Przyznam wprost, że po piątym odcinku serialu Ahsoka miałem lekki mętlik w głowie. Ewidentnie fabuła ruszyła do przodu, dostaliśmy sporo mrugnięć okiem i wspomnień, a do tego oczy cieszyła fajna choreografia walk na świetlne miecze. Czyli jest cacy? Eee…. To jednak trochę skomplikowane…
Ahsoka i jej wizja
Zrzucona w poprzednim odcinku z klifu Ahsoka budzi się w jakiejś dziwnej okolicy. Jest ciemno, a bezkresną otchłań rozświetlają tylko unoszące się gdzieniegdzie świecące ścieżki. Tuż obok stoi uśmiechnięty Anakin Skywalker, czyli jedna z najważniejszych postaci w tamtym świecie. I tu od razu muszę przyznać, że moje poprzednie narzekania na nieudane komputerowe odmłodzenie aktora tym razem jakby nie miało racji bytu, bo jest lepiej. Owszem! Widać, że Hayden Christensen nie ma tylu lat, co za czasu kręcenia Zemsty Sithów i graficy usunęli mu kilka zmarszczek i worki pod oczami, ale twarz aktora nie zrobiła na mnie tak piorunująco odpychającego wrażenia, jak w zeszłym tygodniu. Było znośnie.
W każdym razie, szybko okazuje się, że nie jest to „świat między światami”, ale raczej wizja, którą ma Ahsoka. W owej wizji Anakin stara się ją czegoś nauczyć, a w tym celu czasami walczą na miecze jako dorośli, a czasami Ahsoka przeżywa ponownie czasy wojen klonów, gdy była kilkunastoletnią uczennicą. Wygląda to świetnie. Nareszcie dostajemy dobrze zrealizowane walki na miecze świetlne, zarówno pod kątem choreograficznym, jak i wizualnym. Widać też, że aktorsko jest lepiej – Christensen pojawił się na ekranie tylko przez kilka minut, ale w tym czasie w zasadzie skradł show. Po prostu było czuć, że Mocą i kultowym ostrzem posługuje się od niechcenia, bo jest potężnym Jedi. Do tego dodajmy fajnie zrealizowane aktorskie sceny z młodą Ahsoką, które dokładnie tak musiałyby wyglądać, gdyby Wojny Klonów byli serialem aktorskim, a nie animacją komputerową.
W tym samym czasie w realnym świecie przy klifie ląduje Hera z synem – Jasonem, oraz z kilkorgiem ocalałym z potyczki pilotów X-wingów i razem zaczynają szukać Ahsoki. Tu przydaje się mocno Jason, bo jako czuły na Moc orientuje się, że Ahsoka ma problemy i pomaga nakierować ekipę poszukiwawczą na miejsce, gdzie ta została uniesiona przez fale. Niestety pojawia się problem, bo buntownicza natura Hery i jej samowolne poszukiwanie Ahsoki nie podoba się flocie Republiki, która wysyła kilka okrętów na miejsce w celu ukrócenia samowolki. Na szczęście wszystko kończy się pomyślnie, bo uratowana Ahsoska budzi się i ma plan. Chce wykorzystać wieloryby potrafiące poruszać się w hiperprzestrzeni i z ich pomocą wyruszyć na Morganą i Sabine do galaktyki obok. A może i uratować Ezrę?
Ten plan zostaje zaakceptowany przez flotę Republiki i Ahsoka – niczym biblijny Jonasz, albo Pinokio, czy Marlin i Dora w Gdzie jest Nemo – w paszczy wieloryba zostaje przeniesiona w dal. Odcinek kończy skokiem w hiperprzestrzeń z charakterystycznym ujęciem na gwiazdy z obracającą się kamerą (zupełnie jak skok Sokoła Milenium po starcie z Tatooine w Nowej Nadziei!).
Jest ślicznie, ale…
Przyznaję, że wizualnie mi się podobało. Poza wspomniana walką na miecze i graficznym nawiązaniu do Wojen Klonów w wizji Ahsoki, co chwilę można poczuć stare, dobre Gwiezdne Wojny. Nawet muzycznie, bo w chwili, gdy Jason wyczuwa Ahsokę na klifie, można usłyszeć motyw symfoniczny Johna Williamsa z pierwszego filmu! To było coś fajnego. Nawet ujęcie z wielorybem otwierającym paszczę i niewielkim stateczkiem unoszącym się obok – kompozycyjnie bomba!
Tylko jest jeden warunek zachwycania się Ahsoką. Absolutnie nie wolno zastanawiać się nad sensem tego, co tam się dzieje, bo gdy człowiek zaczyna to robić, to cała fabuła rozpada się jak domek z kart.
