Dzień Matki – recenzja filmu

Po totalnym niewypale Mother, po polskim, netflixowym filmie Dzień Matki niewiele się spodziewałem. Skoro J.Lo i reżyserka aktorskiego Mulan nie udźwignęły tematu, to gdzież tutaj startują w ogóle polscy twórcy. Tym bardziej, że tematyka niemalże identyczna, a zwiastun naszej rodzimej produkcji delikatnie mówiąc nie zachwycał – co zresztą jest niestety standardem na naszym rynku, ale to temat na odrębny artykuł. 🙂 Znów była wojskowa, tym razem ze służb wywiadu, oddała swoje dziecko do adopcji dla jego dobra i znów ktoś je porywa, bo chce się zemścić. Odnosi się wrażenie, że za koncepcję scenariusza w obu filmach odpowiada ta sama osoba. Sami widzicie, nie było siły, zapowiadał się kolejny gniot. Na szczęście myliłem się całkowicie w tym temacie.

Dzień Matki - "Kikimora" i Igor
Źródło: Netflix

Ten od Najmro

No dobra, jedna rzecz nieco broniła ten film od początku, a mianowicie reżyser Mateusz Rakowicz. Jest osoba odpowiedziana za Najmro. Kocha, Kradnie, Szanuje, czyli jeden z lepszych filmów akcji ostatnich lat, gdzie do naszego rodzimego kina wprowadzono nowoczesne prowadzenie kamery, dynamicznie opowiedzianą historię, a i scenariusz nie był taki zły. Widać, zresztą zarówno poprzez twórczość jak i wypowiedzi Rakowicza, że lubi takie klimaty popkulturowe i akcyjniakowe. Cieszy to też o tyle, że dzięki niemu jest szansa na spopularyzowanie kina gatunkowego w Polsce, które do tej pory firmowane było potworkami spod ręki pana Vegi.

Nina Wick vel Kikimora

John Wick miał ksywkę Baba-jaga, a my od teraz mamy swoją Kikimorę (bardzo udane pseudo moim zdaniem). Na tym podobieństwa się nie kończą, bo widać w Dniu Matki mocne inspiracje hitem z Keanu Reevesem. Mamy też samotną, małomówną bohaterkę, która potrafi się lać na gołe pięści. Są całkiem niezłe sceny walki, być może czasami zbyt czuć w nich wyćwiczoną i robotyczną choreografię, ale zawsze szanuje i doceniam długie ujęcia walk zamiast trzęsącej się kamery z cięciami co 2 sekundy. Co więcej widać, że ekipa się do produkcji przyłożyła. Podobno sama Agnieszka Grochowska, wcielająca się w główną bohaterkę – Ninę, 8 miesięcy przygotowywała się do roli trenując różne sztuki walki. Ponoć tylko w kilku scenach zastępowała ją dublerka – szacun, bo ani po polskim filmie, ani po pani Grochowskiej nie spodziewałem się takiego zaangażowania. Brawo!

Dzień Matki - ujęcie z rewelacyjnej sceny w kuchni
Źródło: Netflix

Co więcej widać, że jest na te pojedynki był pomysł i umiejętności realizacji tych pomysłów. Na przykład scena w kuchni w knajpie to rewelacja i z pewnością nie powstydziłby się jej żaden wysokiej klasy film akcji z Hollywood. Ogólnie sceny walk naprawdę dobrze się ogląda i wpływa na to wiele czynników. Dobrze jest dobrana scenografia tudzież lokacje, gdzie pojedynki mają miejsce. Praca kamery robi robotę, choć ujęć z Motion Control więcej już w filmie nie uraczymy. W każdym razie widać, że twórcy wiedzą co robią i umieją to robić.

Szwarccharakter

To, że pomysł na film był, dowodzi też dobór przeciwników Kikimory. Główny gangster Woltomierz to istna perła. Jest charakterystyczny, jest ostro popiedzielony, jest mocno przerysowany i widząc wiesz, dlaczego jest głównym bossem do pokonania. Wszystkie warunki na prawilnego złola w dobrym filmie akcji spełnione. Zagrany też z resztą jest rewelacyjnie i podejrzewam, że o Szymonie Wróblewskim jeszcze nie raz w przyszłości usłyszymy. Jego cała zgraja gangusów i subbossów też wypada spoko. Każdy jest wyrazisty i ma swoje charakterystyczne tło, niczym w dobrej grze komputerowej. Nie trzeba było też jakiejś ogromnej ekspozycji, by ich poznać i bardzo dobrze – w takim filmie liczy się akcja, a nie pogadanki na temat życiorysów postaci, które zaraz dostaną łomot.

Dzień Matki - Woltomierz i jeden z subbossów
Źródło: Netflix

Inne postacie

Nieźle wypada też stary znajomy Niny z czasów pracy w służbach specjalnych, czyli Igor. Znów postać nieco przerysowana, ale bardzo wyrazista, która mocno zaznacza swoją obecność na ekranie. Niestety finalnie chyba nieco jego historia jest moim zdaniem przekombinowana, ale potrafił wzbudzić jakieś zainteresowanie, gdy pojawiał się na ekranie.

Gorzej jest z synem Niny, Maksem. Tutaj nie zagrało niestety nic. Jakoś napisany średnio, ale też aktor nie dał rady. Przez co wszystkie sceny, które w zamyśle miały być emocjonalne, wyszły bez wyrazu, a wręcz cringe’owo. Oczywiście lepiej jest w tym przypadku, niż w feralnym Mother, ale nadal dobrze nie jest. Relacja z nowopoznaną matką też wypada niestety blado. Co gorsza wszelkie próby pokazania rodzącej się między nimi więzi sprawiały wrażenia niepotrzebnych przestojów i potężnego spowolnienia tempa prowadzenia opowieści.

Dzień Matki - Nina i jej syn Maks
Źródło: Netflix

Podsumowanie

Jak wspomniałem na samym początku bardzo miło zaskoczyłem się Dniem Matki. Mateusz Rakowicz znów dowiózł całkiem solidny produkt. Być może nie tak dobrej jakości, jak jego wcześniejszy Najmro, ale nadal jest dobrze. Widać, że twórcy wiedzieli co robią przy tworzeniu polskiego filmu akcji. Mamy tutaj ciekawą główną postać, przemyślane sceny akcji i charakterystycznego złola. Oczywiście nie jest to kino wybitne, ma problem z tempem i nieco przekombinowanym finałem, ale w swojej kategorii nie ma się czego wstydzić. Jednak mimo wszystko jest to kawał dobrej rozrywki i mam nadzieję, że zgodnie z ostatnią sceną doczekamy się sequela pod tytułem Dzień Babci. 😀

Dzień Matki – recenzja filmu
Tagi:            
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.