John Wick 4 – recenzja filmu

Po raz kolejny nadrabiam zaległości, bo swego czasu było sporo interesujących pozycji w kinach, na które nie starczyło czasu. Tym razem na warsztat biorę film John Wick 4, który pojawił się na dużym ekranie przed dwoma miesiącami. Cóż… To już czwarta część przygód „Baby Jagi” i widza coraz trudniej zaskoczyć. Czy to się udało twórcom?

Rozszerzamy uniwersum…?

Stara prawda filmowców głosi, że kolejne części opowieści – aby zainteresować widza – muszą rozwijać świat przedstawiony, coś zmieniać, dodawać lub po prostu muszą zaskakiwać. Widzowie nie lubią, gdy po raz kolejny dostają odgrzewanego kotleta i twórcy mają czasem niezłą zagwozdkę. Często idą w kierunku „więcej, mocniej” i wtedy powstają takie filmidła, jak niedawny Fast X. Do pewnego momentu scenarzystom serii John Wick udawało się uniknąć wpadek i rozwój świata trwał w najlepsze.

"Are you talkin' to me? You talkin' to me?"
- John Wick
Źródło: Lionsgate

Pierwsza część – wiadomo – w ogóle była świeża i zaskakiwała interesującym podejściem do hurtowego i widowiskowego odbierania życia. To tam pojawiły się znaki rozpoznawcze serii, jak chociażby długie ujęcia bez cięć,które uwielbiam. Pojawił się też hotel Continental jako święta ziemia dla zabójców i postacie posługujące się bronią palną na bliską odległość niczym w balecie lub tańcu. Ukuło się nawet trafne określenie tego stylu walki: „gun fu” czyli połączenie pojęć „gun” i „kung fu”. Pierwsza część była ogromnym sukcesem i sequele były pewne.

W drugiej części po raz pierwszy dowiadujemy się o istnieniu „Signum” i honorowych przysługach, a widzowi odsłonięto ciut więcej informacji o tajemniczej Radzie, która trzęsie po cichu światem. W tym kontekście trochę zawiodłem się częścią trzecią, bo według mnie sugestia, jakoby cała organizacja zabójców wywodziła się od perskich asasynów, a nad wszystkim czuwał jakiś Beduin na wielbłądzie ukryty na pustyni była już lekka przesadą.

I tu dochodzimy do części czwartej, która znowu nie wnosi zbyt wiele do świata przestawionego. Bo czego się dowiadujemy? Tylko w zasadzie tego, że poza honorowymi przysługami obowiązują jeszcze honorowe pojedynki. Cała reszta informacji była już wiadoma wcześniej: istnienie i potęga Rady, kuloodporne garnitury, hotele Continental rozsiane po większych miastach na świecie. Pod tym kątem nie ma tu nic nowego.

Markiz "Markiz", czyli główna wredota w "John Wick 4".
Źródło: Lionsgate

John Wick, czyli taniec z Glockiem 19

Musimy jednak powiedzieć sobie wprost: w serii nie chodzi o jakąś skomplikowaną intrygę. Fabuła i cały świat przedstawiony są tylko pretekstem do tego, żeby pokazać nam niesamowitą choreografię ludzi i broni. Najlepiej w ślicznych i egzotycznych okolicznościach.

Film otwierają sceny na pustyni o zachodzie słońca, a potem widz jest rzucany do Osaki, Berlina i Paryża. Każde z tych miejsc ma swoją charakterystykę i od pierwszego rzutu oka widać, gdzie dzieje się akcja. I chociaż to już czwarta część, to scenarzyści i choreografowie potrafią zaskoczyć czymś, co na dłużej zapada w pamięć. W tym przypadku dla mnie taką sceną była walka w Paryżu, tuż obok Łuku Triumfalnego na Placu de l’Étoile. John Wick musiał tam bronić się nie tylko przed całą zgrają bandytów z bronią, ale również przemykać pomiędzy pędzącymi na rondzie wokół łuku samochodami. Oczywiście, co jakiś czas zdarzało się, że jeden czy drugi bandyta wylatywał w powietrze potrącony przez Renault Clio czy innego Citroëna. 🙂 I to było śliczne. Inne sceny walki, np. na dachu hotelu w Osace, czy w dyskotece w Berlinie też były świetne pod kątem choreografii, ale to Paryż zapadł mi najbardziej w pamięć.

