Futurama – sezon 8, odcinki 1-3 – recenzja

Futurama to dość dziwny serial z mocno pokręconą historią. Pierwszy odcinek zadebiutował w 1999 roku, a więc jeszcze w poprzednim stuleciu. Serio! Serial wymyślony przez Matta Groeninga po sukcesie Simpsonów dla sieci telewizyjnej Fox nie zdobył jednak przychylności producentów. Poważniejsze wątki i momentami kontrowersyjna tematyka spowodowała, że Fox zrezygnował po czterech sezonach. Futurama jakimś cudem zdobyła serca części wiernej widowni, dlatego kilka lat później kontynuacji podjęła się stacja Comedy Central. Nie na długo, z zawirowaniami, pełnometrażowymi 4 filmami wypuszczonymi tanim kosztem na rynek DVD i reemisją w dziwnych konfiguracjach. A potem nastąpiła 10-letnia przerwa, którą przerywa dopiero premiera nowych odcinków w tym roku przez stację Hulu. To wszystko powoduje, że fani mają nawet problem z numeracją sezonów (na Disney+ jest ich aż 11), ale my będziemy się posługiwać oficjalnym oznaczeniem, według którego po 24 latach od premiery w końcu otrzymujemy sezon ósmy.

Futurama i rozliczenie z absencją

Futurama – podobnie tak Simpsonowie, czy South Park – to serial w głównej mierze komentujący w krzywym zwierciadle sprawy bieżące. Owszem… Z poczuciem humoru i w pewnej swojej konwencji, ale mimo wszystko to nie jest serial, gdzie w centrum będzie jakaś niezależna fabuła. Podobnie jest na początku ósmego sezonu. Pierwszy odcinek – The Impossible Stream – samoświadomie komentuje zamieszanie związane z produkcją nowych odcinków i 10-letnią przerwą, a także skupia się na tym, jak zmienił się model dystrybucji seriali jako takich przez ostatnie lata. W końcu kilka lat temu z wypiekami czekało się co tydzień na emisję kolejnych odcinków ulubionego tasiemca w telewizji, a teraz mamy mnóstwo platform streamingowych, gdzie całe sezony są wrzucane za jednym zamachem.

Futurama - Ujęcie z dołu sugeruje poważne sprawy.
Źródło: Hulu/Disney+

Do Fry’a dociera, że przez wiele lat (w domyśle: od pierwszego odcinka) nic nie osiągnął, dlatego zaczyna szukać sobie jakiegoś wiekopomnego celu w życiu, po którym będzie zapamiętamy i którym zaimponuje Leeli. Coż… Znajduje. 🙂 Stwierdza, że jego życiowym celem jest oglądnięcie wszystkich odcinków wszystkich telewizyjnych i streamingowych produkcji wszech czasów. Taki „binge-watching” do kwadratu. 🙂 Na szczęście jest to możliwe, bo w 3023 roku seriali w zasadzie już się nie produkuje. Leela zamierza wspierać swojego chłopaka, choćby nie wiadomo było, jak głupie byłyby jego potrzeby. W to wszystko miesza się jeszcze profesor Farnsworth, którego wynalazek pozwala Fry’owi osiągnąć cel. Problem w tym, że gdy Fry’owi kończą się seriale do oglądnięcia, do wszystkich dociera, że „wybudzenie” go z transu może być niebezpieczne. Dlatego zaczyna się gorączkowe dokręcanie kolejnych odcinków skasowanego kilka lat wcześniej All My Circuits, by Fry miał co oglądać.

A kolejne dwa odcinki?

Drugi odcinek – zatytułowany Children of a Lesser Bog – jest poświęcony Amy i Kifowi. Okazuje się, że minęło wystarczająco dużo czasu, by z ikry złożonej przez Kifa na jego rodzinnej planecie w czwartym sezonie wyrosły dzieci. Młodym rodzicom nie jest jednak łatwo. Amy ochoczo wciela się w rolę matki, ale gdy Kif musi wrócić do roboty na Nimbusie, to okazuje się, że dzieciaki dają mocno w kość. Amy prosi więc o pomoc Leelę (de facto matkę biologiczną), ale gdy ta jakoś daje sobie radę, to w Amy narasta zazdrość i wściekłość. Sytuacji nie poprawia wcale fakt, że zgodnie ze zwyczajem gatunku Kifa, matka jest poddawana ciągłym testom, czy aby na pewno nadaje się do swojej roli.

Futurama, a rodzicielstwo w krzywym zwierciadle
Źródło: Hulu/Disney+

Muszę tu docenić precyzję twórców. W pierwszym odcinku z czwartego sezonu (pt. Kif Gets Knocked Up a Notch), gdy Kif składał ikrę powiedziano, że dzieciaki wyrosną po dwudziestu latach i wiecie co? On miał premierę dokładnie 20 lat temu. 🙂 Czyli wszystko się zgadza. To oznacza, że Futurama mocno trzyma się prawdziwych ram czasowych.