Problem jest taki, że scenariusz nie wyjaśnia absolutnie niczego i podejrzewam, że zrozumienie czegokolwiek naprawdę wymaga wcześniejszego przygotowania się i znajomości dwóch wcześniejszych seriali. To pewnie tam wyjaśniono czym są te wieloryby i jak się z nimi porozumieć. Czy są inteligentne? Czy robią to, o co je się poprosi? Cholera wie… Podobnie jak pierwsze ujęcia z tym całym „światem między światami” z poprzedniego odcinka. Jak widziałeś to super, a jak nie, to się zastanawiaj na próżno.
Bohaterowie też działają z czapy i wytrącają mnie z radości oglądania bzdurnymi decyzjami i brakiem inteligencji. A wszystko po to, żeby pchać fabułę w kierunku wizualnie fajnym, ale kompletnie nielogicznym. I już kit z tym, że Hera zabrała na misję – bądź co bądź niebezpieczną – syna, a po lądowaniu pozwoliła mu wyjść z okrętu bez dokładnego sprawdzenia, czy jest bezpiecznie. Takie rzeczy już się zdarzały. Qui-Gon Jinn też zabrał 7 letniego Anakina na planetę pod okupacją Federacji Handlowej. Tu Jason był potrzebny, żeby widz mógł nacieszyć się chwilą muzyki Johna Williamsa i żeby pokazać kogoś używającego Mocy.
Ale jeśli senator Mon Mothma pyta Herę, czy ta ma jakieś dowody na możliwość powrotu admirała Thrawna i czy można jakoś wyjaśnić całą aferę z samowolką, a ta mówi że nie, to szlag mnie jasny trafia. Przecież w poprzednim odcinku droid przeskanował stację, którą Morgana uciekła robiąc przy okazji manewr Holdo. Mają zapisy i ów skan, a do tego mają Ahsokę – świadka, który może wszystko potwierdzić. Czy to nie są dowody? No widocznie nie, bo ważniejsze było pokazanie sceny z wielorybami mijającymi flotę Republiki i skaczące w nadprzestrzeń.
Ahsoka Biała
Scenariusz nie tylko nie tłumaczy rzeczy prawdopodobnie omówionych w innych serialach. Czułem się zagubiony nie tylko z tego powodu. Mam również ogromne problemy ze zrozumieniem tego, po co właściwie od strony fabularnej była wizja Ahsoki. Wiem, że była to możliwość podciągnięcia słupków oglądalności przez ściągnięcie charakterystycznej i znanej postaci. Nie mam też zastrzeżeń co do wizji jako takiej – w końcu wcześniej też Moc pozwalała niektórym na wizje. Na przykład Luke’owi na Dagobbah podczas szkolenia pod okiem Yody. Ale tutaj? Co konkretnie ta wizja dawała?
Nie rozumiem jakie dylematy przeżywała Ahsoka i czego musiała się nauczyć. Co musiała przezwyciężyć? Nie mam zielonego pojęcia, co oznaczały jej słowa „Wybieram życie” i wyrzucenie mieczy w trakcie walki z Anakinem. Prawda… Wyglądało to efektownie, ale po co….?
Całość jako żywo przypomina duchową i fizyczną przemianę Gandalfa po walce z Balrogiem we Władcy Pierścieni. To jest tak bardzo widoczne, że aż boli. Ahsoka do tego odcinka nosiła się raczej na brunatno i szaro, ale po wizji zaczęła nosił wyłącznie białe ciuchy. Zmieniło się też jej zachowanie – wygląda, jakby cały czas była na haju i nie jestem pewien, czy jej zaufanie w pomoc wielorybów byłoby wcześniej takie silne.
Rozumiem ideę. Wizja pozwoliła jej przezwyciężyć jakieś trudności i stać się nową, lepszą wersją siebie. Tylko – do jasnej anielki – co to były za trudności i jakie wątpliwości nią targały?
A zatem?
Wniosek jest jeden: jeśli jesteś fanem Gwiezdnych Wojen i znasz wszystkie produkcje na wylot, albo chcesz poczuć magię George’a Lucasa, Johna Williamsa i całej starej ekipy z ILM, to spoko. Ahsoka będzie się podobać i nawet jestem w stanie zrozumieć te zachwyty, które krążą po internecie. Problem jednak w tym, że pod tą przepiękną wizualnie otoczką kryją się potężne kiksy scenariuszowe. Nie wolno włączyć myślenia, bo zastanawianie się nad konsekwencjami tego, co robią bohaterowie może naprawdę zepsuć całą radochę. Nie wspominając już o tym, że cały serial powinien nazywać się Star Wars: Rebelianci, sezon 5. Ja nie oglądałem Rebeliantów i naprawdę dużo kwestii mi umyka.