Strażnicy Galaktyki vol. 3 – recenzja filmu

Długo James Gunn kazał nam czekać na zwieńczenie trylogii Strażników Galaktyki. Osobiście jest to moja ulubiona seria filmów w MCU i dreptałem nóżkami nieprzerwanie przez 6 lat tak mocno, że byłbym już utytułowanym maratończykiem gdyby nie fakt, że było to dreptanie metaforyczne. 😛 Jednak byłem w stanie tyle poczekać, jeśli gwarantowało to, że żadna obca osoba nie położy swojego łapska na dziecku Jamesa Gunna. Dlaczego? Bo moim zdaniem ta barwna postać, która teraz przejęła stery w konkurencyjnym DCU, jest główną przyczyną sukcesu opowieści o StarLordzie, Draxie, Groocie i reszcie drużyny. Po takim wstępie nasuwa się zatem pytanie, czy Strażnicy Galaktyki vol. 3 to film, na który warto było czekać i który spełnił wszelkie oczekiwania? Jak to bywa w takich przypadkach, odpowiedź nie jest prosta i oczywista.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - not so epic walk
Źródło: Disney/Marvel Studios

Zawiązanie akcji

W drugiej części Strażników mieliśmy rewelacyjną pierwszą scenę, gdzie uformowana drużyna w swoim osobliwym stylu mierzy się z Abiliskiem, który chce zjeść źródła energii Suwerennych. Było przebojowo, było śmiesznie, było epicko – doskonały wstęp doskonałego kina superbohaterskiego. W trzeciej części mamy odmienny klimat – spokojne, ustatkowane niemalże życie Strażników na Knowhere przerywa atak dziwnego złotoskórego jegomościa, którego znamy ze scen po napisach poprzedniej części, czyli Adama Warlocka. Walka z nim była zdecydowanie mniej epicka od pierwszych scen vol. 2, jednak reperkusje starcia były bardziej poważne. Rocket został śmiertelnie ranny, ale przez jego cybernetyczne wszczepy nie można go uratować prostym medpackiem. Nasi bohaterowie muszą znaleźć odpowiednie hasło dostępu, alby zrzucić blokadę.

Ewolucjonista

Trop wiedzie do korporacji zarządzanej przez głównego złola filmu, czyli pana tytułującego się mianem The High Evolutionary, założyciela korporacji Orgocorp. To on stworzył i przeprowadzał eksperymenty na Rockecie. Z drugiej strony to on zlecił Adamowi Warlockowi atak na Strażników, bo chciał zbadać mózg Rocketa. Zatem nieco nam się koło zamyka. W zasadzie cały główny wątek sprowadza się do ścigania tego jegomościa od strony StarLorda i spółki, natomiast główny złol chce wytropić i pojmać Rocketa. Fabuła prosta, ale broni się i w zasadzie nie odbiega to od tego, co reprezentowali Strażnicy Galaktyki w poprzednich odsłonach. Wiadomo, że tutaj najważniejsze są postacie i relacje między nimi oraz oczywiście spora doza humoru. Dlatego główny wątek oceniam jak najbardziej pozytywnie.

Mógłbym tutaj się czepiać, że liczyłem na nieco większą rolę Adama Warlocka w tej historii, że humory moim zdaniem było tutaj nieco mniej, że opowieść mogła być bardziej zwariowana, ale to byłoby nieco nieuczciwe. Scenariusz jest jak najbardziej w duchu Strażników Galaktyki i myślę, że powinien zadowolić fanów serii.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - baby rocket
Źródło: Disney/Marvel Studios

Rocket origin Disney story

Do czego na pewno muszę się przyczepić, to do wątku Rocketa. Przez niemal cały film, kiedy nasz gadający szop jest nieprzytomny, dostajemy sceny z jego mrocznej przeszłości. Widzimy okrutne sceny eksperymentów, przyjaciół jakich spotkał po drodze, relację z The High Evolutionary. Problem w tym, że jest to historia banalna, wtórna i moim zdaniem nic nie wnosząca do filmu. Origin story Rocketa jest wręcz infantylne i zalatuje Disneyem na kilometr. Na dodatek niewiele w zasadzie wprowadza do głębi postaci. Już wcześniej wiedzieliśmy, że cierpiał i był obiektem eksperymentów. Jedyne co możemy z tego wynieść, to że główny złol jest dzbanem, ale to można wywnioskować i bez retrospekcji.

