Rick i Morty w drugim odcinku siódmego sezonu proponuje iście pojechaną koncepcję w swoim oryginalnym stylu. I to trzeba zdecydowanie przyjąć za ogromny plus Pułapki Jerricka. No właśnie, de facto tytuł odcinka wyjątkowo mocno zdradza o czym on będzie. Jest też tutaj bardziej rodzinnie, czyli pod tym wzgedem dużo lepiej niż w premierowym epizodzie tego sezonu.
Fabuła
Fabuła jest dosyć prosta i klasyczna dla tego serialu, jednak opiera się na jednej wspomnianej przeze mnie wcześniej koncepcji. Rick i Jerry jak zwykle się pokłócili, a ekscentryczny naukowiec jak zwykle w dość nietypowy sposób chciał udowodnić swojemu zięciowi, że ma rację. Wpadł na pomysł, że zamienią się na chwilę umysłami, żeby pokazać jaki to Rick jest zarąbisty, a Jerry nieudolny. Problem w tym, że żaden z nic nie wytrwał tej próby. Rick w ciele Jerry’ego wstał z fotela i od razu strzelił sobie w łeb, natomiast Jerry – jak to Jerry – uległ od razu wypadkowi i rozchlastał sobie głowę o kant stołu.
No i w zasadzie w normalnym serialu mielibyśmy koniec – dwa trupy, zaciemnienie i the end. Natomiast Rick i Morty nie idzie na łatwiznę, o nie! Garaż, w którym miał miejsce „wypadek”, wykrył brak akcji serca Sancheza i uruchomił drona medycznego, który wskrzesił trupki. Problem w tym, że mózgi delikwentów się pomieszały podczas całej akcji z umieraniem, więc robot zrobił co mógł. Powstały zatem dwie hybrydy, a obie jednocześnie były Rickiem i Jerrym. Przyznacie, że koncepcja świetna i idealnie pasująca do serialu. Niejako wariacja na temat wszystkich filmów o zamianie ciał.
Problem w tym, że w tym samym czasie Morty wpadł w lekkie tarapaty z jakimiś kosmicznymi mafiosami, bo sprzedawał dragi na ich terytorium. Boss się zorientował, że Morty jest od Ricka, czyli jak to ujął „master of the underworld, chaotic neutral sci-fi guy”. Idąc więc tropem renomy godnej Johna Wicka od razu chciał pokazać Sanchezowi czynny żal za swoich podwładnych, którzy zwinęli młodego. Coś poszło nie tak – może chociażby to, że Rick nie był sobą, bo by wyjaśnił mafiosów w trzy sekundy. Zatem mamy krwawą jatkę aby uratować wnuko-syna Jerricka.
Jak można się domyślić, dreszczyk emocji i adrenalina tak się Jerrickom spodobały, że mimo skonstruowania maszyny naprawiającej ich mózgi, ci postanawiają uciec z Ziemi i robić grube akcje na innych światach. W tym czasie ich przyjaźń tylko rosła. 🙂 Po dość ciekawym finale, o którym już nie będę pisał, aby wszystkiego nie zdradzać, wszystko wraca do status quo.
Posumowanie
Jak napisałem we wstępie mamy tutaj bardzo ciekawy koncept, na którym opiera się ten odcinek. Jednak poza tym niestety fabuła nie poraża oryginalnością. Po dwóch odcinkach mogę już nieśmiało wysnuć tezę, że niestety Rick i Morty załapał w siódmym sezonie zadyszkę. Tak jak poprzednia seria była bardzo udana i w jedynie kilka odcinków było słabszych, tak tutaj póki co jest nieco gorzej. Znów, „Pułaka Jerricka” nie jest odcinkiem złym czy tragicznym, ale po jego obejrzeniu miałem wrażenie, że czegoś mi tutaj brakuje.
Zabrakło mi nawet fajnych odniesień do popkultury. Fakt, jest fajne nawiązanie do Stożkogłowych i Johna Wicka, ale nie było to z takim przytupem, jak chociażby w odcinku poprzednim. Brakuje mi tu też jakiegoś uniwersalnego przekazu. Dlatego jakbym miał porównywać do premierowego epizodu tej serii, to Pułaka Jerricka jest odcinkiem słabszym. Życzyłbym sobie żeby Rick i Morty w dalszej odsłonie jednak trzymał przynajmniej poziom poprzedniego odcinka, bo tutaj wyraźnie zabrakło kropki nad i.