo mocno wiąże serial z uniwersum, co dla mnie osobiście jest ogromnym plusem.
A minusy są?
Niestety są. Nie mam tu na myśli pewnego braku zaskoczenia i tego, że „ci dobrzy” wygrali i po raz kolejny pokonali największe zagrożenie dla Federacji. Myślę bardziej o nieścisłościach w stosunku do tego, co mówiono nam wcześniej, czyli o konsekwencji. Mam niestety wrażenie, że scenarzyści z rozmysłem olali niektóre wcześniejsze wydarzenia w świecie Star Treka, by trzeci sezon był bardziej widowiskowy i atrakcyjny.
Zacznę od tego, że głównym przeciwnikiem w tym sezonie jest po raz kolejny Borg. Nie miałbym z tym problemu gdyby nie to, że w drugim sezonie niejaka Agnes Jurati – jedna z głównych bohaterek i przyjaciółka Picarda – została zasymilowana i praktycznie stała się nową królową Borg. Nawet jeśli nie całego kolektywu, to przynajmniej pewnego odłamu. W ostatnich scenach poprzedniego sezonu dowiadujemy się nawet, że Borg-Jurati chce zostać częścią Federacji. A więc gdzie ona się podziewa w trzeci sezonie? I dlaczego nie daje sobie rady z pojedynczą oryginalną królową i Jackiem?

Scenarzyści chyba nie do końca ogarniają też konsekwencje tego, że Jean-Luc Picard ma sztuczne ciało, do którego tylko przeniesiono umysł i wspomnienia. Według mnie Picarda nie powinny dotyczyć zmiany, jakie w jego oryginalnym biologicznym ciele w DNA wprowadził Borg. W szczególności ciężko mi przejść obojętnie obok sceny, w której Picard mówi, że ciągle słyszy królową. Ale dzięki jakiemu mechanizmowi? Tego już nie wyjaśniono.
Mam taki ambiwalentny stosunek do tego, co zrobili w tym momencie scenarzyści. 🙂 Z jednej strony cieszy, że olali większość wydarzeń z dwóch poprzednich sezonów serialu Star Trek: Picard, bo do udanych, to one nie należały. Z drugiej jednak strony, scenarzyści nie odcinają się od nich całkowicie, bo co jakiś czas w dialogach pojawia się kwestia np. sztucznego ciała Picarda.
Trzeci sezon Star Trek: Picard
Na serial, a w zasadzie na jego trzeci sezon, nie można patrzeć, jak na Star Trek: The Next Generation pomimo tego, że jedno i drugie jest serialem opowiadającym o tych samych bohaterach. Star Trek: Picard bardziej przypomina 10-godzinny film pełnometrażowy z jednym głównym wątkiem, niż procedurale, jakie kręcono kilkadziesiąt lat temu.
Czy trzeci sezon sprawił mi frajdę? Odpowiedź jest prosta: tak, i to pomimo ewidentnych minusów scenariuszowych i pewnego braku konsekwencji w świecie przedstawionym. Byłem pozytywnie zaskoczony tym, że po dwóch wcześniejszych nieudanych sezonach, twórcy postanowili wrócić do korzeni i to zarówno pod kątem obsady, jak i filozofii.

Nie ma tu problemów egzystencjalnych Picarda, który cierpi z powodu samobójczej śmierci matki. Nie ma Q, który nijak nie przypomina siebie sprzed lat. Zamiast tego dostajemy zgraną i szanującą się wzajemnie ekipę, która współpracując i ufając sobie wzajemnie, jest w stanie pokonać każdą przeszkodę (bez wazeliniarstwa). Do tego dodajmy odrobinę technobełkotu, jakieś niezbadane cuda kosmosu, interesującego nowego kapitana z własnymi zasadami i charakterem (Liam Shaw), a całość zamknijmy w miarę spójnej historii. Niech jeszcze bohaterowie się uczą i zmieniają pod wpływem wydarzeń (bo Jack czy Seven są inni, niż w pierwszym odcinku, podobnie jak relacja Rikera i Deanny) i już! To wystarczy.
To trochę odwrotnie, niż w przypadku zakończonego dosłownie dzień wcześniej serialu Mandalorianin, który przypadkiem też recenzowałem. Tam sytuacja jest odwrotna. W dwóch pierwszych sezonach scenarzyści mieli jakiś pomysł i umieli go pokazać, ale trzeci kompletnie się rozpadł właśnie z powodu braku pomysłu na historię. W przypadku Star Trek: Picard dwa pierwsze sezony były potrzebne do tego, by twórcy zrozumieli, jak pokazać nowe opierając się na starym.
Mówiąc w największym skrócie poczułem w trzecim sezonie ducha starego, dobrego Treka, za którym bardzo tęsknię i którego wyczuwam obecnie jedynie w Lower Decks, czy Orvillu. Jeśli tym tropem pójdą kolejne seriale, to będzie dobrze. I jest nadzieja, bo już w czerwcu będziemy oglądać drugi sezon Star Trek: Strange New Worlds.
Aha! Jest scena po napisach! 🙂
