Nie będę ukrywał, że na film Pogrzebani trafiłem przypadkiem. Przeglądając aktualny repertuar na platformie Amazon Prime zobaczyłem informacje o filmie z Tommy Lee Jonesem i Jamie Foxxem. Dwóch świetnych i charyzmatycznych aktorów? W dodatku w dramacie prawniczym? To musiał być przepis na sukces…
Pogrzebani? Ale kto i w czym?
Tytuł jest wieloznaczny, ale zacznijmy od początku. Tommy Lee Jones gra tutaj przedsiębiorcę pogrzebowego, Jeremiaha O’Keefe, prowadzące rodzinny, ale podupadający interes. Facet traktuje pracę dość poważnie, bo przedsiębiorstwo – obecnie rozbudowane do kilku punktów usługowych w całym hrabstwie – założył jeden z jego przodków, a i on ma nadzieję przekazać jego prowadzenie swoim dzieciom. Kłopoty finansowe sprawią jednak, że trzeba szukać dodatkowej gotówki, ale naprawdę groźnie robi się, gdy delikatna „pożyczka” z funduszu ubezpieczeniowego wychodzi na jaw, a na kark O’Keefego wsiadają federalne służby skarbowe.
Nasz bohater postanawia upłynnić cześć biznesu, żeby przetrwać trudny okres i sprzedaje kilka ze swoich punktów usługowych ogromnej korporacji kierowanej przez Raya Loewena (w tej roli Bill Camp). Jak to mówią…? Jeremiah wpadł w tym momencie z deszczu pod rynnę. Chytry magnat wiedząc o kłopotach bohatera przeciąga specjalnie transakcję, żeby przyciśnięty do muru Jeremiah oddał mu za bezcen całość. Ten jednak orientuje się w sytuacji i postanawia pozwać całą korporację za te praktyki. A do prowadzenia sprawy zatrudnia dość ekscentrycznego i przebojowego prawnika, Williego Gary (Jamie Foxx).
Hasło „pogrzebani” może tu zatem oznaczać „klientelę” biznesu, o który toczy się walka w sądzie. Z drugiej jednak strony równie dobrze może to O’Keefe jest w poważnych tarapatach i metaforycznie jego szanse przed obliczem Temidy są pogrzebane. Ale jest tu jeszcze trzeci aspekt, na który ja – jako mieszkaniec centralnej Europy – mało zwracam uwagę, a który jest bardzo poważnie traktowany za oceanem…
Rasizm
Rozwój sprawy w sądzie bierze dość niespodziewany obrót, bo ze sporu dotyczącego stricte prawa umów płynnie przechodzi w kwestie emocjonalne i dotyczące rasizmu. Obie strony dość mocno starają się podkreślić, że są sumiennymi i honorowymi, a to przeciwnicy mieli złe intencje w momencie zawierania umowy. Żeby to podkreślić wyciąga się dziadków w Ku Klux Klanie i zatrudnia wyłącznie czarnoskórych prawników. Ba! Żeby zrobić dobre wrażenie na ławie przysięgłych i pokazać swoją postępowość korporacja z premedytacją zatrudnia kobietę jako adwokata.
Ostatecznie argumentem w batalii staje się pewien fakt z przeszłości korporacji, a mianowicie jej umowa na wyłączność z kościołem Baptystów, którego prawie wszyscy członkowie są Afroamerykanami. Wychodzi bowiem na jaw, że korporacja z premedytacją zatrudniała członków kościoła w charakterze sprzedawców, by małym kosztem zdobywać rynki zbytu, sztucznie windować ceny, a ostatecznie wykiwać.
Co ja wiem o amerykańskim sądownictwie?
Coż… 🙂 Szczerze mówiąc niewiele. Tyle, ile wyłapałem z popkultury, filmów, czy książek Johna Grishama. Dlatego trudno mi określić, na ile prawdziwe mogą być wydarzenia przedstawione w filmie Pogrzebani. Niby jest mowa w scenach finałowych, że fabuła jest oparta na prawdziwych wydarzeniach, a dodatkowo pokazuje się pierwowzory postaci. Z drugiej jednak strony, fabuła wydaje mi się momentami rozkosznie naiwna, a procedury sądowe mocno uproszczone. Ma to swój urok, bo zamiast zagłębiać się w meandry interpretacji prawa USA, skupiamy się na bohaterach i ich problemach.
W trakcie seansu nie czułem aż tak mocno wagi sytuacji. Nie w ten sam sposób, co oglądając Ludzi honoru, czy 12 gniewnych ludzi. O Boże… Tam aż ciarki przechodziły po plecach! Pogrzebani jest zdecydowanie filmem lżejszym, choć z punktu widzenia mieszkańców USA z pewnością zahaczają o ważne dla nich problemy. Klimat na sali sądowej przypomina raczej to, co oglądaliśmy wiele, wiele lat temu w serialu Gliniarz i prokurator.
Poza tym nie ukrywam, że prostota scenariusza jest dla mnie pewną zaletą. Przekombinowanie fabuły powoduje niestety często, że twórcy gubią się w swojej produkcji i tracą z oczu główny wątek. Tu tak nie jest. A zatem daję twórcom dużego plusa za scenariusz.
Technikalia
Ciężko mi coś konkretnego powiedzieć o montażu, czy udźwiękowieniu. Po prostu są i są poprawne. nie przeszkadzają, ale też nie dają się zauwazyć. Natomiast muszę kilka słów wspomnieć o aktorach, bo są świetni. Tommy Lee Jones to klasa sama w sobie i nawet w roli spokojnego starszego pana potrafi kraść uwagę widza w każdej scenie. Jamie Foxx momentami szarżuje, ale ma to swoje uzasadnienie. Jego postać ewoluuje w trakcie rozwoju fabuły i z showmana, któremu zależy wyłącznie na wygranej (i procencie od niej w wypłacie) staje się kimś, kto faktycznie cieszy się z tego, że broni słuszniej sprawy. Do tego dodajmy moje małe odkrycie, czyli Mamoudou Athie. Urodzony 1988 roku aktor – grający tutaj początkującego adepta prawa – zrobił na mnie wyjątkowo dobre wrażenie.
I to chyba uważam za największy atut produkcji, a mianowicie aktorów i chemię, jaką jako widz czułem między nimi. Prosty scenariusz daje im możliwość pokazania relacji między bohaterami i tego, jak te relacje się zmieniają. Choć jak już wspomniałem wcześniej fabuła bywa rozkosznie naiwna, to jednak tych kilka plusów dotyczących scenariusza i aktorów powoduje, że wieczór z filmem Pogrzebani był bardzo przyjemny. Nie jest to hit na miarę Oscara, ale jako oderwanie od rzeczywistości przy dobrym winie i z miękką poduszką, albo z popcornem i z żoną obok sprawdzi się znakomicie.