Tajna inwazja – sezon1, odcinek 4 – recenzja

Uwaga! Artykuł zawiera spoilery z czwartego odcinka serialu Tajna inwazja.

Ok… 🙂 Od razu uprzedzam, że czwarty odcinek serialu Tajna Inwazja mnie zaskoczył i niektóre z moich narzekań w poprzednich recenzjach tym razem okazały się nietrafione. Zupełnie jakby scenarzyści specjalnie odwalali fuszerkę przez trzy odcinki tylko po to, żeby zaskoczyć w czwartym. 🙂 Czy w takim razie jako całość serial się poprawił i można mu wystawić pozytywną ocenę? No… Nie do końca…

Tajna inwazja jednak jest… tajna?

Scenarzyści przygotowali kilka zakrętów i niespodzianek fabularnych. Po pierwsze okazuje się, że G’iah wcale nie zginęła, ale uprzedzając zamiary Gravika nafaszerowała się supermocami i teraz potrafi się regenerować, niczym Aldrich Killian w filmie Iron Man 3. I jest odporna na kule. Na samym początku widać, jak wraca do życia, ale poza tym nie na wiele się przydaje w odcinku. Poza krótką kłótnią z ojcem, nie widać jej za wiele, a to oznacza, że wróci i namiesza w finale.

Tajna inwazja: Ona żyje!!!!!!
Źródło: Disney+

Jednak największym zaskoczeniem – i to takim, na które sam dałem się nabrać – jest tożsamość osoby podającej się za pułkownika Rhodesa. Okazuje się, że postać, która nie tak dawno wyżyła się na biednym Nicku Fury i go zwolniła, a która jednocześnie pełni jaką ważną rolę w rządzie USA, wcale nie jest starym, dobrym znajomym Avengersów. To Skrull, który tylko przybrał postać Rhodeya i która wodzi za nos prezydenta, a jednocześnie pracuje dla skrullowskich terrorystów.

To oznacza też, że mój zarzut z poprzednich recenzji, jakoby scenarzyści nie wykorzystywali do końca możliwości fabularnych ze zmiennokształtnymi, jest nietrafiony. Marudziłem, że wcielenia Skrullów są przewidywalne, a tu proszę. 🙂 Przyznaję, nabrali mnie tym razem. 🙂

W każdym razie, impostor Rhodesa manipuluje żoną Fury’ego, Priscillą, by ta go zabiła. Wygrywa jednak miłość (albo przywiązanie) i pomimo nadarzającej się okazji Priscilla nie zabija Fury’ego. I tu drugie zaskoczenie: okazuje się, że Nick Fury potrafi wznieść się ponad marudzenie i snucie się na ekranie. Kojarzy fakty, przewiduje ruchy przeciwników i zachowuje się inaczej, niż poprzednio. A przynajmniej się stara, bo jednak scenarzyści nie przywrócili mu całej inteligencji i charyzmy, jaką miał w filmach pełnometrażowych.

Tajna inwazja: Pogadajmy poważnie, jak jeden szpieg z drugim.
Źródło: Disney+

Nick Fury pokazuje pazurki w dwóch momentach w odcinku. Po pierwsze, gdy podsłuchuje rozmowę swojej żony i impostora Rhodesa, gdy ci rozmawiają o zamachu na jego życie. Drugim momentem, gdy przez krótką chwilę miałem wrażenie, że wrócił stary, dobry Fury, jest jego rozmowa z „Rhodesem”. To wtedy między wierszami i w zakamuflowany sposób Fury przyznał, że wie dokładnie, kim jest „Rhodey”, ale… co z tego? To był tylko przebłysk, bo impostor od razu zgasił Fury’ego i po prostu go zaszantażował. A ten podkulił ogonek i wyszedł. Chociaż mógł zagrać inaczej. Zamiast po prostu odkrywać karty, mógł spróbować coś uzyskać, zablefować, czy zrobić cokolwiek innego, ale tak się nie stało. Szkoda.

Odcinek kończy się kolejną próbą poróżnienia przez Skrulli Amerykanów i Rosjan. Zmiennokształtni – rozmawiając po rosyjsku – przypuszczają atak na amerykańskiego prezydenta, co miało być kolejnym elementem ich planu osłabienia ziemian. Tu jednak wkracza Fury z Talosem, którzy włączają się do strzelaniny i ratują prezydenta, choć nie bez strat. Talos zostaje postrzelony i przez to nie ma już siły na utrzymanie swojego ludzkiego wyglądu. Scena kończy się tym, że Talos (zielony, łysy i z długimi uszami) leży pomiędzy amerykańskimi żołnierzami.

Tajna inwazja: Не стреляйте!
Źródło: Disney+

Podsumowanie

Muszę tu szczerze przyznać, że poziom w tym odcinku jest wyższy, niż w poprzednich. Mam też wrażenie, że akcja jest bardziej upakowana i odcinek nie męczył mnie aż tak bardzo. Fury pokazał przebłyski swojej dawnej charyzmy, a to, że osoba podająca się za Rhodesa jest tylko impostorem autentycznie mnie zaskoczyło. Czyli jest ok? Tajna inwazja to dobry serial?

No nie. Po pierwsze, pomimo przebłysków to ciągle nie jest stary, dobry Fury. Co z tego, że domyślił się prawdziwej tożsamości Rhodesa, skoro nie umiał tego wykorzystać? A co gorsza: po odkryciu wszystkich swoich kart okazało się, że i tak jest na straconej pozycji? Fury w Tajnej inwazji nie jest siłą napędową. To nie jest postać, która kreuje fabułę. Tutaj Nick Fury tylko reaguje na to, co się dzieje wokoło niego, a jak przychodzi co do czego, to brakuje mu asów w rękawie. Jest pasywny, a to nie jest dobre dla pierwszoplanowych postaci na ekranie.

Po drugie, nawet jeśli uda się jakoś odwrócić szkody wyrządzone postaciom, to i tak problemem Tajnej inwazji jest główne założenie fabuły, w myśl której Skrullowie chcą przejąć Ziemię, bo Fury nie dotrzymał obietnicy i nie znalazł im nowej planety. Źle im było? Byli zagrożeni? Nie bardzo. Jedyne, czego nie mogli zrobić, to ujawnić swego wyglądu i zmiennokształtnych umiejętności, ale to i tak duża poprawa w stosunku do tego, że wcześniej na nich polowano. Tu mieli czystą kartę i mogli żyć w spokoju. Okazuje się jednak, że brak możliwości „bycia sobą” uzasadnia terroryzm i zabijanie niewinnych. Dla mnie to trudne do obronienia i – z punktu widzenia scenariusza – to dość słaby punk wyjścia dla fabuły.

Do końca sezonu zostały tylko dwa odcinki, więc pewnie przed nami już tylko finałowa potyczka między Gravikiem i Furym. Zgadnijcie, kto ją wygra? I wcale niech nie pomaga Wam zwiastun filmu Marvels, dziejącego się po wydarzeniach z Tajnej inwazji, w którym Fury poczyna sobie po staremu…

Tajna inwazja – sezon1, odcinek 4 – recenzja
Tagi:            
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.