
Trzeci odcinek bieżącego sezonu Star Trek Strange New Worlds wciąż podąża klasyczną drogą uniwersum. Podobnie jak poprzednio, na warsztat bierze kolejny bardzo fundamentalny typ odcinka, mianowicie podróże w czasie. Ponadto mamy okazję lepiej poznać tę inkarnację Jamesa Tiberiusa Kirka, albowiem to on oprócz La’an jest głównym bohaterem epizodu. Nie uprzedzając mocno faktów powiem tylko, że wyszło znacznie gorzej, niż w przypadku próby nawiązania do trekowych odcinków prawniczych z poprzedniego tygodnia.
Fabuła
La’an jest świadkiem dziwnego zdarzenia – nagle w korytarzu Enterprise’a pojawia się ranny mężczyzna. Nie dość, że szefowa ochrony okrętu go nie znała, to na dodatek został raniony bronią palną. Jest z nim na tyle źle, że przekazuje tylko pannie Noonien-Singh dziwne urządzenie i kilka dziwnych informacji na temat temporalnej wojny. W każdym razie koleś scedował na La’an swoją misję naprawy linii czasowej. O jej popsuciu nasza bohaterka przekonuje się bardzo szybko, gdy dochodzi na mostek. Tam dowodzi kapitan Kirk i to nie okrętem Gwiezdnej Floty, a statkiem Zjednoczonej Ziemi. Wyraźnie Federacja nigdy nie powstała, a Romulanie są hegemonem w tym kwadrancie galaktyki.
W rozmowie w cztery oczy z kapitanem La’an próbując wyjaśnić, że jest z innej linii czasowej majstruje coś przy temporalnym urządzeniu, które oczywiście przenosi naszą dwójkę do XXI-wiecznego Toronto. To tam i wtedy trzeba naprawić czas. Tutaj już mamy klasyczne dochodzenie co, gdzie i jak. A w międzyczasie La’an i Kirk muszą się odnaleźć w okresie, o którym niewiele wiedzą, co oczywiście ma być comic reliefem. Próbują hot-dogów, kradną ubrania z epoki i ogarniają jakąś gotówkę na hotel. Wszystko jednak zmierza do tego, aby namierzyć Romulan, którzy chcą wysadzić pierwszy komercyjny reaktor fuzyjny, co ma doprowadzić do zapaści na Ziemi, z której planeta już się nie podniesie na tyle mocno, aby półtora wieku później utworzyć Zjednoczoną Federację Planet.
Rozwój osobisty La’an
Ta prosta i niewymagająca fabuła jest pretekstem do rozwoju szefowej ochrony Entka. Przede wszystkim uwypuklone jest tutaj brzemię, jakie nosi wraz ze swoim nazwiskiem rodowym. Przypomnijmy, że Khan Noonien-Singh to jeden z augmentów, który doprowadził do wojen Eugenicznych i był jednym z okrutnych tyranów, który władał sporą częścią planety. Ciężar genealogii powoduje, że La’an jest bardzo samotna i to też mocno wybrzmiewa w tym odcinku. Dlatego bardzo szybko dostrzega urok osobisty Kirka, który w tej wersji nie wie kto to Khan i przeklęte nazwisko nic mu nie mówi.
Uważam, że bardzo fajnie, że La’an dostała czas antenowy, aby lepiej widzowi uświadomić z czym boryka się na co dzień. Co więcej Jutro i jutro i jutro pozwala jej też zrozumieć, że jej ciężkie brzemię ma głębszy wydźwięk. Otóż w toku fabuły okazuje się, że to nie wybuch reaktora fuzyjnego miał zmienić tak drastycznie historię naszej planety, ale zabójstwo Khana, który tutaj jest dopiero nastolatkiem i jego niesławne podboje są jeszcze przed nim. Okazuje się zatem, że Ziemia potrzebuje tego mrocznego okresu w swojej historii oraz potrzebuje tego okrutnego Noonien-Singha, aby szybko się po tej traumie otrząsnąć i dążyć do utopijnej przyszłości. Na końcu epizodu La’an jest wciąż samotna, ale nieco pokrzepia ją fakt, że nie jest to poświęcenie, które idzie na marne.
