Siódmy odcinek serialu Ahsoka pokazuje dwa dziejące się równolegle wątki. Z jednej strony mamy wątek polityczny, w którym twórcy pokazują sposób działania (i pewnie rychły upadek) Nowej Republiki. Drugi zaś opowiada o tym, co dzieje się w jeszcze bardziej odleglej galaktyce z bohaterami. Niestety… Został już tylko finał, a w obu wątkach nie jest zbyt różowo.
Polityka i cameo
Zacznijmy od wydarzeń w stolicy. Na Corusant, komisja senacka, o niekreślonych do końca uprawnieniach, przesłuchuje Herę w sprawie jej niesubordynacji i samodzielnych działań na Seatos. W komisji dość mocno udziela się jeden z członków, który bezpardonowo atakuje Herę i lekceważy wszystkie informacje o potencjalnym powrocie admirała Thrawna. Wygląda na to, że Hera jest skończona i nawet jedyna przychylna jej Mon Mothma nie ma jak wyciągnąć jej z tarapatów. W tym momencie na sali pojawia się C-3PO (powracający do roli Anthony Daniels) z wiadomością od samej Lei Organy Solo, która przekazuje, że Hera działała na jej zlecenie w tajnej misji. Senatorzy robią „łał” i zebranie zostaje zakończone, a Hera puszczona wolno bez konsekwencji.
Cała scena jest cholernie głupia i toporna. Rozumiem myśl, która kierowała scenarzystami – chcieli pokazać, że Nowa Republika jest słaba i w ten sposób przygotować grunt pod przejęcie władzy przez Nowy Porządek. W końcu jakoś trzeba uzasadnić kanoniczną sytuację polityczną, jaka pokazana jest w najnowszej filmowej trylogii. Ja to rozumiem. Ale to wykonanie…
Po pierwsze, od samego początku drażni fakt, że Hera stoi jak kołek i w ogóle się nie broni. Jakby nie miały znaczenia kompletny skan okrętu Morgany, relacje świadków z potyczki, czy telemetria jej skoku w nadprzestrzeń. Dlaczego nikt nie łączy faktów i nie przesłuchuje tych, którzy pozwolili na kradzież generatora nadprzestrzeni kilka odcinków wcześniej? Tego samego, który jest na okręcie, którego mamy skany? Nikt nawet tego nie sugeruje.
Druga rzecz, która kompletnie mi tu nie pasuje, to reakcja komisji na rewelacje od C-3PO. To kompletny fikołek, bo najpierw wszyscy zgadzają się z tym, że Nowa Republika to nie Rebelia i nie można sobie od tak robić kozackich wyskoków, a jak formalnie zwykły senator mówi „wolno”, to wszyscy nagle zmieniają zdanie. Co z tego, że Leia była bohaterką w czasach walk z Imperium? Obecnie to zwykła pani senator – jakich pewnie w senacie jest wiele – i jej zdanie nie powinno mieć mocy autorytarnej. Tymczasem do sali wchodzi C-3PO (przypominam: droid protokolarny znający 6 milionów form porozumiewania się) i nagle „klękajcie narody!”. No nie. To już znienawidzone swego czasu prequele miały lepiej poprowadzony wątek polityczny.
Na plus zauważam tu cameo Anthonego Danielsa. Aktor ma 77 lat, a jednak wcisnął się w kostium i dał z siebie wszystko, jak za dawnych lat. Fabularnie toporne, ale miłe.
Ahsoka na ratunek!
Mniej więcej w tym samym czasie w odległej galaktyce Ezra i Sabine gawędzą sobie w miłej atmosferze o starych i nowych czasach. Niestety sielanka zostaje przerwana, bo konwój z bohaterami zostaje zaatakowany przez połączone siły szturmowców admirała Thrawna, generycznych niczym nie wyróżniająch się barbarzyńców oraz Shin Hati. I jest… nijako.
Zacznę od tego, że dziwna jest scena, w której Sabine i Ezra nawzajem oddają sobie miecz świetlny i żadne z nich nie chce go użyć. Trochę tego nie rozumiem. Ezra był podobno szkolony w walce, ale nagle stwierdza, że lepiej mieczem będzie się posługiwać najgorszy padawan w historii? To chyba miało być wesołe i komediowe, ale ja w ogóle tak tej sceny nie odebrałem. Ostatecznie Sabine macha mieczem i daje sobie radę, a Ezra używa Mocy do ciskania przeciwnikami.
