
To już koniec drugiego sezonu Star Trek: Strange New Worlds. Dobrnęliśmy do finałowego odcinka, a w nim bez zaskoczenie czeka Gorn. W zasadzie cały sezon czekaliśmy na konfrontację z tymi okrutnymi jaszczurami i doczekaliśmy się tego dopiero na koniec. Czy warto było czekać i czy finał jest równie solidny jak cały ten sezon?
Fabuła
USS Cayuga, ten dowodzony przez ukochaną Pike’a kapitan Marie Patel, jest na misji humanitarnej na Parnassus Beta – jednej z ludzkich kolonii poza granicami Federacji. Jak można było się spodziewać, na planecie dochodzi do inwazji tajemniczych obcych, którzy błyskawicznie opanowują całą kolonię. Szybko okazuje się, że to Gorn. Gdy wiadomości o ataku docierają na Enterprise, kapitan Pike rozkazuje natychmiast wyznaczyć kurs na Parnassus Beta. Na miejscu zastają zniszczoną USS Cayugę i, co gorsza, skanery nie wykrywają żadnych rozbitków. Dramaturgię podbija fakt, że na pokładzie pokonanego okrętu znajdowała się siostra Chapel.
Niestety rozkazy z dowództwa mówią jasno, żeby nie eskalować konfliktu, który de facto dzieję się poza granicami Federacji. W takiej sytuacji załoga Entka kombinuje na własną rękę, jak dotrzeć do wraku i na powierzchnię planety, aby uratować pozostałych przy życiu ludzi. Nie wdając się w szczegóły opracowany zostaje plan dotarcia małej away team na Parnassus Betę. Tam oprócz kapitan Patel spotykają pewnego niespodziewanego gościa – porucznika Montgomery Scotta, który trzeba przyznać daje sporo radości dla starego trekera takiego jak ja, gdyż uważam, że dokonano doskonałego castingu. Dość powiedzieć, że Szkota gra nareszcie Szkot.
Finał Finału
Koniec końców nie zdradzę, jak away team wraca na USS Enterprise. W międzyczasie do okrętu Gorna na orbicie docierają posiłki. Pike i spółka są w bardzo kiepskiej sytuacji taktycznej, a na dodatek nie wszystkich kolonistów udało się uratować. Niestety tak kończy się odcinek, bo twórcy raczą nas na koniec przeklętym cliffhangarem. Tak… Pewnie jak większość z nas nienawidzę tego zabiegu scenarzystów. Oczywiście są wyjątki, jak chociażby to miało miejsce w Silosie. Tutaj jest to kompletnie niezrozumiałe. Wystarczyło podarować sobie ten przeklęty musicalowy odcinek który pasuje do Strange New Worlds jak wół do karety i zrobić dwuodcinkowy finał z prawdziwego zdarzenia, a tak nie dość, że musiałem patrzeć i słuchać jak Pike tańczy i śpiewa, to teraz muszę czekać pewnie ze dwa lata na ciąg dalszy. Ludziska! Ogarnijcie się!
Jeszcze trochę marudzenia
Jak już tak jestem przy marudzeniu, to muszę ponarzekać jeszcze trochę na scenografię. Ja rozumiem cięcie kosztów i tak dalej, ale naprawdę trzeba oszczędzać aż tak, że jakieś prawdziwe miasteczko gra kolonię na Parnassus Beta i tłumaczy się to w ekspozycji, że ot tak sobie koloniści chcieli zrobić kolonię w stylu XXI-wiecznego miasteczka amerykańskiego? Mi to sprawiało wręcz fizyczny ból, jak bardzo tutaj się nie postarano. Chociaż odrobinę wysiłku można było włożyć w to, aby ta kolonia wyglądała choć nieco bardziej futurystycznie. To jest ten punkt, gdzie Strange New Worlds ma jeszcze sporo do podciągnięcia i szczerzę mam nadzieję, że będzie i w tej kwestii lepiej.
Nie jest jednak tak źle znowu…
Jednak mimo mojego narzekania odcinek jest całkiem solidny. Ogląda się go bardzo dobrze, a fabuła potrafi wciągnąć. Na dodatek w połowie odcinka wbija na imprezę Scotty i już jest bardzo dobrze. Gdyby jeszcze Strange New Worlds nie był prequelem i gdybyśmy nie wiedzieli, że Chapel żyje i ma się dobrze na Entku za czasów Kirka, byłoby pewnie jeszcze bardziej emocjonalnie. Akcja na orbicie jak i na planecie jest na przyzwoitym poziomie, efekty specjalne nie zachwycają, ale też nie przeszkadzają w odbiorze. Krótko mówiąc jest dobrze. Problem w tym, że niewiele można na temat tego odcinka napisać. Wyraźnie brakuje tutaj konkluzji i solidnego zakończenia, na które niestety musimy poczekać.
Podsumowanie
Mam pewien problem z jednoznaczną oceną tego odcinka. Jak już wspomniałem jest on całkiem solidny, mimo swoich wyraźnych wad. Niestety sporo psuje tutaj cliffhanger, który popsuł dynamikę i ostudzi przez te nadchodzące lata oczekiwania emocje związane z opowiedzianą tutaj historią. Fajnie, że pojawił się Scotty, który po prostu robi tutaj robotę i mam nadzieję, że jak najszybciej zastąpi przeklętą Pelię na stanowisku głównego inżyniera USS Enterpise. Nie pozostaje nic innego, jak poprzeklinać sobie pod nosem po raz kolejny nad niezrozumiałym zabiegiem zrobienia musicalowego odcinka kosztem porządnego dwuodcinkowego finału sezonu i cierpliwie czekać na trzeci sezon.
A jak wypadł ostatecznie cały drugi sezon Star Trek: Strange New Worlds? Moim zdaniem jest jeszcze lepiej, niż w premierowej serii. Jest to zdecydowanie godny przedstawiciel uniwersum. Widać, że scenarzyści znają wcześniejsze historie, jakie Star Trek nam dostarczył i dba, aby niczego nie zepsuć. Większość odcinków jest naprawdę dobra, choć i zdarzały się spadki formy lub niewypały – tak, oczywiście że mam na myśli musical. Czekam na sezon trzeci ze sporym zniecierpliwieniem i to nie dlatego, że finałowy odcinek zakończył się cliffhangarem.