Ach ten Tiberius
Nie można pominąć w tym odcinku kapitana Kirka. Nie będę ukrywał, że od momentu pojawienia się w Discovery nowy James Kirk mi nie pasował. Mniejsza o wygląd Paula Weasleya, chodziło mi raczej jego charakter. Nie bardzo mi przypominał tego Kirka, jakiego znałem zarówno z TOSa jak i Abramsowych filmów. Powiem więcej: początek odcinka mnie tylko utwierdzał w tej opinii. Jednak na przestrzeni całego odcinka Tiberius dał się nieco odczarować. Nadal uważam, że powinien on bardziej przypominać swoje poprzednie wcielenia, ale jestem po tym odcinku wstanie go zaakceptować.
Dlaczego tak jest? Już tłumaczę. Chodzi o drobiazgi i smaczki przemycone przez scenarzystów. Jak bohaterowie zdobyli pieniądze w Toronto? Kirk grał w szachy na kasę, bo jest wytrawnym graczem szachów 3D, a te klasyczne uważa za śmiesznie proste. James jest szarmancki i widać, że i w Strange New Worlds działa na kobiety. Co więcej uwielbia szybkie samochody i głośną rockową muzykę. Fakt, instynktownie w tym przypadku, bo ta wersja urodziła się w kosmosie, ale jest to świetne nawiązanie do filmowego Star Treka J. J. Abramsa z 2009 roku, gdzie poznajemy młodego dzieciaka Kirka w momencie, gdy kradnie klasyczną Korwetę w rytmie Beastie Boys.
Pelia? Gdzieś już to widziałem
Czas jednak trochę ponarzekać. Zacznę od kolejnej znanej nam już postaci, która o dziwo pojawiła się w tym odcinku, czyli Pelii. To ta dziwna nowa główna inżynierka, która pomogła Spockowi w wykradnięciu Enterprise’a w Przerwanym Kręgu. Oczywiście ta postać wciąż mi nie pasuje, ale nie chciałem tutaj narzekać na to i się zresztą powtarzać. Chodzi mi tutaj o recykling pomysłu. W drugim sezonie Star Trek: Picard mieliśmy w zasadzie ten sam motyw. Główni bohaterowie szukają pomocy u swojej przyjaciółki Guinan, którą znają z przyszłości, ale że jest długowieczna i wiadomo, że zamieszkiwała Ziemię w XXI wieku, to się do niej zgłosili. No i oczywiście w opisywanym tutaj odcinku Strange New Worlds jest identyczna sytuacja.
Wiem, że korzystanie z tych samych pomysłów w Star Treku to nie pierwszyzna, ale jednak czasy się zmieniły, a drugi sezon Picarda ma zaledwie dwa lata. Scenarzyści moi drodzy, trochę własnej inwencji twórczej by się przydało, tym bardziej że macie do ogarnięcia 10 odcinków w sezonie, a nie jak drzewiej 26. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że scena z Pelią w ogólnym rozrachunku jest nieco zbędna. Dała Kirkowi La’an zegarek z fluorescencyjnym cyferblatem, aby w ten sposób wykryć promieniowanie reaktora fuzyjnego. Naprawdę można było wymyślić inny sposób na wytropienie reaktora.
Romulanie, serio?
Pomarudzić też muszę na głównych złych odcinka, czyli Romulan. Cała historia, że to oni odpowiadają za zmianę linii czasowej, jest bardzo grząska. Nie wyjaśniono chociażby jak ci paranoiczni krewniacy Wolkan cofnęli się w czasie i skąd mieli technologię. Wprawdzie jest mowa o temporalnej wojnie, ale to mocno naciągane i bardzo na odczepnego wyjaśnienie. Na dodatek sama agentka Romulusa była przekombinowana – chociażby doskonale posługiwała się bronią palną – niczym John Wick: jeden strzał – jedno trafienie. Mało to wiarygodne, bo taki poziom fachowości wymagałby poświęcenie połowy swojego życia na władanie tą archaiczną ziemską bronią.