Starcie tytanów: Hiroyuki Sanada (brawa!) i Donnie Yen
Źródło: Lionsgate

Twórcy, aby osiągnąć odpowiedni efekt artystyczny, zdecydowali się na długie ujęcia, które w genialny sposób podkreślają ów taniec, jaki odprawia główny bohater i inne postacie. To o wiele lepsze podejście niż stosowane gdzie indziej szarpane ujęcia, robione przez paralityka, w dodatku z kilkoma cięciami na sekundę. Tam mam wrażenie, że ów sposób kręcenia ma na celu zamaskowanie braków fizycznych czy wieku aktora. (Tak! O tobie mówię, Liamie Neesonie…) A tutaj! Tutaj jest to prawdziwa uczta dla oka.

John Wick vs. Ip Man vs. Scorpion

Klasycznie już, do filmu zaproszono charakterystycznych aktorów i znane twarze. Dla mnie największą frajdą było zobaczenie na ekranie Hiroyukiego Sanady jako menadżera hotelu Continental w Osace. Naprawdę bardzo lubię tego aktora i każda jego rola, czy tutaj, czy w Bullet Train mi się podoba. Koleś potrafi być jasną stroną nawet takich gniotów, jak Mortal Kombat, gdzie wcielał się w kultową postać Scorpiona. Dużo czasu antenowego dostał Donnie Yen, najbardziej znany z wcielania się w mistrzów walk wschodu jako Ip Man, ale udzielający się też w innych produkcjach z Hollywood. Szersza publiczność kojarzy go zapewne z gwiedznowojennego Łotra 1. Panowie Sanada i Yen potrafią machać mieczami i widać, że nie oszczędzali się na planie.

Oczywiście wracają stare postacie Winstona (Ian McShane), króla Bowery (Laurence Fishburne) oraz konsjerża Charona (Lance Reddick – niestety już świętej pamięci). Zatem nie tylko jest co, ale i mamy kogo oglądać. Może to zabrzmi dziwnie, bo to jednak film akcji, ale podczas seansu nie zauważyłem jakiego szczególnie złego aktorstwa. Aktorzy ewidentnie bawią się swymi rolami (np. świetny Clancy Brown) i – jak to mówi mój redakcyjny kolega Wookie – dają radę.

Ciekawa sugestia pojawił się na końcu. Czyżby John Wick i Winston byli... rodziną?
Źródło: Lionsgate

A więc?

To fajny film, który nie stara się oszukać widza, że jest czymś więcej, niż widowiskową zabawą w hurtowe odbieranie życia. Ma swój klimat, ma dobrych aktorów, ma egzotyczną scenerię, itd. Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to może do długości, bo całość trwa prawie 3 godziny. Niestety gdzieś w połowie przypałętało się lekkie zwolnienie tempa i odrobina nudy. Uważam osobiście, że skrócenie czasu całości kosztem scen szwendania się Johna bez celu wyszłoby tu na dobre.

Oficjalnie zapowiedziano już powstanie części piątej i serialowego spinoffu i tu kryje się niestety niebezpieczeństwo. Jak już wspomniałem na początku – żeby seria żyła, to konieczna jest jakaś ewolucja. Trzecia i czwarta część – choć ładne – nie wprowadzają niczego nowego i jeśli chodzi o rozwój bohatera i świata, to dostały pewnej zadyszki. Jak tylko w kinach pojawi się John Wick 5, to go zobaczę, ale muszę przyznać, że liczę na jakieś zmiany.

John Wick 4 – recenzja filmu
Tagi:        
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.