Niestety na tym kończą się moje zachwyty, bo nie za bardzo wiem, do czego piją tutaj twórcy. Żeby była jasność: jestem radosnym ojcem dwóch nastolatków i co nieco o rodzicielstwie raczej wiem. Na przykład to, że wiele z rzeczy poruszanych tutaj jest tak mocno stereotypowych, że aż boli. Po prostu w moim odczuciu epizod nie wnosi nic nowego i odkrywczego, nie rozwija bohaterów czy świata, a w dodatku nie do końca wiem, z czego się nabija. Możemy się bawić w szukanie nawiązań, czy puszczanie okiem do widzów, ale nawet to czasami jest dziwne. Sam tytuł odcinka nawiązuje do oskarowego dzieła z 1986 roku pt. Dzieci gorszego boga, ale tam nie chodziło o rodzicielstwo, tylko o miłość między nauczycielem i głuchoniemą uczennicą.

Trochę lepiej wyszedł w moim odczuciu epizod trzeci, czyli How the West Was 1010001. Scenarzyści pojechali w nim po gorączce kryptowalut i przyrównali ją do gorączki złota sprzed kilkuset lat w północnej Ameryce. W trzydziestym pierwszym wieku kopanie bitcoinów zabiera tyle energii, że w całej okolicy brakuje jej na inne cele, dlatego zajmujący się tym ludzie żyją jak na Dzikim Zachodzie, czyli jeżdżą dyliżansami, piją whisky w salonach, itd. Obliczenia związane z kryptowalutami są przeliczane na procesorach, do których produkcji potrzeba talu, więc zamiast bezużytecznego już złota w strumieniach płucze się tal. 🙂 Pokręcone, ale zabawne.

Futurama: Jak zdobywano prawie dziki zachód
Źródło: Hulu/Disney+

Przyznam, że żarty z trzeciego odcinka bardziej do mnie trafiały. Może to dlatego, że jako człowiek, który dotknął swego czasu bitcoina rozumiem nawiązania, a i porównanie niedawnej gorączki związanej z kryptowalutami do Dzikiego Zachodu jest bardzo śmieszne. W końcu przez długi czas panowało u nas bezprawie, bo nikt nie wiedział jak to kryptowalutowe cudo traktować, a prawodawcy wszystkich krajów nie nadążali (i dalej nie nadążają) z regulowaniem kwestii wirtualnych. Początki kryptowalut były dzikie i Futurama dobrze to ujęła.

Jak w każdym odcinku Futuramy tak i tutaj nawiązań jest sporo i nie sposób za pierwszym razem wyłapać wszystkie. Tytuł to oczywiście przeróbka epopei Jak zdobywano Dziki Zachód z 1962 roku. Trochę czasu zajęło mi rozgryzienie tego, co oznacza „1010001”, ale ostatecznie chyba do tego doszedłem. 🙂 1010001 to binarny zapis dziesiętnej liczby 81, a w chemii to nic innego, jak liczba atomowa pierwiastka tal, wokół którego kręci się fabuła. 🙂 Szczerze mówiąc bardzo podobała mi się zabawa w szukanie takich rzeczy. Twórcy rzucają zagadkę i jeśli ktoś znajdzie odpowiedź, to ma niesamowitą satysfakcję.

Podsumowując początek sezonu

Pamiętam, że 20 lat temu Futurama bardzo mi się podobała. Była czymś ciekawym, z mnóstwem ukrytych smaczków, dziejącym się się zaskakującym świecie, a jednocześnie traktująca o naprawdę poważnych sprawach, jak śmierć czy samotność. Są odcinki czy sceny, które poruszyły tak bardzo, że do dziś je pamiętam, choć oglądałem je wiele lat temu. Kojarzycie odcinek Jurassic Bark i zamykającą go scenę, na której pokazano czekającego na Fry’a psa? Przecież to rozrywało serce!

Futurama i nowi producenci
Źródło: Hulu (albo Fulu, jeśli ktoś tak woli)

Z drugiej strony, podobały mi się komentarz do rzeczywistości, pojechane poczucie humoru, ale przede wszystkim mnóstwo nawiązań do fantastyki, fizyki, matematyki i innych nauk ścisłych, których nigdzie indziej nie było. 🙂 Dlatego cieszyłem się na powrót bohaterów po tylu latach. I tu pewnie jest pies pogrzebany, bo po trzech odcinkach stwierdzam, że jest w miarę okej. Tylko tyle. Może spodziewałem się zbyt wiele, a może wiele lat bez Futuramy spowodowało, że moje wspomnienia są nieco podkoloryzowane, ale miałem nadzieję na efekt „wow!”, którego niestety nie było.

Co nie oznacza, że jest źle, bo wcale nie jest. Trzy pierwsze odcinki Futuramy po latach mają to, co powinny mieć. Wyrazistych bohaterów, krzywy humor, nawiązania i oglądanie dzisiejszego świata przez okulary z 3023 roku. I to jest świetne. Zabawa w szukanie nawiązań i smaczków jest przednia (kojarzycie serial Stranger Fonts albo M*A*T*H?). 🙂 Są odcinki gorsze (np. ten drugi) i lepsze, ale jako całość Futurama jest bardzo solidnym serialem, a przy Tajnej Inwazji czy Wiedźminie to wręcz arcydzieło.

To jednak za mało, żeby serial był arcydziełem w skali dekady. Brakuje tu cienia geniuszu, jakiegoś suspensu, czy dramy. Dlatego jest tylko świetnie, choć nie na tyle, żeby wracać do odcinków po wielu latach. Nie mniej jednak powrót Futuramy cieszy i będę z ochotą oglądał kolejne odcinki, więc możecie liczyć na recenzje.

Futurama – sezon 8, odcinki 1-3 – recenzja
Tagi:            
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.