No i właśnie… Ostatecznie to była jedna tylko agentka? Wielkie przedsięwzięcie, planowanie i żadnego backupu, zespołu wparcia? Według mnie to kolejny bardzo słaby punkt scenariusza tego odcinka. Pomysł był niezły – nawiązać do klasycznych odcinków Star Treka, trochę do Temporalnej Wojny z Star Trek: Enterprise, na dodatek wspomnieć o kultowym Khanie i przy okazji trochę zacerować kanon. Niestety wyszło nudnawo, niewiarygodnie i wtórnie.
Łatanie Kanonu
Ale jak już przy zszywaniu kanonu jesteśmy, to trzeba oddać to Jutro i Jutro i Jutro, że starał się nieco naprawić luki czasowo-logiczne w historii uniwersum. Jednym z największych problemów z kanonem Star Treka jest linia czasowa końca XX wieku i początku XXI wieku. Otóż według oryginalnego serialu w latach 90tych na Ziemi miały miejsce Wojny Eugeniczne, te właśnie od Khana i innych zmodyfikowanych genetycznie augmentów. Problem w tym, że w latach 90tych, gdy Star Trek miał swój (pierwszy) złoty okres, ten element historii stał się niewygodny – przecież nic takiego faktycznie się nie wydarzyło. Jednym słowem prawdziwe wydarzenia zweryfikowały wizje twórców z lat 60tych.
Dlatego już w Pierwszym Kontakcie zaczęto przesuwać datę Wojen Eugenicznych i sklejać je coraz mocniej z Trzecią Wojną Światową, która miała miejsce między końcówką lat 20tych a początkiem lat 50tych XXI wieku. Tym tropem szedł też Star Trek Picard w drugim sezonie, gdzie z resztą jest mowa o „Projekcie Khan”. Całość wieńczy Jutro i Jutro i Jutro, gdzie temat ów projektu jest rozwinięty w finale odcinka. W latach 20tych XXI wieku Khan jest jeszcze nastolatkiem i wszystko wskazuje na to, że jego tyrania nastąpi mniej więcej w czasie trwania III Wojny światowej. Ewentualnie mamy do czynienia z kolejnym rozgałęzieniem linii czasowej i Strange New Worlds nie dzieję się w tej samej gałęzi, co oryginalny Star Trek z lat 60tych.
Mam nadzieję, że w miarę jasno wyjaśniłem w czym rzecz. 🙂 Cała historia uniwersum to temat pewnie na oddzielny cały cykl artykułów, więc starałem się streszczać. 🙂 W każdym razie osobiście cenię sobie takie próby wyjaśnienia i załatania kanonu – uniwersum staje się bardziej przemyślane i wiarygodne.
Podsumowanie
Ciężko jednoznacznie mi ocenić ten odcinek. Z jednej strony był dość nudny i wtórny. Z drugiej dostaliśmy ciekawy punkt widzenia w sprawie La’an i jej rodowego nazwiska. Mamy klasyczny odcinek o podróży w czasie, które niby są kultowe, ale rzadko wypadają dobrze i ten nie jest wyjątkiem. Bardzo daleko mu do chociażby rewelacyjnego i kultowego Trials and Tribble-ations ze Star Trek Deep Space Nine. Główny watek jest niedopracowany, ale też stara się nieco załatać luki czasowe w kalendarium uniwersum. Jest za to Department of Temporal Investigations, czyli kolejny smaczek związany z podróżami w czasie, który jest świetnym mrugnięciem oka do fanów. Można lepiej poznać i być może nawet polubić najnowszą inkarnację Kirka, ale z drugiej strony wątek miłosny jest tutaj zbyt generyczny. Ostatecznie oceniam ten epizod na średniaka minus, no i zdecydowanie jest to moim zdaniem najsłabszy odcinek tego sezonu.