Walka jest nudna i przewidywalna. Szturmowcy imperium i barbarzyńcy są traktowani jak mięso armatnie i dostają bęcki. Cała otoczka bycia twardym, która została zasugerowana w poprzednim odcinku pryska, bo żołnierze Thrawna nie różnią się niczym od szturmowców lorda Vadera. I tam i tu nie potrafią trafić w cel z odległości kilku metrów, czy wchodzą na linię strzału prosto pod lufę.
Chociaż nie. Po namyśle zmieniam zdanie. 🙂 Szturmowcy mają idealnego cela. 🙂 Z dowolnego miejsca i odległości zawsze trafiają w niewielką zbroję Sabine, a takie strzały nie czynią jej żadnej szkody. Kobieta ma chronione tylko odrobinę klatki piersiowej, ramiona i uda (max 15% powierzchni ciała) i dokładnie w te miejsca trafiają szturmowcy. Jakby nie chcieli trafiać w nieosłoniętą głowę, brzuch, albo kończyny. 🙂 Ezra biega bez zbroi, więc w jego przypadku celują obok niego.
Ostatecznie Sabine i Ezra zostają otoczeni i prawie pokonani. Jak? Nie wiem. W końcu nieźle dawali sobie radę. Scenariusz wymagał jednak, by protagoniści mieli chwilę zwątpienia, więc taka została pokazana. Wtedy na pomoc w końcu pojawia się Ahsoka.
Wiem, że pominąłem w opisie dość sporą część odcinka, ale według mnie niektóre wydarzenia nie mają absolutnie żadnego wpływu na fabułę i można je spokojnie wyciąć. Co z tego, że galaktyczny wieloryb (w paszczy którego Ahsoka podróżowała) został zaatakowany, skoro uciekł? Jemu nic się nie stało, a Ahsoka dała radę wylecieć z jego paszczy. Co z tego, że chwilę później wpadła w pole minowe, skoro przeleciała przez nie bez uszkodzeń? Po co była cała sekwencja, w której Ahsoka była goniona między szczątkami wielorybów przez myśliwce Thrawna? Przecież chwilę później dotarła na powierzchnię planety. I wreszcie: co miał nam pokazać pojedynek Ahsoki i Baylana, skoro został przerwany, a Ahsoka w zasadzie go ominęła i ruszyła do Ezry i Sabine?
Może się powtarzam, ale dla mnie jeśli jakieś sceny nie zmieniają status quo w fabule, to są niepotrzebne i można je wyciąć. Służą tylko do sztucznego przedłużania czasu antenowego. Dokładnie to ma miejsce tutaj: gdyby Ahsoka bez przeszkód doleciała w wielorybie do planety, spokojnie doleciała na powierzchnię i dopiero w ostatniej chwili zaangażowała się w walkę ze szturmowcami, to nic by się nie zmieniło. Te same osoby by żyły, nikt nie nauczyłby się niczego nowego, Thrawn miałby dokładnie te same zasoby do dyspozycji, Ahsoka tak samo pomogłaby w ostatniej chwili bohaterom, itd. Więc po co?
Odcinek kończy się radosnym powitaniem Ahsoki z Ezrą i przerwaniem bitwy, bo szturmowcy zostają wycofani. Thrawn stwierdza, że kupił już wystarczająco dużo czasu i nasi bohaterowie w zasadzie już przegrali.
Ahsoka: jak żyć?
No cóż… Nie ukrywam, że się zawiodłem. To nie są Gwiezdne Wojny, które porwały mnie ku szalonej przygodzie jak za dawnych lat. Za dużo filmów w życiu widziałem, by dać się nabrać na sztuczne przedłużanie scenariusza, przewidywalną fabułę, albo powtarzalne do znudzenia kalki. Niestety nie jest tu dobrze pod tym kątem. Bohaterom w większości brakuje charyzmy i chemii, a niektórzy (Sabine, Hera) wręcz drażnią.
Również wizualnie jest słabo. Pierwszy film z serii dostał w 1978 roku 6 Oskarów w kategoriach technicznych, np. za udźwiękowienie, scenografię i efekty specjalne. ILM – firma Lucasa tworząca efekty filmowe – przez lata wyznaczała kierunki rozwoju w branży. A tu? Tu jest szaro, mgliście i ponuro. Planeta niczym się nie wyróżnia, a wręcz przeciwnie – panuje wrażenie „gdzieś już to widziałem”.
Szczerze mówiąc produkcja nie ma u mnie żadnych znaczących plusów. Lat świetności nie przypomną cameo oryginalnych aktorów i postaci, z którymi wiążą się miłe wspomnienia. Za kilka dni finał, ale obejrzę go raczej z obowiązku.