Łącznie zajmuje to pewnie z pół godziny filmu, jest naprawdę nudne, a finalna scena à la światełko w tunelu moim zdaniem wręcz żenująca – jak na kreskówce dla najmłodszych. Zabrakło jedynie ckliwej piosenki, że ktoś ma moc, albo był dzikuską. Tak, zgadliście, nie przepadam za tym aspektem animacji Disneya. 🙂 A szczególnie tutaj mnie to drażniło, bo kompletnie to nie pasowało do odjechanej konwencji Strażników.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - narada
Źródło: Disney/Marvel Studios

Siła postaci

Na szczęście większych potknięć film już moim zdaniem nie ma. Jak zawsze główny prym wiodą postacie i relacje między nimi. Osobiście uważam, że najlepiej wypada tutaj duet Drax – Mantis. Wiadomo, pan Niszczyciel zawsze był rewelacyjnym comic reliefem, a w tandemie z byłą podwładną Ego wychodzi to świetnie, tym bardziej że i sama Mantis potrafi rozbawić. W kinie nie raz wybuchałem śmiechem i praktycznie zawsze było to związane było z tymi postaciami.

Brakowało może mi nieco Groota w tym wszystkim, ale tutaj jego partner przez cały niemal film leżał nieprzytomny, więc siłą rzeczy kosmicznego Enta też było mniej. Peter Quill był ciągle sobą i mimo zagubienia i poturbowania duchowego po utracie Gamory było ok. À propos, zielonoskóra córka Thanosa też dawała radę. W jej przypadku niestety problem był inny, miałem wrażenie, że była w tej historii nieco na siłę – pretekstem dla Starlorda, aby się w końcu ogarnął i przebolał stratę. Chociaż trzeba przyznać, że sceny w siedzibie Orgocorp, gdy Peter zostaje sparowany z Gamorą w akcji odzyskania klucza dostępu, wyszły całkiem zabawnie i mocno przypominała sceny z pierwszej części.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - Cosmo
Źródło: Disney/Marvel Studios

Wbrew pozorom, największa przemiana dokonała się na ekranie w Nebuli. Wściekła na wszystko i wszystkich druga córka Thanosa z każdą chwilą zaczyna coraz bardziej doceniać to, co obecnie w życiu ma – czyli swoją nową rodzinę. Ostatecznie nawet dostrzega zalety u Draxa, na którego miała chyba zawsze największą alergię. O tyle mi się to podoba, że miałem wrażenie, że po konfrontacji z Gamorą w drugiej części filmu niejako nie było pomysłu na dobre zagospodarowanie tej bohaterki.

Na koniec muszę jeszcze pochwalić najmłodszego stażem Strażnika Galaktyki, czyli psa Cosmo. W duecie z Kraglinem tworzy się na ekranie bardzo zabawna relacja, a na dodatek na końcu zdolności tego radzieckiego psiaka okazują się być kluczowe dla powodzenia misji.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - kolorowe skafandry podczas akcji
Źródło: Disney/Marvel Studios

Smaczki i nawiązania

Strażnicy Galaktyki vol. 3 są wypełnieni mnóstwem nawiązań i ciekawych gościnnych występów, co raczej nikogo, kto zna MCU, nie powinno dziwić. Dla mnie najmilszym cameo filmu było pojawienie się Nathana Filliona w roli jednego ze strażników Orgocorp. Uwielbiam tego gościa, moim zdaniem wszystko czego dotknie zamienia w złoto i tym razem nie było inaczej – jego epizod to istna perełka. Miłym akcentem, jak zawsze, było pojawienie się Sylvestra Stallone jako Stakar Ogord, szefa zjednoczonych tym razem Ravegerów. W ogóle cała zgraja znanych twarzy wśród tej prominentnej kosmicznej organizacji, to był miły akcent.

