Ahsoka, Sezon 1, odcinek 4 – recenzja

Mam z serialem Ahsoka pewien problem. Niby się to fajnie ogląda, niby gonią się i biją, niby coś się dzieje, niby realizacja jest na wysokim poziomie (przeważnie), a nawet dostajemy rewelacje o znaczeniu galaktycznym, ale… Po seansie czwartego odcinka nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, że coś tu nie gra. I to bardzo. Zacznijmy jednak od początku.

Fabuła

Ahsoka i Sabine po tym, jak w poprzednim odcinku schowały się w lasach Satos przed goniącą ich Shin Hati, starają się z jednej strony jakoś skontaktować z przyjaciółmi i poprosić o pomoc, a z drugiej myślą o tym, co muszą jak najszybciej zrobić na własną rękę. I ok, to ma nawet sens. Są w trudnym położeniu, okręt jest uszkodzony, a do tego do ich pozycji zbliżają się ci „źli”. Ahsoka wybiega nawet w przyszłość i przewidując problemy, zaczyna się przygotowywać na trudne wybory. Może się bowiem okazać, że aby przeszkodzić w powrocie admirała Thrawna, będą musiały poświęcić jedyną możliwość uratowania Ezry. Najprawdopodobniej losy największego wroga i jednego z największych przyjaciół są splecone: albo oboje wrócą, albo oboje pozostaną w niebycie.

Ahsoka: kozacki wygląd. Tak powinny wyglądać Star Warsy.
Źródło: Disney+

Przyznam, że troszkę mnie zaskoczyło takie podejście. Całkiem pozytywnie. 😉 Lubię, gdy postacie nie są bierne, ale raczej aktywnie starają się działać i wpływać na losy historii. Ahsoka została tu pokazana jako ktoś inteligentny i przewidujący. Ba! Znając Sabine i jej miernotę, od razu przygotowuje ją na nieuniknione. Może i oczywiste, ale na tle reszty dość fajne, prawda?

Troszkę jednak boli, że cała ta rozkmina to zaledwie 3 minuty na początku odcinka, bo chwilę później do końca odcinka mamy już tylko akcję. Rozpoczynają się sceny walk. Na początku z anonimowymi sługusami złoli, a potem z Shin Hati i tym nienazwanym jegomościem w rycerskiej zbroi. I o ile jestem w stanie uwierzyć w to, że Ahsoka, czyli ktoś od wielu lat używający Mocy i ćwiczący walkę mieczem, bierze na siebie pojedynek z zakutą rycerską pałą, o tyle trudno mi uwierzyć w to, że Sabine daje sobie radę w walce jeden na jednego z Shin Hati. Przecież kilkukrotnie wspominano, że Sabine wyjątkowo nie nadaje się Jedi, a tu proszę… Bez problemu broniła się przez kilka minut przed kimś, kto szkoli się w walce i z pewnością posługuje mieczem świetlnym o niebo lepiej. No nie podoba mi się to.

W tym czasie dzieją się dwie rzeczy. Z jednej strony Hera, której Senat wcześniej odmówił przydzielenia floty, buntuje się i sama z zaledwie kilkoma X-Wingami leci na pomoc Ahsoce. Dociera akurat w takim momencie, by widzowie mogli jeszcze zobaczyć drobną potyczkę w kosmosie. Z drugiej strony, na powierzchni planety Ahsoka radzi sobie z zakutą pałą i leci dalej, by rozpocząć kolejny pojedynek – tym razem z Baylanem Skoll, byłym Jedi, a obecnie pomagierem tych złych. Otrzymujemy zatem kolejne kilka minut nawalania się mieczami świetlnymi, gdy Ahsoka próbuje jakoś przerwać obliczenia mające na celu wytyczenie szlaku do miejsca pobytu admirała Thrawna.

Ale do Sabine to mam spore zastrzeżenia, jako do postaci. Jest paskudnie nijaka.
Źródło: Disney+

Pojedynki kończą się, gdy Ahsoka zostaje pokonana i zepchnięta z klifu do oceanu. Baylanowi udaje się wtedy przekonać Sabine, by w ramach „ratowania Ezry” przyłączyła się do nich, a ta po chwili wahania to robi. Bez Ahsoki nie ma już w zasadzie przeszkód, by konstrukcja na orbicie dokończyła obliczanie kursu i wykonała skok w nadprzestrzeń – prawie robiąc przy okazji „manewr Holdo” garstce X-Wingów. Baylan niszczy mapę, by nikt nie mógł za nimi podążyć. Finał? No nie bardzo.

