
W tym tygodniu w Strange New Worlds dla odmiany dostaliśmy komedię obyczajową osadzoną uniwersum Star Treka. Czy jest to niezwykły dobór gatunku? Niekoniecznie, bo nie raz humorystyczne odcinki witały w tym uniwersum. Najbardziej znamienne dla mnie są epizody z Lwaxanną Troi w The Next Generation. Zatem po raz kolejny scenarzyści wiedzieli, na co mogą sobie pozwolić, puszczając jednocześnie oczko do fanów. Jest to zarazem kolejny niezależny fabularnie odcinek, który też jednocześnie rozwija wątek związku Spocka z T’Pring.
Fabuła
Na fabułę tego odcinka składają się w zasadzie dwa wątki. Po pierwsze wypadek wahadłowca z siostrą Chapel i Spockiem na pokładzie. Mieli oni zbadać księżyc, na którym niegdyś żyła zaawansowana cywilizacja Kerkhowian, którzy – jak się potem okazało – wcale nie wymarli, a jedynie ascendowali do wyższych, energetycznych form życia. Obcy poczuli się odpowiedzialni za wypadek, więc „naprawili”, jak to sami określili, załogę wahadłowca. Problem w tym, że Spock miał zmieszane dwa DNA – był w połowie człowiekiem i w połowie Wolkaniniem, więc to też Kerkhowianie zreperowali i pozostawili jedynie ludzki kod genetyczny. Ten wątek toczył się dalej w utartej już ścieżce: siostra Chapel próbowała przywrócić Spocka do pierwotnego stanu DNA.
Drugi wątek to wolkańska wersja kolacji z teściami. Enterprise de facto specjalnie leciał na Wolkana, aby Spock mógł odbyć rytualne spotkanie z rodzicami swojej narzeczonej. Badanie księżyca Kerkhow było tylko przy okazji. Problem w tym, że przyszła teściowa jest bardzo cięta, jak to się kolokwialnie mówi, na swojego przyszłego zięcia, głownie ze względu na to, że jest pół krwi człowiekiem. Ostatecznie ze względu na wypadek Spocka kolacja przeniosła się do kwatery kapitana Pike’a na USS Enterprise, a większą część odcinka Spock, jego matka Amanda Greyson i kapitan kombinują jak ukryć fakt, że Spock jest teraz czystej krwi człowiekiem.
Wrażenia
Odcinek jest w odbiorze bardzo przyjemny. Na pierwszym planie przebija się klimat starego dobrego TOSa, czyli pierwszej oryginalnej serii Star Treka. To tam najczęściej działy się takie wypadki, jakie spotkały w tym przypadku Spocka. Na dodatek mamy tutaj kontakt z bezcielesną, inteligentną formą życia, a to zawsze cenny dla mnie motyw w science-fiction. Aspekt komediowy wyszedł też całkiem fajnie.
Oglądanie wolkańskich zmówin to z jednej strony okazja do poznania kolejnych rytuałów tej skrajnie logicznej cywilizacji. Natomiast z drugiej strony jest to świetne poletko do pokazania, że jednak Wolkanie nie do końca są w stanie tłumić emocje. T’Pring już przed kolacją była skrajnie zestresowana. Przyszły teść Spocka był podcekscytowany egzotycznym anturażem tradycyjnej kolacji, a matka narzeczonej natomiast pałała niechęcią i złością. Dobrze też się oglądało przygotowania do wspomnianej kolacji, gdzie Amanda próbowała ułożyć syna tak, aby nie wydało się że jest człowiekiem.
Jeśli jednak miałbym marudzić, to nie podobało mi się pokazanie różnicy w podejściu do interakcji społecznych Spocka przed i po wypadku. Moim zdaniem to niepotrzebne i raczej nie było ciekawe. Spocka znamy przecież od dawna, a nawet jeśli ktoś oglądał tylko Strange New Worlds, to już mamy w końcu drugi sezon. Wiadomo, że na co dzień tłumi on emocje, przez co chociażby średnio zna się na żartach. Nie trzeba pokazywać, że będąc człowiekiem stał się emocjonalny i umie się śmiać z dowcipów. Niepotrzebnie to przedłużało odcinek, który swoją drogą mimo, że oglądało się go dobrze, uważam że był przeciągnięty o jakieś dobre 20 minut.
A jak wypada wątek z Kerkhowianami? Był po prostu ok i dawał nieco przestrzeni dla rozwoju postaci siostry Chapel i tyle. Jak już wspomniałem fajnie, że dotyczył on rasy bezcielesnej i w zasadzie problem komunikacji z tą egzotyczną cywilizacją było tutaj istotą problemu. Nie mam się tutaj do czego przyczepić, choć był to wątek bardzo przewidywalny. Szkoda, że fabuły tego odcinka nie wymyślono dla oryginalnego serialu, wtedy też bardziej denerwowalibyśmy się czy faktycznie da się Spocka przywrócić do oryginalnego kodu genetycznego. Natomiast wiedząc, że we wszystkich późniejszych odcinkach jest on w swojej półwolkańskiej formie powodowało, że dreszczyku emocji nie było tutaj żadnego.
Tym razem na dodatkowe pochwały scenarzyści zasłużyli sobie dzięki nawiązana do wrażliwego zmysłu powonienia Wolkan – Spock, podobnie jak T’Pol w Star Trek: Enterprise, stosuje supresanty zapachu, bo zapach ludzi jest dla niej nie do zniesienia. Na plus było też pojawienie się ponownie Amandy Grayson, czyli matki Spocka.
Podsumowanie
Jak zatem oceniam Szarady? Moim zdaniem to kolejny ciekawy i solidny odcinek, w którym ponownie czuć trekowe DNA. Jak wspomniałem najbardziej wyczuwałem tu smaki z oryginalnej serii sprzed ponad 50 lat. Sama konwencja komedii obyczajowej natomiast mocno nawiązuje moim zdaniem do Następnego Pokolenia. Scenarzyści wyraźnie wiedzą co robią, jak już to zresztą wspominałem przy opisie poprzednich odcinków. Zresztą, mamy tutaj kontakt z bezcielesną inteligentną formą życia i nowe wolkańskie rytuały, więc czego chcieć od odcinka Star Treka więcej?