Świetnym pomysłem, moim zdaniem, było też pojawienie się ponownie Abliska i to nie jednego. Świetne nawiązanie do poprzedniej części i też dało się ich tym razem polubić. Nawet stali się ważnym elementem finałowej sceny filmu. A jak jesteśmy przy elemencie flory i fauny, to zawsze miło ogląda się, że w każdym zakątku galaktyki oprócz naszej błękitnej planety można zjeść orloni (krzyżówka jaszczurki i szczura) na patyku. 😀 Kończąc jeszcze biologiczny wątek, to bardzo ciekawym konceptem była siedziba Orgocorp, która cała była stworzona z masy organicznej, przez co jej design był bardzo oryginalny, a zarazem doskonale pasujący do konwencji Strażników Galaktyki.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - kolorowe skadandry przed akcją :-)
Źródło: Disney/Marvel Studios

Strażnicy Galaktyki to też oryginalne, barwne i wizualnie olśniewające sekwencje walk. W tym przypadku jest nie inaczej, choć moim zdaniem jest tego mniej. Na szczęście jedna sekwencja podczas finalnej potyczki rekompensuje wszystko. Jest tam świetne, nieszablonowe prowadzenie kamery, dynamika ujęć pomieszana ze spowolnieniem sekwencji, zmiana obserwowanego bohatera. Do tego świetna choreografia – ja miałem koparę na ziemi. W każdym razie w tym aspekcie James Gunn i spółka nie zawiedli.

No i jest jeszcze wisienka na torcie, której pod żaden temat nawiązań i smaczków nie potrafiłem przypiąć, a nie mogę o tym nie wspomnieć. Otóż na Anty-Ziemi można w jednej scenie dostrzec Wartburga. 🙂 Dla młodzieży urodzonej w XXI wieku: to taki komunistyczny, niemiecki, samochód jakością przypominający raczej kubeł na śmieci o bardzo charakterystycznej sylwetce i smrodku spalin terkoczącego pod maską silnika dwusuwowego. Podejrzewam, że twórcy umieścili go w tej scenografii, aby odgrywał coś bardzo egzotycznego i nie przypominającego samochodu, jaki można by wyprodukować na Ziemi. 😛

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - Adam Warlock
Źródło: Disney/Marvel Studios

Ścieżka Dźwiękowa

Kto zna Strażników, doskonale wie, że ścieżka dźwiękowa gra w tam bardzo ważną rolę. Tak było przynajmniej w dwóch pierwszych częściach, gdzie składanka na kasecie magnetofonowej towarzyszyła postaciom przez cały film. Ba! Nawet tytuły do tego nawiązują skrótowcem vol. Nie będzie też tajemnicą, że w drugiej części Peter wszedł w posiadanie odtwarzacza MP3 z tysiącami utworów, co było rewolucją dla niego. Na pozór jest to świetny pomysł na fabularne uzasadnienie kolejnych piosenek puszczanych w tle w kolejnych częściach, jednak moim zdaniem to mocno nie zagrało.

Nie zrozumcie mnie źle, kawałki to nadal szlagiery, tym razem już w zasadzie z pół wiecznego przedziału historii muzyki rozrywkowej, ale czegoś mi tutaj brakuje. Po pierwsze, mixtape’y miały swój urok – spójny gatunek muzyczny, spójny przedział czasowy. W trzeciej części Strażników Galaktyki dostajemy kompletny miszmasz. Po drugie, wcześniej utwory były dla Petera bardzo osobiste, pomagały mu w lepszych i gorszych chwilach – czuć było że ta muzyka jest naprawdę integralną częścią opowieści. Niestety, moim zdaniem, w trzeciej części już tego nie ma. Wprawdzie widać, że twórcy próbują jak mogą, aby piosenki były też ważne dla reszty, głownie poprzez Rocketa i jego preferencje muzyczne, ale dla mnie to już nie to.