Okazuje się bowiem, że Ahsoka żyje i ma się dobrze. Zepchnięta z klifu wcale nie wpadła do oceanu i nie roztrzaskała się o skały, ale w jakiś niewyjaśniony sposób przeniosła się do „świata między światami”. Tu jednak mam spore zastrzeżenia do scenarzystów, bo ta koncepcja pojawiła się wcześniej tylko w serialu Rebelianci i gdyby nie wytłumaczył mi tego mój syn, to nie wiedziałbym, o co tu do cholery chodziło. Niestety znowu poczułem się, jakbym nie odrobił zadania domowego i nie przygotował wystarczająco do seansu. Nie podoba mi się to i w sumie nawet gdyby w kolejnym odcinku scenarzyści wyjaśnili, czym jest niby ten „świat między światami”, to i tak nie zmieni to pierwotnego wrażenia zagubienia.

W każdym razie w tym „świecie miedzy światami” na Ahsokę czeka nie kto inny, jak sam Anakin Skywalker z czasów, gdy jeszcze nie był lordem Vaderem i postrachem galaktyki. A w zasadzie jego podstarzała, odmłodzona nieudolnym CGI wersja.

Największe zaskoczenie odcinka, a jednocześnie paskudny przykład "Doliny niesamowitości".
Źródło: Disney+

Ahsoka: bum, wziuu i WTF

Odcinek ma zaledwie 30 minut, ale – jak widać z powyższego opisu – dzieje się tam sporo. To dlatego na początku seansu nawet się bawiłem. Jednak potem – w miarę upływu czasu, a już w ogóle po seansie – stwierdzam, że scenariusz to jednak lekki chaos. Inteligentnego podejścia do fabuły było tylko kilka początkowych minut, później górę wzięła widowiskowość i sceny walk. Tam non-stop się tłuką! Albo na miecze, albo w kosmosie, ale ciągle coś się dzieje! Zamiast dawkować napięcie, to trzyma się je ciągle na wysokim poziomie, a to jest męczące. To wszystko sprawia, że jest po prostu monotonnie, bo nie ma chwili na oddech.

W trakcie seansu nie ma czasu na analizę tego, co robią bohaterowie, ale gdyby się tak dobrze zastanowić, to w zasadzie nie ma tam za wiele sensu. Skoro Ahsoce zależało na zniszczeniu mapy, to dlaczego nie machnęła raz mieczem i nie przecięła jej na pół? Miała taką możliwość, ale wolała złapać mapę gołą ręką, co skończyło się poparzeniami i ostatecznie przechyliło szalę zwycięstwa na stronę złoli. Jak to się dzieje, że ktoś najgorzej nadający się na Jedi (wyraźnie to powiedziano) bez problemu przez kilka minut daje sobie radę ze szkolonym adeptem Sith? I to pomimo przegranej kilka dni wcześniej? Mało tego! Sabine prawie pokonuje Shin Hati wykorzystując na końcu poza mieczem świetlnym swoje mandaloriańskie zabawki. O „świecie między światami” nawet nie wspomnę, choć korci. Pytań jest wiele.

Od strony technicznej jest bardzo nierówno. Z jednej strony w większości jest bardzo solidnie wizualnie (praca kamery, oświetlenie, rekwizyty), ale z drugiej dobija mnie nijakość aktorska (szczególnie Natashy Liu Bordizzo wcielającej się w postać Sabine Wren) i to nieziemsko okropne CGI na końcu. Twarz Haydena Christensena została komputerowo odmłodzona tak paskudnie, że aż straszy… Jeśli nie wiecie, czym jest efekt „doliny niesamowitości”, to właśnie jest to… O absolutnym braku charyzmy i chemii miedzy głównymi bohaterkami szkoda nawet strzępić języka.

Rozumiem, że włodarzom Lucas Film i Disneya zależy, by Ahsoka odniosła sukces. No fajnie. Po klapach w stylu Obi-Wan czy Księgi Boba Fetta dobrze byłoby rozruszać uniwersum. Ale nie w ten sposób…

Ahsoka, Sezon 1, odcinek 4 – recenzja
Tagi:            
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.