Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z pierwszego odcinka serialu Tajna inwazja.
Na platformie Disney+ można już oglądać nową produkcję spod szyldu „Marvel Cinematic Universe”, czyli Tajna Inwazja. Powracają starzy bohaterowie, widać klimacik, ale… no właśnie. To dopiero pierwszy odcinek i zawiązanie akcji jest dość interesujące. Jeśli scenarzyści poprowadzą odpowiednio fabułę, to może być całkiem niezła rozrywka, nie mniej jednak w stosunku do najnowszych produkcji Marvela jestem dość ostrożny. Wystarczająco się zawiodłem na ostatnich filmach, by teraz podchodzić do nowego tytułu z hura-optymizmem. Ale po kolei…
Dlaczego „tajna”? I dlaczego „inwazja”?
Odcinek rozpoczyna się sceną, w której nasz stary znajomy z wywiadu – agent Ross (w tej roli powraca Martin Freeman) przemyka ulicami Moskwy, by na tajnym spotkaniu z innym agentem dowiedzieć się o podejrzanych akcjach terrorystycznych i tym, co może je wiązać. Okazuje się, że za wszystkim stoją Skrullowie, których poznaliśmy w filmie Kapitan Marvel. To rasa zmiennokształtnych obcych, którzy w latach 90tych zabłąkali się na Ziemię i którym Nick Fury obiecał znaleźć dom. Rzecz w tym, że większość z nich nie chce już dłużej czekać i ma serdecznie dość ukrywania się na Ziemi. Postanawiają wziąć sprawy we własne ręce i korzystając z umiejętności przyjmowania dowolnej postaci i udawania dowolnej osoby zamierzają przejąć Ziemię. Po dobroci, albo i nie.
To wszystko sprawia, że na Ziemię powraca sam Nick Fury, który po walce z Thanosem skupił się na budowaniu na orbicie Ziemi urządzeń do obrony kosmicznej. Fury łączy siły z jedną ze swoich byłych podopiecznych – Marią Hill – oraz Talosem, czyli swoim skrullowym przyjacielem i razem próbują przeszkodzić terrorystom. Sprawy nie ułatwia kilka przeszkód. Po pierwsze, Skrullowie zdążyli już przeniknąć do wielu organizacji i przejąć tożsamość wpływowych na Ziemi osób. To oznacza, że od dłuższego czasu kierują z cienia tym, co się na Ziemi dzieje. A po drugie… Jedną z terrorystek jest córka Talosa, G’iah (w tej roli Emilia Clark). Mamy więc małą sprzeczność interesów.
Odcinek kończy się dość fatalnie. Terrorystom udaje się zdetonować ładunki wybuchowe na zatłoczonym placu w Moskwie, wybucha panika, a do tego Maria Hill zostaje postrzelona i najprawdopodobniej umiera.
Dlaczego jest fajnie?
Od samego początku istnienia franczyzy MCU, kolejne produkcje bywały czasem lepsze, a czasem gorsze. Zresztą nie ma co się powtarzać, bo historia MCU została już opisana na ramach naszego portalu. Rzecz w tym, że film Zimowy Żołnierz z 2014 roku uważam za jeden z bardziej interesujących, a serial Tajna inwazja ewidentnie do niego nawiązuje. Film wyróżniał się klimatem szpiegowskim i więcej w nim było intryg, nieufności czy zmian politycznych na skalę światową, niż fruwania w ciasnych trykotach i używania supermocy. I to było fajne.
Tutaj też jest ciemno i ponuro. Nie wiadomo do końca komu można ufać, a kto za moment zdradzi głównego bohatera. Nawet gościnny występ Martina Freemana był podpuchą, bo dość szybko okazało się, że na ekranie nie widzimy agenta Rossa, ale udającego go sobowtóra. Nad nieświadomymi ludźmi wisi zagrożenie i jeśli scenarzyści pociągną fabułę w tym kierunku, to będzie naprawdę dobrze.
A dlaczego jednak nie do końca?
Problem w tym, że nie tak dawno temu Disney próbował już zrobić serial w świecie MCU, który ocierał się o klimaty thrillera sensacyjnego o terrorystach. Mam tu na myśli serial Falcon i Zimowy Żołnierz z 2021 roku, który pomimo podobieństwa w założeniach i nawet nawiązujący tytułem do udanego filmu z 2014 roku, okazał się zwykłym gniotem. Jako terrorystów starano się pokazać grupę – było nie było słusznie – walczącą o zasoby, które skonfiskował im rząd, a w finale ostatniego odcinka rozwiązaniem intrygi okazał się monolog Falcona do senatorów USA, by „bardziej się starać” (sic!).
Serial Falcon i Zimowy Żołnierz nie wykorzystał potencjału. Ewidentnie pomieszano motywację postaci i zbytnio rozmazano podział na dobrych i złych. Nie do końca wiadomo było, kto jest antagonistą, a intryga była trywialna. Jeśli twórcy serialu Tajna inwazja pójdą tą samą drogą, to nie wróżę im sukcesu.
Dodatkowym minusem jest tu Nick Fury. Do tej pory była to bardzo silna postać. Fury był inteligentny i przenikliwy, zawsze wyprzedzał wszystkich o kilka kroków, a do tego cechowała go potężna motywacja. A tu? Tu jest to zrezygnowany starszy człowiek, który załamał się lekko po bitwie z Thanosem. Natomiast misja budowy obrony przeciwkosmicznej jest ucieczką przed ludźmi i problemami. Takim małym schronieniem, gdzie może sobie cierpieć po cichu.
A ja tego nie kupuję. Za bardzo przypomina mi to modny ostatnio nurt w kinematografii, gdzie sprząta się starych bohaterów, robiąc jednocześnie miejsce dla nowych. Tylko że to nigdy nie wychodzi dobrze. Nie ważne, czy chodzi o Luke Skywalkera i Rey w Ostatnim Jedi, Jamesa Bonda i Nomi z Nie czas umierać, czy innych tego typu przypadków. Zwiastuny Indiany Jonesa i jego żeńskiego następcy w Artefakcie przeznaczenia też sugerują identyczne podejście. Za każdym razem trzeba w jakiś sposób zdyskredytować lubianego bohatera pokazują jego słabość, żeby następca miał ułatwioną drogę do serc widzów. Zamiast równania w górę równa się w dół, a ja bardzo tego nie lubię. I oznaki tego rozwiązania fabularnego widzę już w pierwszym odcinku Tajnej inwazji.
A zatem…?
Za nami dopiero pierwszy docinek, więc dużo jeszcze może się zmienić. Nie mniej jednak ostatnio MCU zalicza spektakularne porażki i szefostwo Marvela z Kevinem Feige na czele ewidentnie nie ma pomysłu na to, jak przywrócić świetność serii. Dlatego nie mam zbyt wysokich oczekiwań, ale… z drugiej strony może być tylko lepiej. 🙂 Przy serialu obecnie trzymają mnie trzy rzeczy: szpiegowsko-thrillerowy ciężki klimat, przywiązanie do MCU i nadzieja na to, że Nick Fury nie okaże się kolejnym przegrywem ustępującym miejsca kolejnemu pokoleniu. Zobaczymy, czy się mylę.