Dobre jest natomiast to, że teraz cała drużyna doceniła muzykę z „zunika”, a Rocket pomontował gdzie tylko się dało odtwarzacze i głośniki. Widać też, że wszyscy lubią słuchać dobrych ziemskich hiciorów, nawet Nebula. W niektórych scenach utwory były też dobrane wręcz idealnie – mój faworyt to scena z Beastie Boys i „No sleep till Brooklyn”.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - The High Evolutionary
Źródło: Disney/Marvel Studios

Szwarccharaktery

W rytmach dobrej muzyki porozmawiajmy o tych złych w filmie. Zacznijmy od Adama Warlocka. Przedstawiony został jako potężna istota, która może „latać” w przestrzeni kosmicznej, którą bardzo trudno zabić. Jednak poprzez przyspieszony proces tworzenia przez główną Suwerenkę ma umysł dziecka, co jest źródłem sporej ilości gagów i śmiesznych scen. Postać jest rewelacyjna i świetnie wpasowuje się humor w Strażników. Aczkolwiek przez takie zagospodarowanie Adama siłą rzeczy nie mógł zostać głównym złolem trzeciej części.

Tym samym przechodzimy do postaci Ewolucjonisty. Zagrana świetnie przez Chukwudi Iwuji postać ma, trzeba to przyznać, potencjał. Koleś buduje całe światy, bawi się w ewolucje gatunków własnym sumptem, a na dodatek od niedawna potrafi się bawić siłami grawitacyjnymi. Sam założył też wspomnianą wcześniej korporacje Orgocorp, która finansuje jego przedsięwzięcia. Generalnie jest dobrze, postać budzi grozę, czuć jego potęgę i autorytet wśród podwładnych. Natomiast nie do końca rozumiem jego wybuchów szału. Był to ogromny kontrast w stosunku jego normalnego zachowania, spokojnego, wyważonego i stanowczego, ale momentami mocno mu szajba mu odbijała. Ani to nie pasowało, ani to niewiele wprowadzało do fabuły, nie wiem po co było. Niemniej, jako złol High Evolutionary sprawdził się całkiem dobrze. Było poprawnie ale bez szału.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - epic walk
Źródło: Disney/Marvel Studios

Finał

Czas na koniec wspomnieć o finale filmu. I tutaj jestem nieco zawiedziony. Nie dość, że brakowało tutaj moim zdaniem polotu, epickości i myślenia nieszablonowego na jakie Strażnicy Galaktyki zasługują, to jeszcze moim zdaniem był on nieco wymuszony i bez sensu. Wystarczyło nieco przesunąć w czasie decyzje jakie podejmują bohaterowie, a już byłoby to lepsze w odbiorze. Tymczasem kurz po walce z Ewolucjonistą jeszcze nie opadł, a tu już pozamiatane. Samo zwieńczenie historii postaci też mi do gustu nie przypadło. Może dlatego, że za bardzo lubię tę serię i nie potrafię patrzeć na to obiektywnie w momencie, gdy trylogia dobiega końca. Ostatecznie jest wyjście na kolejne losy bohaterów, jest nawet obietnica, że StarLord pojawi się jeszcze w MCU, zatem jest nadzieja, że czwarta część Strażników Galaktyki kiedyś powstanie.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 - Kraglin
Źródło: Disney/Marvel Studios

Podsumowanie

Strażnicy Galaktyki vol 3 to kawał świetnej rozrywki i wciąż podtrzymują najwyższą lokatę w rankingu bohaterów/drużyn w MCU. Na początku tego artykułu zapytałem czy warto było niego czekać i czy spełnił oczekiwania. Odpowiedź w zasadzie jest oczywista – jak najbardziej tak. Tak, wiem, nieco pomarudziłem i przez to uważam że trzecia część jest nieco słabsza od poprzednich. Nie zmienia to jednak faktu, że to rozrywka najwyższych lotów z trzymającym poziom humorem i style, do którego James Gunn zdążył nas przez te lata przyzwyczaić. Polecam koniecznie, bo to jeszcze resztki starego dobrego MCU.

Nieco tylko łezka w oku się kręci, że to koniec pewnego etapu. Nawet jeśli Strażnicy wrócą na ekran w kolejnej osłonie, to z pewnością będzie to już inna ekipa zarówno w samej drużynie na ekranie, jak i twórców filmu. Nie zmienia to faktu, że trzymam kciuki za tym, aby mimo odejścia Jamesa Gunna do konkurencji, to vol. 4 powstanie i będzie w stanie być godnym następcą pierwotnej trylogii.

Strażnicy Galaktyki vol. 3 – recenzja filmu
Tagi:        
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.