
To jeden z tych momentów, w których powtarzam maksymę: „oglądamy po to, żebyście Wy nie musieli”. Najnowszy film z Jenifer Lopez to niestety absolutny niewypał, w którym ciężko będzie dostrzec jakiekolwiek pozytywy. Jednak zacznijmy od początku. Mother zapowiadał się całkiem nieźle – akcyjniak, gdzie główną rolę ma grać aktorka znana głównie z ról w komediach romantycznych, zwiastun obiecywał rozrywkę zbliżoną do Johna Wicka, dla odmiany kobieca perspektywa, do tego matka ratuje córkę… No potencjał był.
Zmarnowany potencjał
No i właśnie na tym się skończyło – na potencjale na dobre kino rozrywkowe, bo od samego początku nie jest dobrze. Już w pierwszych scenach J.Lo kompletnie nie uniosła roli. Jest bardzo bez wyrazu i charyzmy – coś pomiędzy kostką masła, a kłodą drewna przy kominku. Scena początkowa miała na celu zapoznać nas z bohaterką, ale niestety nie spełniła swego zadania. Dowiadujemy się natomiast, że protagonistka jest związana z organizacją przestępczą, z której chce się wypisać współpracując z FBI. Kobieta jest w zaawansowanej ciąży, co pewnie mocno wpłynęło na decyzję. Rzecz jasna coś poszło nie tak, szef gangu zrobił FBI z tyłka jesień średniowiecza, a tytułowa Matka i jej nienarodzone dziecko ledwo uszły z życiem.
Po takim wstępie pomyślałem ok, coś z główną bohaterką jest nie tak, ale może jeszcze będzie znośnie. Minęło 12 lat po nieudanej akcji FBI, naszej bohaterce władze zaraz po porodzie zabierają dziecko. Tytułowa Matka wiedzie spokojne życie w ukryciu na Alasce. Dlaczego w ukryciu? Bo jej szefowie, nadal po 12 latach, chcą ją zabić. Niestety jakimś sposobem te nicponie dowiadują się, że jej córka żyje i została adoptowana przez typowe amerykańskie małżeństwo klasy średniej. Rzecz jasna porywają nastolatkę, a FBI jest na tyle nieudolne, że jedynym ratunkiem dla młodej jest jej biologiczna matka.
WTF?!!?
Niestety bardzo się myliłem co do tej znośności. Brak jakiejkolwiek gry aktorskiej Jennifer Lopez przeszkadza coraz bardziej z minuty na minutę, ale co gorsza wchodzi do gry potworny scenariusz. Co 10-15 minut chwytałem się za głowę i wołałem głośne: „Co?!?”. Realizacja trzonu fabuły jest tragiczna. Przykład? Proszę bardzo: porwana dziewczyna zostaje uprowadzona na Kubę. Nie dociekam już jak to zrobiono, bandziory mają swoje sposoby. Ale ratunek jest boski. Matka wraz z przydupasem z FBI, z którym się kumpluje, bo mu 12 lat temu uratowała życie, przylatują sobie na Kubę. Mają tam dostęp do broni, robią rozpierduchę w Hawanie – pościgi, strzelaniny, taki chleb powszedni Bolca z Chłopaki nie Płaczą.
Ostatecznie ratują córkę i na koniec, bez żadnych konsekwencji, wracają rejsowym samolotem do USA. Nikt im się do tyłka nie dobrał za rozpierduchę w komunistycznym, totalitarnym, wrogo nastawionym do USA państwie, a nastolatka zakładam była uprowadzona z paszportem, skoro do samolotu została wpuszczona. A to tylko jeden przykład durnot, zresztą z paszportami jazda jest i później, bo na Alaskę, drogą lądową trzeba się dostać przez Kanadę, ale kto by się tym przejmował. Podobnie fatalnie wypadają czarne charaktery – z jednej strony brakuje im wyrazu, a z drugiej są abstrakcyjnie nieracjonalni. Joseph Fiennes jest wręcz tragiczny i chyba po prostu aktorzy robili jak dla obcego widząc jakość scenariusza.
Sceny „walki”
Nawet sceny walki – czyli fundamentalny element każdego akcyjniaka – wypadają tutaj blado, wręcz nudno. Poniekąd jest to podyktowane faktem, że z protagonistki zrobili snajperkę, więc sporo scen to po prostu strzelanie z ukrycia. Jednak umówmy się, jak ktoś wie co robi to i sceny snajperskie może zrealizować tak, aby były pełne napięcia i cieszyły oko. Tutaj emocji brak, wieje nudą i grają świerszcze w oddali. Finalny pojedynek nie był lepszy, na dodatek – niczym w filmach klasy B z lat 80tych – skutery śnieżne bandziorów mają jakiś respawn point, a nawet kilka, bo co chwila kilka wybucha, potem pojawiają się nowe z kilku kierunków i znów wybucha kilka… Ale najgorsze, że znów zabrakło tutaj emocji. Głowna bohaterka ciężko ranna, zbir ucieka z córką, a dramatyzmu w tej scenie tyle co oglądanie szkolnych rozgrywek w warcaby.
Podsumowanie
Nikogo nie zaskoczę, jeśli stwierdzę, że Mother to film po prostu zły, na który naprawdę nie warto tracić czasu. Wiem, że zwiastuny jak i zarys fabularny mogą budzić nadzieję na niezłą produkcję „do kotleta”, ale niestety są to w tym przypadku płonne nadzieje. Jest to całkowicie zmarnowany potencjał, z marną grą aktorską i potwornymi rozwiązaniami fabularnymi. Brak tutaj emocji, rozrywkowości, charyzmy i przebojowości, czyli cech, których oczekuję w każdym filmie sensacyjnym. Poważnie! Omijać ten film z daleka – ja go obejrzałem, więc Wy już nie musicie.